Wizja przyszłości dyktowana doświadczeniem wywiad z Jean Williams, rok 2004

Nie wszystkie wywiady prezentują poglądy Wiccańskiego Kręgu. Tym niemniej publikujemy je, by nasi czytelnicy mogli się zapoznać z bogactwem i różnorodnością opinii, jakie mogą mieć wiccanie. Zachęcamy do (krytycznej) lektury.

Poniższy wywiad z Jean Williams przeprowadził Ash Russell w roku 2004. Wywiad został po raz pierwszy opublikowany w dwóch częściach na łamach magazynu Wiccan Rede (oryginał: część pierwsza oraz część druga) na Imbolc 2005 i Beltane 2005.

Jean Williams była wiccanką od połowy lat sześćdziesiątych aż do swojej śmierci w grudniu 2015 roku. W połowie lat 70. stała się Arcykapłanką w kowenie założonym przez Geralda Gardnera. Przez trzydzieści lat prowadziła warsztaty o nazwie Pagan Pathfinders („Pogańscy Poszukiwacze Ścieżki”), a przez piętnaście lat współpracowała z Federacją Pogańską. W wywiadzie podzieliła się swoim doświadczeniem, a także wizją tego, w jakim kierunku Rzemiosło mogłoby pójść w przyszłości.

Ash Russell: Jaka była twoja reakcja na pojawienie się “Biblii Czarownic”? 1 W tamtych czasach była to bardzo kontrowersyjna pozycja z uwagi na to, jak wiele materiałów opublikowano po raz pierwszy.

Jean Williams: Gdy Stewart wydał swoją książkę, zabolało mnie to, że opublikowano w niej Pouczenie, ponieważ uważałam je za bardzo piękny i cenny tekst. Miał on na mnie bardzo wielki wpływ. Chciałam, aby ludzie podchodzili do niego na świeżo w chwili doświadczania rytuału. Z drugiej strony tekst ma też ogromny wpływ na tych, którzy go czytają i myślą sobie: „Wow, chcę być tam, gdzie to się dzieje”. Tak więc widać tu dwie strony monety: osiągasz coś, ale ma to swoją cenę.

A.R.: Czy sądzisz, że ciężko wyznaczyć balans pomiędzy doświadczaniem Rzemiosła na świeżo bez wcześniejszej wiedzy, a posiadaniem mnóstwa materiałów przed inicjacją? Czy to wszystko zrobiło się może zbyt publiczne?

J.W.: Nie sądzę. Myślę, że ten problem należy do przeszłości. Moim zdaniem istnieją naprawdę dobre książki o Rzemiośle i bardzo szanuję ludzi, którzy podejmują decyzję, aby zajmować się nim samotnie, używając na przykład książek Rae Beth lub czegoś podobnego, by stworzyć własną praktykę. Istnieje ogromnie dużo książek, literatury, programów telewizyjnych, stron internetowych i innych źródeł informacji, o jakich zamarzysz, są dostępne dobrze napisane teksty, rytuały czy poezja. Wszystko to jest częścią etosu religii w stylu „zrób to sam/a”. Moim zdaniem nie trzeba koniecznie przechodzić treningu przygotowawczego. Myślę, że ludzie mogą zrobić coś po swojemu – stworzyć praktykę na nowo. Każdy stwarza swoją religię od nowa. Za każdym razem jest ona odświeżona, zrewidowana. Dokonał tego Gardner, a po nim także Sanders.

A.R.: Istnieje napięcie pomiędzy tym, czym jest Rzemiosło a książkami napisanymi przez nieinicjowanych. Może chodzić tu o rozbieżność między tym, co jest naprawdę Rzemiosłem, a co pogaństwem o bardziej popularnej nazwie. Chcemy wspierać praktykujące/-ych samotnie, ale czy chcemy nazywać ich wiccan(k)ami?

J.W.: Uważam, że to nieważne, czego my chcemy, bo ludzie i tak będą robić to, czego oni chcą. Ludzie mówią, że działają zgodnie z taką czy inną książką o Wicca, a więc są wiccanami. Nie ma jak tego zatrzymać ani nie można nadać Wicca praw autorskich. Nie jestem pewna, czy jest o co się wściekać. Niektórzy ludzie lubią patrzeć na rzeczy w przyjemnych, schludnych kategoriach, a nigdy nie uda im się tego zrobić w przypadku Rzemiosła albo pogaństwa w ogóle. Wszystko się ze sobą łączy. Moja praca wiąże się z ankietami i badaniami, co z kolei oznacza ciągłe przyporządkowywanie ludzi kategoriom i za każdym razem wie się, że to śliska skala. Granice kategorii są ustalane arbitralnie. Tak samo jest z Rzemiosłem i pogaństwem. Czy nazwałbyś coś Rzemiosłem, czy „jedynie” pogaństwem, sugerując przy tym, że pogaństwo jest w jakiś sposób gorsze?… Nie chcę się w to bawić.

Za to naprawdę złoszczę się, kiedy ludzie mówią o poganach i wiedźmach typu fluffy bunnies. To zupełny brak szacunku dla ludzi, którzy idą swoją ścieżką lub szukają jej na odpowiadającym im poziomie. Nie należy traktować ich z pogardą, tylko dlatego, że mają inny od naszego pogląd na różne kwestie. Słyszałam ludzi, którzy mówili: „Och, jak dla mnie to puchate króliczki. My tacy nie jesteśmy. Nie ma w nas ani trochę puchu”. I myślisz sobie wtedy: “Wielkie nieba, jak straszne rzeczy muszą dokonywać by nie być puchatymi króliczkami”.

A.R.: Myślę, że istnieje różnica między byciem puchatym króliczkiem a korzystaniem ze złych źródeł i opieraniem swojej praktyki na złych informacjach. Błędne źródła sprawiają, że czuję się urażony, bo moim zdaniem ludzie nie powinni pisać o czymkolwiek jakby to było prawdą, podczas gdy zwyczajnie nie przeprowadzili odpowiednich badań.

J.W.: Oczywiście, pisanie tekstów, mających na celu mówienie innym ludziom, co należy robić to coś innego niż znajdowanie swojej własnej ścieżki i praktykowanie po swojemu. Jeśli chcesz to robić jedynie poprzez przechadzanie się po ogrodzie i wchodzenie w transcendnetalny stan z powodu pięknych kwiatów, jakie napotkasz albo podpatrywania wiewiórek, to w porządku, miej swoje własne doświadczenie religijne.

A.R.: A co z przywodzeniem ludzi do Rzemiosła i upewnieniem się, że ono przetrwa?

J.W.: W swoim podeszłym wieku traktujemy te sprawy na spokojnie. Nie czujemy potrzeby, by znajdywać nowych członków lub przyprowadzać nowych ludzi, ale jeśli ktoś sam poprosi, możemy to rozpatrzyć. Jesteśmy jednak dość szczęśliwi, tańcząc ze swoją małą grupą ludzi, którzy od dłuższego czasu są bardzo wiernymi uczestnikami i uczestniczkami. Są w tym pewne łatwo przychodzące komfort i bliskość.

Każda nowa osoba, która pojawia się w kowenie, zmienia go. Mamy nadzieję, że i kowen zmieni tę osobą, ale oczywiście zawsze trzeba się trochę przestawić, by się dopasować i poznać każdego w kontekście kowenu, pokazać, jak robi się pewne rzeczy i tak dalej. Trzeba też pozwolić ludziom zadawać pytania, jeśli mają na to ochotę. Myślę też, że jest trochę tak, że za każdym razem, gdy masz kogoś nowo inicjowanego, kowen przez pewien czas zachowuje się w najlepszy możliwy sposób, aby pokazać nowej osobie swą najlepszą twarz.

A.R.: Co myślisz o zewnętrznych kręgach (outercourt), w sensie – zewnętrznego kręgu dla osób, które dopiero co poznających pogaństwo, a potem być może formalnego kręgu zewnętrznego dla ludzi, który podejmą się treningu przygotowawczego?

J.W.: Myślę, że to całkiem dobry pomysł, bo mamy wielkie zapotrzebowanie na Wicca. Ludzie mają potrzebę dostępu do Wicca. Nie czujemy moralnego obowiązku, by być częścią czegoś takiego. Wiesz, organizuję Pagan Pathfinders i to jest mój wkład.

A.R.: A co z formalnym kursem?

J.W.: Nie znoszę zbytniego formalizowania tych kwestii i certyfikatów potwierdzających inicjację, ale myślę, że to przydatny sposób prowadzenia treningu. W grupie Pagan Pathfinders ludzie zdobywają podstawowy trening w technikach medytacjnych, wzbudzaniu energii zarówno samodzielnie jak i w grupie, a także uczą się o podstawach magii.

A.R.: A jak ważne, twoim zdaniem, są w Rzemiośle kwestie związane z poznawaniem samego/samej siebie?

J.W.: Uważam, że to bardzo ważne. Moim zdaniem każda ścieżka duchowa powinna być właśnie ŚCIEŻKĄ, a nie polanką, na której się siedzi. Będziesz szedł do przodu, a w tym musi zaistnieć element poznawania siebie samego, element pozwalający na przechodzenie i wyczuwanie wzrostu i rozwoju.

A.R.: Powiedziałaś, że trochę niepokoi cię zbytnie formalizowanie kwestii związanych z Rzemiosłem.

J.W.: Myślę, że istnieje takie niebezpieczeństwo, gdy coś robi się zbyt popularne. Ludzie robią to, co uważają za najczystsze, najbardziej tradycyjne lub pierwotne, albo że posiadają tajemny klucz, co kusi do formalizacji, do wypowiedzi typu: „No, więc to nazwiemy Wicca”, a „tamto nazwiemy czarostwem lub pogaństwem”. Inni mówią: „To, co robię, nazywam czarostwem, bo wicca to czarostwo kowenowe”. Myślę, że w ten sposób wszystko może stać się zbyt formalne. Osobiście chciałabym, aby wszystko zachowało sporo wolności, ale równocześnie trzeba też dbać o tradycję. Tradycja oczywiście ewoluuje i zmienia się, więc nie możemy robić z niej fundamentalizmu, mówiąc na przykład, że tak i tak ma być, bo tak napisano w Księdze Cieni i nie można zmienić ani słowa. W takim podejściu tkwi fundamentalizm.

A.R.: Nie chciałabyś widzieć ortodoksji, ale czy jest coś, co chciałabyś zachować ze względu na to, że nie możemy także całkowicie odrzucić swojej przeszłości?

J.W.: Myślę, że należy zachować organiczną, ewoluującą tradycję lub zbiór tradycji. Odkrywasz to, co się robi, a potem rozwijasz to po swojemu. Istnieją tradycje, które mają być może silniejszą osobowość, być może dlatego, że posiadają formalny i bardziej u strukturyzowany kurs treningowy, który przechodzą ludzie. Ale w ten sposób zamiast czegoś, co będzie wzrastać jak drzewo, tworzy się nieco wąską ścieżkę.

Chciałabym, aby – podobnie jak próbuje to zrobić Pogańska Federacja – stworzono powszechny etos dla pogan, który miałby trzy reguły, tak abyśmy obrali wspólny kierunek, będący sposobem na integracje i wzajemny szacunek.

To, co także chciałabym zobaczyć, to generalny sens tego, czym jest Wicca w kontekście stawania się kapłanami i kapłankami bogów i odpowiedzialności zarówno wewnętrznej jak i zewnętrznej w stosunku do szerszej społeczności. Chodzi tu też o pewien rodzaj procesu rozwojowego, który sprawia, że osiągamy te rzeczy bez względu na to, czy przechodzimy trening formalny, czy po prostu pewien okres doświadczeń. Pierwszy stopień postrzegamy jako ten, na którym zdobywamy to doświadczenie, a na drugim uczymy się jak prowadzić rytuał i przewodzić działaniom. Na pierwszym stopniu po prostu się siedzi, a inni mówią nam, co robić, rzucają wyzwania, zachęcając nas do zrozumienia tego, czego uczą, o co właściwie chodzi w magii, a także do poznawania obowiązków, pułapek i innych rzeczy, które wiążą się z praktyką, także jej etykę.

A.R.: Więc może chodzi o to, by iść do przodu, zachowując etykę i ducha Rzemiosła, włączając w to jego elastyczność, ale kontynuując ewolucję?

J.W.: I zachowując ducha poszanowania dla odmienności – myślę, że to bardzo ważne. Naturalnie zawsze, gdy pozwalasz na odmienność, musisz także wyznaczyć granicę i powiedzieć, „Nie podoba mi sie to, co robisz”, jak na przykład można to zrobić w przypadku dokonywania seksualnej inicjacji na pierwszym stopniu. Nie akceptuję tego. Według mnie taka praktyka wykracza poza granice tego, co uważamy za etyczne. Trzeba mieć wystarczająco dużo wolności, by móc to powiedzieć, ale nie powinno się przesadzać, twierdząc na przykład, że pomijanie treningu w zewnętrznym kręgu jest nieetyczne.

A.R.: Tak więc elastyczność, ale oparta na szacunku?

J.W.: Elastyczność oparta na szacunku, jak również wiedza, że istnieją pewne granice. Myślę, że bardzo, bardzo przydatne jest to, co dzieje się teraz, jak na przykład dyskusje e-mailowe i inne tego typu rzeczy, dotyczące tego, co można i czego nie można robić, tego jak należy rozwiązywać rożne kwestie, na przykład kiedy przyprowadzać na obrzędy dzieci a kiedy nie, z czego powinny być wyłączone i dlaczego. Ważne jest też dyskutowanie nad tym, co robić z młodymi ludźmi, którzy pochodzą spoza Twojej własny rodziny i chcą przyłączyć się do Rzemiosła lub robić coś w tym stylu. Jak sobie z tym radzić?

Co należy zapewnić dzieciom i nastolatkom, które przychodzą z pozwoleniem rodzin lub czasem buntując się przeciwko swoim rodzinom? Co wtedy robić? Czy wystarczy powiedzieć: „Nie, jesteście za młodzi, idźcie sobie” i zostawić ich, aby sami radzili sobie tak, jak umieją najlepiej, czy może lepiej zapewnić im jakąś pomoc?

Zwykle po takich dyskusjach ktoś wyskoczy nagle i powie: „Chcę się tym zająć, myślę, że powinniśmy zrobić to czy tamto i jestem gotów/gotowa działać zgodnie z tym pomysłem i sprawić, że okaże się on sukcesem”. Czasem ci ludzie mogą popełnić okropne błędy i odkryć, że w rzeczywistości to praca cięższa, niż się na początku wydawało. To odważna rzecz do zrobienia.

A.R.: Żeby się uprzeć i odwalić robotę?

J.W.: Żeby zacząć i wykonać pracę, i może aby zrobić to źle, co oznacza, że potem zwija się interes i ktoś inny zaczyna na nowo. To forma procesu ewolucji, zmiany.

A.R.: Być może to kolejna rzecz, jaką chciałabyś widzieć w przyszłości, kontynuowaną w atmosferze wzajemnego wsparcia?

J.W.: Tak. Na przykład zdarza się, że jest w kowenie lub w Rzemiośle ktoś, kto robi mu złą reputację lub zachowuje się bardzo źle – jak należy radzić sobie z takimi naprawdę ciężkimi problemami.

A.R.: Wspierając się nawzajem, gdy dzieje się coś złego?

J.W.: Tak, bardzo chciałabym, żeby takie właśnie podejście rozwijało się w przyszłości.

A.R.: Czy myślisz, że to teraz częściej przejawiający się trend, do którego chciałabyś zachęcać? Chodzi mi o to, czy powinno się zachęcać ludzi, aby opuszczali koweny i zakładali własne grupy oraz nauczali więcej ludzi?

J.W.: Myślę, że to prawdopodobnie już się dzieje. Nigdy dotąd nie byliśmy tak blisko innych kowenów. Moim zdaniem dzieje się tak coraz częściej. Sądzę, że to dobry pomysł, by zachęcać do tego ludzi. Z rozmów z Vivianne Crowley wiem, że ona często tak robi. Przeprowadzała intensywny zewnętrzny kurs treningowy ze swoim Wicca Study Group, a potem ludzie przychodzili na wewnętrzny kurs, w rezultacie czego Vivianne miała więcej kowenów, niż była w stanie prowadzić. Ale sobie z tym poradziła. Odniosłam wrażenie, że Vivianne prowadzi spotkania przywódców i przywódczyń z kowenów wywodzących się z jej linii i na tych spotkaniach dyskutują oni o różnych kwestiach.

A.R.: Więc być może chodzi o rodziny kowenów?

J.W.: I tak właśnie robiła Madge2. Tak, sądzę, że to najlepszy sposób: rodziny kowenów wewnątrz tradycji.

A.R.: I być może warto też dzielić się materiałami, aby zachować zgodność?

J.W.: Tak, poza tym to dobry sposób, na formowanie grup, które mogą się dzielić ideami i tak dalej. Być może mogliby też zjednoczyć się z inną grupą rodzinną znajdującą się w pobliżu.

A.R.: A potem, być może, prowadzić wspólnie także zewnętrzny krąg?

J.W.: Tak.

A.R.: Brzmi to jak plany założenia pogańskiej świątyni, w której można by dzielić się częścią kapłańskich obowiązków.

J.W.: I w ten sposób można by też rozłożyć ilość treningu.

A.R.: Co myślisz o faktycznym stawianiu wiccańskich świątyń jako budowli?

J.W.: Sama nie wiem. Miło byłoby mieć jakieś wiccańskie centrum. Nie jestem jednak pewna, jaka korzyść płynęłaby z posiadania budynku. Las wydaje mi się o wiele lepszym pomysłem. Nie jestem też pewna, czy pomysł centralnej świątyni pasuje do mojego rozumienia Rzemiosła, ale wiesz, ktoś, kto ma dom na farmie wraz z przyległym terenem oraz jakimś lasem, to brzmi bardzo dobrze. Bardzo podoba mi się pomysł zasadzenia drzew cyprysowych tak, by utworzyć z nich krąg.

A.R.: Jakie jest twoje zdanie na temat publikowania sztuki i poezji inspirowanych Rzemiosłem?

J.W.: Myślę, że to jedna z tych rzeczy, które mówią nam najwięcej o tym, o co chodzi w Rzemiośle. Można je poczuć, widząc te formy sztuki, słuchając wierszy i tak dalej. Uważam, że chęć publikacji tych rzeczy jest indywidualną decyzją twórców, a z moich obserwacji wynika, że wynika to z tego, że ludzie idą do przodu a ich praktyka się zmienia. Najpierw ludzie piszą rzeczy prywatnie dla swojego kowenu, a potem decydują się pisać jeszcze więcej i myślą sobie, że to, co napisali na przykład 10 lat wcześniej mogą równie dobrze opublikować. Tak zrobiła Vivianne Crowley; pisząc swoją pierwszą książkę, używała sporo inspirującej poezji i inwokacji oraz innych rzeczy, które napisała dużo wcześniej.

A.R.: A więc twoim zdaniem to dobra rzecz?

J.W.: Tak, widzę to jako coś pozytywnego. Kiedy Vivianne Crowley przemawiała w lutym podczas konferencji Federacji Pogańskiej w Londynie, czytała nieco swoich nowszych rzeczy poświęconych odkrywaniu bogini w różnych porach roku. Dla mnie było to bardzo poruszające, to były naprawdę cudowne teksty. Myślę, że jeśli chodzi o sztuki związane z rysunkiem, prawdziwi artyści będą chcieli tworzyć różne rzeczy i będą całkiem płodni. Mogą posiadać obrazy, które będą prywatne i takie, które będzie można pokazywać publicznie.

A.R.: Co myślisz o roli publicznego kapłaństwa? Komu służymy i komu powinniśmy służyć?

J.W.: Przypuszczam, że mamy tu model zawierających się w sobie kręgów. Najpierw służymy kowenowi, potem wewnętrznemu kręgowi przyjaciół i znajomych pogan, a nastepnie wykonujemy swoją pracę na rzecz ewolucji ludzkości ku samorealizacji. Moim zdaniem nie trzeba przed ludźmi mówić o sobie jako o kapłanie czy kapłance – jesteśmy po prostu istotami ludzkimi. Jakikolwiek autorytet możemy posiadać, pochodzi on z nas samych, a nie od tego, co mówi nasz status.

A.R.: Tak więc chodzi o to, żeby zachowywać się jak kapłan lub kapłanka?

J.W.: Zachowywać tak, ale nie deklarować sie jako tacy. Nawet wewnątrz pogańskiej społeczności nie mów o sobie jako wiccańskiej Arcykapłance albo że twój autorytet pozwala ci na to, czy na tamto. Możesz zostać nazwana wiccańską Arcykapłanka, kiedy przemawiasz lub prowadzisz warsztat, bo wtedy ten fakt staje się istotny, ale nie chodzi tu o jakieś boskie prawo autorytetu nad wszystkimi innymi. Autorytet ma płynąć z ciebie, z przykładu jaki dajesz, z tego, co głosisz i z twojej własnej magicznej osobowosci, ktora pozwala osiągnąć cele w wewnętrznym świecie. Przypominaj sobie, że do tego właśnie dążysz i że musisz stanąć na wysokości zadania, gdy zajdzie taka potrzeba.

A.R.: A więc trzeba odłożyć czasem swoje własne pragnienia, bo jesteśmy tu po to, by służyć.

J.W.: Dokładnie tak. Podobnie trzeba też odłożyć swoje obawy i zwątpienia w samego/samą siebie, trzeba iść dalej i nadstawiać karku.

A.R.: Co sądzisz o organizacjach takich jak Liferites, które istnieją po to by pomagać ludziom potrzebującym pomocy w pogrzebach, rytuałach przejścia i tego typu rzeczach?

J.W.: Sądzę, że to w porządku. Moim zdaniem to dobry pomysł. Służy to konkretnym potrzebom ludzi, którzy inaczej podchodzą do tego typu spraw. Odprawialiśmy pogrzeby i mam nadzieję, że gdy to ja umrę, moi przyjaciele, członkowie kowenu i tak dalej, zrobią to samo dla mnie bez potrzeby zwracania się do Liferites, mogę jednak zrozumieć, że wielu ludzi nie ma tak szczęśliwej sytuacji.

Myślę, że wielu pogan chce pogańskiego ślubu, ale ponieważ nie są członkami grup, to nie mają się do kogo zwrócić. Potrzebują kogoś, kto posiada środki, by udzielić im potrzebnego wsparcia. Moim zdaniem to jest w porządku.

A.R.: Więc zamiast puszyć się jako Arcykapłan, idź i dołącz do Liferites.

J.W.: Tylko jeśli tego właśnie chcesz, jeśli chcesz zajmować się czymś w tym stylu.

A.R.: Czyli jeśli chcesz włożyć swój wkład w rozwój Rzemiosła, nie przywdziewaj płaszcza autorytetu ani nie udawaj ważniaka, a zamiast tego dołącz do organizacji, która zajmuje się konkretną pracą i wykonuj tę pracę?

J.W.: Nie myśl jednak, że aby wykonywać pracę, musisz dołączyć do jakiejś organizacji. Jeśli to jest właśnie to, co chcesz robić i czujesz, że chcesz mówić o tym otwarcie i publicznie, a także, jeśli jesteś przygotowany do podróżowania i pomagania nieznajomym, dołącz do Liferites, ale w innym przypadku, wiesz, po prostu żyj i zawsze pamiętaj, że jesteś kapłanem lub kapłanką Bogów.

A.R.: Idea “zewnętrznego kręgu” jako miejsca, w którym przywódcy i przywódczynie grup mogą spotkać się z potencjalnymi kandydatami do kowenów, nauczyć ich podstaw, a potem zdecydować, czy ci ludzie są gotowi na inicjacje, robi się coraz bardziej popularna. Rozmawiałem z Jean o tym jak grupa Pagan Pathfinders stała się kręgiem zewnętrznym a Jean opowiedziała mi nie tylko jak do tego doszło, ale także jak to wzbogaciło cały proces.

Jak rozumiem zapoznałaś się z Rzemiosłem jako tradycją eksperymentalną w połowie lat 60.

J.W.: To prawda. Kowen nie był kowenem treningowym. Nie otrzymałam żadnego formalnego treningu, a nieformalność objawiała się czasem też w innych kwestiach, np. zamiast rzeczywistego czekania na inicjację przez rok i dzień, usłyszałam coś w stylu: „Inicjujemy cię dziś wieczorem, chyba że nie chcesz”.

A.R.: A potem stałaś się Arcykapłanką tamtej grupy?

J.W.: Tak, w połowie lat 70., mniej więcej wtedy, gdy zaczęłam organizować Pagan Pathfinders. Po części było to rezultatem całej pracy, jaką wykonywałam w psychologii humanistycznej.

A.R.: Jak to się stało, że związałaś się z psychologią humanistyczną?

J.W.: Jako psycholożka będąca również na ścieżce duchowej, bardzo zainteresowałam się ideami dotyczącymi ludzkiego potencjału oraz spełnienia osobistego, które wprowadzili psychologowie awangardowi. Psychologia humanistyczna powstała na bazie syntezy nowych, holistycznych podejść w psychoterapii z rozszerzającymi świadomość psychodelicznymi przygodami lat 60. Ludzie zaczęli uświadamiać sobie, że każdy, nie tylko ludzie o skłonnościach neurotycznych, mogą skorzystać z tych nowych technik terapeutycznych i że każdy z nas ma ogromny potencjał do rozwoju. Trend wykorzystujący te nowe terapie nazwano „Ruchem na rzecz ludzkiego potencjału”. Ruch ten składał się głównie z pracy w grupach przy użyciu technik terapeutycznych, ale w kontekście, w którym każda osoba była odpowiedzialna za swoje własne uczestnictwo i podążanie w swoim własnym tempie. Nie było relacji pacjent-terapeuta w cztery oczy. Praca grupowa zawierała w sobie interakcje osobiste takie jak problemy z kontrolowaniem gniewu, wyrażaniem emocji, asertywnością, itd., a także pracę z osobistymi kompleksami.

A.R.: Jak to powiązałaś ze ścieżką duchową?

J.W.: Zwykle, gdy ludzie rozpoczynają poszukiwanie duchowego spełnienia, odkrywają, że mogą doświadczyć wyższych stanów rozciągniętej świadomości, poczucia jedności ze wszystkim. To budzi w nich poczucie duchowości, ale niekoniecznie pragnienie zagłebiania się w religie monoteistyczne. W latach 70. ludzie z Ruchu na rzecz ludzkiego potencjału często jeździli do Indii lub przyłączali się do organizacji Rajneesh w Wielkiej Brytanii. Wtedy byłam już wiedźmą i nie mogłam zrozumieć, dlaczego ci ludzie nie mogli znaleźć tego, czego poszukiwali w naszych własnych pogańskich tradycjach. Powodem było oczywiście to, że poganie byli zdezorganizowani, a czarownice (włączając w to mnie) zazwyczaj utrzymywały swoją praktykę w tajemnicy.

A.R.: Pagan Pathfinders nie miało stanowić zewnętrznego kręgu jako takiego?

J.W.: Nie, nie na początku. Chciałam jedynie spróbować zająć się czymś w tym stylu, a potem odkryłam, że mam pewien dar z tym związany, bo często w mojej głowie rodziły się nowe pomysły, jak to się zwykle dzieje, gdy jesteś na właściwej drodze. Zdawało mi się, że wszystko to zaczyna żyć własnym życiem. Myślałam, że skoro ja to potrafię, każdy będzie potrafił i zastanawiałam się, dlaczego więcej ludzi nie zajmuje się takimi rzeczami. Przypuszczam, że stopniowo inni ludzie też zaczęli robić to samo. Pagan Pathfinders zawsze miało mocne naleciałości psychologii humanistycznej: używamy świadomości ciała, tańca i medytacji do wewnętrznego zgłębiania sposobów, w jakie ograniczamy samych siebie, a następnie używamy pogańskich mitów i obrazów jako źródeł archetypowej inspiracji, mądrości i nadawania mocy.

A.R.: A więc grupa Pagan Pathfinders powstała jako sposób na wyrażenie i nauczanie pewnych rzeczy wyniesionych z treningu humanistycznego, który odbyłaś wcześniej?

J.W.: Tak właśnie było. Chodziło o odkrycie konkretnego typu kreatywności poprzez użycie medytacji i pathworkingów. Okazało się, że faktycznie umiałam prowadzić grupę i sprawić, że ludzie będą umieli zagłębić się w samych siebie i przeżywać mistyczne doświadczenia. Od początku to, co robiliśmy było eksperymentalne.

A.R.: Czyli członkowie Pagan Pathfinders mają możliwość nauczenia się o narzędziach służących samopoznaniu, takich jak pathworking?

J.W.: Celem Pagan Pathfinders jest umożliwienie ludziom zdobycia wglądu w samych siebie, zyskanie nowych perspektyw, które pomogą w zmaganiu się z własnymi problemami oraz odkrycie inspiracji na przyszłą drogę. Chodzi o to, by uczestnicy dowiedzieli się, co mogą zrobić, by zmienić swoje życie albo jak sprawić, że pewne aspekty ich życia zaczną rozkwitać. Mam nadzieję dać ludziom narzędzia, by mogli to osiągnąć, by mogli wzmocnić samych siebie. Chcę sprawić, że będą ekscytować się możliwościami, jakie mają oraz wnieść w ich życie optymizm. Jednak mam również nadzieję pokazać im, jak łatwo jest przekazywać te rzeczy innym osobom. Chcę, aby ludzie mogli dzięki temu, co robimy, przygotowywać własne pathworkingi i rytuały, żeby umieli radzić sobie z wewnętrznym poznaniem oraz nadawaniem sobie mocy.

Pagan Pathfinders nie jest teatrem jednej aktorki. Tych, którzy uczęszczali na spotkania przez pewien czas, zachęcam, aby sami spróbowali własnych sił. Mogę na przykład zapytać: „Kto chce przygotować tegoroczny grupowy rytuał Samhain?”. Niektórzy z pojawiających się ludzi posiadają również doświadczenie w innych formach rozwoju duchowego. Uczestniczka, która interesuje się metodą tańca Gabrielle Roth (pięć rytmów), raz na jakiś czas organizuje wieczór tańca i ruchu. Mieliśmy spotkania poświęcone nordyckiemu systemowi Seidr, celtyckiemu alfabetowi drzew oraz pełen, choć krótki kurs tarota.

A.R.: Więc zamiast być po prostu sklepem prowadzonych medytacji, służących wewnętrznemu poznaniu, Pagan Pathfinders stało się miejscem gdzie ludzie o rożnych umiejętnościach mogą podzielić się i wymieniać wiedzą i doświadczeniami.

J.W.: To prawda, między innymi. Niektórzy przychodzą po prostu po to, by czegoś doświadczyć. Zwykle każde spotkanie grupy zaczyna się od pewnego rodzaju aktywności, na przykład od medytacji w spokojnym ruchu, tańca lub śpiewu, co sprawia, że energia zaczyna krążyć, a potem mamy medytację siedzącą, po której następuje albo pathworking albo nieformalny rytuał. To zwyczajowy wzór spotkania.

A.R.: W jaki sposób lata doświadczenia z Pagan Pathfinders wpasowały się w doświadczenie kowenowe?

J.W.: Jeżeli coś się sprawdziło w Pagan Pathfinders, to przedstawiam to na spotkaniu kowenowym, nie mówiąc członkom kowenu, skąd to się wzięło.

A.R.: A co z ludźmi? Czy odczuwasz różnicę w przyjmowaniu do kowenu ludzi za pośrednictwem Pagan Pathfinders i bez?

J.W.: Tak. Wcześniej wprowadzanie ludzi do Rzemiosła było bardzo pracochłonnym procesem, chyba że już wcześniej tacy ludzie byli naszymi przyjaciółmi. Jeśli nie byli, musieliśmy w pewien sposób wprowadzić ich do kręgu znajomych, a jeśli mieszkali poza Londynem, często zabierało to dużo czasu. Zanim poznaliśmy kogoś na tyle dobrze, by móc powiedzieć, że go inicjujemy, mogło upłynąć więcej czasu niż rok i jeden dzień. Ludzie nie mieli zbyt wielu sposobów dotarcia do nas i w dużej mierze polegaliśmy na znajomościach: ktoś zna kogoś itp.

Pagan Pathfinders pozwoliło nam o wiele lepiej poznać ludzi. Wielu z tych, którzy pojawiają się na spotkaniach, nie wie za bardzo, że istnieje też kowen. Nie mówimy o tym publicznie. Przychodzą też tacy, którzy są już inicjowani – i ponieważ czasami mówią oni w sposób troszkę mniej skrępowany, niż my to robimy, to inni ludzie orientują się, że być może istnieje tutaj jakiś kowen, do którego mogliby się przyłączyć.

W naszym podeszłym wieku bierzemy sprawy na spokojnie. Nie czujemy potrzeby, by znajdować nowych członków albo by sprowadzać nowych ludzi, ale jeśli ktoś pyta, możemy rozpatrzeć jego prośbę. Ucieszyłam się, widząc jak para inicjowanych osób założyła swój własny kowen, w całości składający się z ludzi z Pagan Pathfinders.

A.R.: Kiedy Pagan Pathfinders właściwie się zaczęło?

J.W.: Założyłam Pagan Pathfinders w 1974 albo 1975 roku – to już prawie 30 lat.

A.R.: Czy ludzie przechodzą czasem do innych grup poprzez pojedynczy, powiązany zewnętrzny krąg?

J.W.: Myślę, że tak. Tak, słyszałam o tym. Dzisiaj nie jesteśmy już częścią sieci kowenów, z którymi swego czasu spotykaliśmy się w lesie niedaleko Guildford. Tamta grupa kowenów dyskutowała trochę nad różnymi rzeczami, ale nie przypominam sobie, żebyśmy przekazywali sobie nawzajem ludzi. Na pewno robiła tak Madge Worthington. Ona była wspaniałą nauczycielką. My nigdy nie umieliśmy powiedzieć ludziom, żeby sobie poszli i założyli własny kowen, ale Magde tak właśnie robiła. Mówiła ludziom: „To jest twój Arcykapłan. Ty i on macie iść i założyć swój kowen, a tam jest wasz pierwszy inicjowany”.

A.R.: Chodzi o o rodziny kowenów wewnątrz linii?

J.W.: Tak właśnie robiła Magde. Moim zdaniem to najlepszy sposób: rodziny kowenów wewnątrz tradycji.

A.R.: Ogromna ilość tego, co sam czytałem, to teksty zarówno natchnione jak i inspirujące, które dotarły do mnie w sposób osobisty i cichy. Nie sądzę, byśmy często dzielili się swoją natchnioną sztuką. Zdaje się, że kurczowo trzymamy się swojej prywatności.

J.W.: Amerykanie są w tej kwestii dużo bardziej otwarci. Wydaje mi się, że tradycja Starhawk ma mnóstwo cudownych rytualnych materiałów, które założycielka opublikowała w niektórych swoich książkach.

Tak naprawdę jestem zachwycona tym, co dzieje się czasami na spotkaniach Pagan Pathfinders: na przykład medytujemy nad konkretną boginią czy bogiem lub konkretną personifikacją niektórych aspektów danej pory roku. Następnie zabieram ludzi w medytacyjną podróż, by poczuli potrzebę kontaktu z danym bóstwem, a potem mówię: „A teraz napiszcie inwokację”. Jestem pod wielkim wrażeniem jakości tego, co piszą. Tworzymy krąg, a potem robimy pathworking i każdy czyta swoją inwokację, i to jest naprawdę potężne i ma niezwykłą jakość. Każda osoba napisze może z pięć linijek, ale te linijki składają się w przepiękną całość. Ludzie otrzymują takie wspaniałe i bardzo indwidualne obrazy. Każdy ma inną perspektywę. Staram się zachęcać ludzi ze spotkań, aby pozwolili mi zachować kopie tego, co piszą, abym potem mogła umieścić to w książce o Pagan Pathfinders. Ludzie odkrywają, że oni także umieją pisać wspaniałe rzeczy, że mogą w sobie odnależć nić inspiracji.


1. Chodzi o książkę Stewarta i Janet Farrarów, „Witches’ Bible”, po raz pierwszy wydaną w roku 1996, która jednak zawierała materiały publikowane przez Farrarów już w latach 80.

2. Chodzi o Madge Worthington, założycielkę linii Whitecroft.