Nie czytuję polskich stron wiccańskich, ale ostatnimi czasy przyjaciele i znajomi cytują mi nowe, co jakiś czas pojawiające się w sieci wypowiedzi różnych polskich wiccan na temat tego, czym jest i jak powinna wyglądać wspólnota wiccańska i wydaje się, że dyskusja na ten temat zaczyna być bardzo „en vogue”. Jako że opinie na temat tego, jak powinna wyglądać wiccańska wspólnota w Polsce wychodzą głównie od wiccan, którzy otwarcie wywodzą się i optują za modelem kowenu odizolowanego, a więc nie znają większej wiccańskiej społeczności, pojawiła się ostatnio potrzeba ukazania także innych punktów widzenia. Zachęcona kilkoma prywatnymi rozmowami i prośbami o przedstawienie opinii kogoś, kto od prawie 20 lat obraca się w szerokiej wiccańskiej społeczności w Anglii i Europie, postanowiłam napisać, jak ja widzę to zagadnienie i mam tylko nadzieję, że inni polscy wiccanie są wystarczająco dojrzali, aby nie wziąć tego, co być może czasami zabrzmi krytycznie, jako obrazy, ale raczej jako materiał do przemyśleń.
Jak już większość czytelników naszej strony wie, Wicca to religia czarownic-kapłanów, tajemna ścieżka inicjacyjna, droga duchowego rozwoju oraz kult natury, czczący Rogatego Boga i Księżycową Boginię Magii, z obrzędami skoncentrowanymi wokoło cyklu księżycowego i solarnego cyklu narodzin i śmierci. A co ze wspólnotą? Otóż tradycyjnie Wicca jest praktykowana w kowenach, czyli małych grupach pod przewodnictwem arcykapłanki i arcykapłana. Kowen to podstawowa jednostka wiccańskiej społeczności, ale koweny i poszczególni wiccanie są połączeni więzami inicjacji w linie, a ponad liniami – w tradycje oraz całość Wicca. Można to porównać do plemienia podzielonego na klany i rodziny: rozbudowane i najbliższe. Chociaż więc każdy kowen jest autonomiczny, to nie istnieje w jakiejś 'wiccańskiej próżni’, ale w szerszej społeczności wiccańskiej. Tak przynajmniej jest w krajach, w których Wicca istnieje od wielu lat i jest mocno rozwinięta. Oczywiście zdarzają się też wiccanie, którzy po jakimś czasie wybierają samotną praktykę, jest to jednak siłą rzeczy praktyka trochę inna niż ta, którą stosujemy w kowenach. Samotna praktyka nie zaprzecza jednak egzystencji takich osób w szerszej wiccańskiej wspólnocie.
W Polsce granica i różnica pomiędzy kowenem a szerszą społecznością wiccańską jest bardzo silnie zaznaczona, a powiedziałabym nawet, że istnieje prawdziwa przepaści między jednym a drugim. Do tego stopnia, że czasami słyszę, że takie najbardziej podstawowe i zazwyczaj za granicą 'wszechobejmujące’ wiccańskie wartości jak miłość, zaufanie czy szacunek, należą się tylko osobom w kowenie, a nie wszystkim wiccanom. W innych krajach przeważa postawa 'wszyscy jesteśmy wiccanami, wszyscy tworzymy jedno plemię, co nie znaczy że musimy się wszyscy niesamowicie lubić i we wszystkim zgadzać’. Nawet w genetycznej rodzinie nie ma takiej sielanki. Za to powinniśmy starać się nie zawieść pokładanego w sobie nawzajem zaufania i umieć się szanować. To tutaj być może znajdujemy największą różnicę pomiędzy społecznościami wiccańskimi krajów, w których Wicca już dawno się rozwinęła i krajów takich jak Polska, w których Wicca jest jeszcze stosunkowo młoda.
Modele kowenów
Czasami wydaje mi się, że ta przepaść pomiędzy kowenem a szerszą wspólnotą wiccańską istnieje, ponieważ niektórzy wiccanie mylnie wykluczają pojęcia autonomii kowenów z integracją kowenów. Jedno drugiego nie wyklucza. W dojrzałej wiccańskiej społeczności, jak na przykład w Anglii, każdy kowen jest niezależny, ale nie przeszkadza to w integracji. Integracja nie oznacza bowiem, że osoby z jednego kowenu mogą ingerować, oceniać lub opowiadać co się dzieje w innych kowenach. Żaden kowen ani indywidualny wiccanin nie powinien wścibiać nosa w sprawy innego kowenu. Jest to podstawowa zasada wywodząca się z szacunku, jaki wiccanie powinni mieć względem siebie i zarazem sprawa oczywista w innych krajach, gdzie nie ma też tego, jakże popularnego w Polsce, ciągłego, wzajemnego krytykowania siebie nawzajem. Wydaje mi się jednak, że w Polsce niektórzy wiccanie nie uzmysłowili sobie jeszcze tego, co jest oczywiste w innych krajach, a mianowicie, że integracja, przyjaźnie i współpraca między kowenami nie musi oznaczać zagubienia autonomii. No i ciągle są też tacy co lubują się we wścibianiu nosa w nie swoje sprawy, nie cofając się przy tym w opowiadaniu głupot, jak widać po wypowiedziach, o których informacje co jakiś czas docierają do mnie, a które stały się przyczyną napisania tego artykułu.
Podobno sporo kontrowersji nagromadziło się wokół zagadnień takich, jak relacja pomiędzy kowenami i ich członkami: towarzyskość i integracja versus izolacja oraz tego, czy koweny powinny być ukryte czy też powinny działać publicznie. Skąd się biorą te kontrowersje? Oczywiste jest, że dużo mają tu do powiedzenia osobowości poszczególnych wiccan. Ich charaktery i przekonania, ambicje i cele, ale także modele, jakich polscy wiccanie nauczyli się w swoich macierzystych kowenach za granicą oraz sytuacja istniejąca w polskiej wiccańskiej społeczności. Dyskusja o charakterach i osobowościach nie jest przedmiotem tego artykułu, skupmy się zatem na dwóch ostatnich czynnikach.
To, że w Polsce istnieją różne modele prowadzenia kowenów wynika z tego, że w Anglii i innych krajach, koweny także się różnią w swoim podejściu do wielu zagadnień. Tak samo jak w Polsce, za granicą można spotkać koweny, które są mocno towarzyskie i często się spotykają z innymi grupami, organizując wspólne rytuały zwane Wielkimi Sabatami (Grand Sabat) oraz takie, które 'żyją’ w wielkiej izolacji i nawet nie współpracują z najbliższymi kowenami w tej samej linii i tradycji. Ba, są nawet takie koweny, które nie tylko zabraniają swoim członkom spotykać się z członkami innych kowenów, ale nawet nie pozwalają osobom należącym do tego samego kowenu utrzymywać kontaktów poza kowenowenowymi rytuałami. Grupy takie są w moim odczuciu mniejszością, ale jednak się zdarzają. Na grunt Polski przeniesione zostały trzy różne modele (jak na razie), nie należy się więc dziwić, że podejście poszczególnych polskich wiccan do tego, jak prowadzony powinien być kowen i jakie powinien mieć relacje z innymi kowenami, jest inne. Samo istnienie tych różnych modeli nie byłoby jednak tak problematyczne, gdyby wiccanie potrafili zrozumieć, że nie ma jednego złotego przepisu na to, jak powinien być prowadzony kowen, nie ma jednego obowiązującego modelu, nie ma dogmatów, które dają nam wytyczne, a do tego każdy kowen jest autonomiczny. Często też młodzi stażem wiccanie, a nawet świeżo upieczeni arcykapłani nie mają jeszcze doświadczenia, które dało by im wystarczająco wiedzy i mądrości, żeby móc oceniać inne koweny. Różnice są dobre, bo dzięki nim każdy może znaleźć taki kowen, jakiego potrzebuje. Każdy trafia tam, gdzie powinien, gdzie przerobi lekcje tego wcielenia. Najlepiej więc robić swoje i nie przejmować się tym co i jak robią inne koweny. Wszystko to jest częścią Wicca.
O ile takie przekonanie panuje w Anglii i innych krajach europejskich, w których Wicca jest dojrzała i tolerancyjna, gdzie istnienie tych różnych modeli nie sprawia problemów oraz nie jest przyczyną konfliktów, o tyle w nowych krajach, w których Wicca pojawiła się stosunkowo nie dawno, różnice te mogą doprowadzić do nieporozumień i konfliktów, które źle wpływają na wiccańską społeczność. Problem w tym, że ktoś wywodzący się z kowenu odizolowanego niekoniecznie musi znać te inne modele i może myśleć, że taka izolacja jest szeroko praktykowana. Z drugiej strony, osoba z kowenu o bogatym życiu towarzyskim może nigdy nie spotkać przedstawicieli odizolowanego kowenu (bo przecież tacy przedstawiciele są …. odizolowani) i nie wiedzieć, że takowe istnieją. Kiedy takie osoby z kowenów o innych modelach zachowania spotkają się na gruncie nowego kraju, a każdy uważa swój model za najlepszy i jedyny obowiązujący, a do tego nie chce stracić na popularności i ma ambicje, wtedy łatwo jest o wzajemne szkalowanie się i inne problemy. Choć oczywiście nie jest to jedyną przyczyna problemów, charakter osób zaangażowanych w takie problemy też gra ważną rolę, a żeby kogoś szkalować trzeba mieć po temu odpowiednie predyspozycje. Na szczęście są także wiccanie, którzy choć preferują swój własny model to nie krytykują innych.
Na temat plusów i minusów modelu odizolowanego nie będę się wypowiadać, bo nie znam praktyki takich kowenów, więc trudno mi by było być obiektywną. Słuszność mają ci, którzy uważają, że nie da się wiele powiedzieć o pracy innego kowenu, dopóki nie wzięło się udziału w rytuałach tego kowenu, a co za tym idzie, wydawanie sądów na temat rytuałów innych kowenów jest niesamowicie nie na miejscu. Sądy na temat tego, czy inny kowen, z którym nigdy się nie pracowało, umie czy nie umie przeprowadzić misterium, ma zgraną lub nie zgraną grupę, tego, czy ktoś pije podczas rytuału za dużo alkoholu czy nie i tym podobne wypowiedzi pokazują tylko ignorancję i właściwie podłość tego kto te sądy wypowiada. Jeśli mogłabym jakiś minus wyszukać to właśnie ten, który jest najbardziej widoczny w zachowaniach niektórych wiccan z kowenów izolujących się – nietolerancja, małostkowość, karierowiczostwo i brak szacunku dla innych wiccan, przejawiający się w potrzebie szkalowania innych, często dużo bardziej doświadczonych kapłanów. Mówiąc to jednak trzeba jeszcze raz zaznaczyć, że takie zachowanie nie będzie charakteryzowało każdego wiccanina pochodzącego z odizolowanego kowenu, wszystko zależy od wrodzonych tendencji, osobowości i dojrzałości wiccanina, a w wielu kowenach odizolowanych znajdą się osoby, które nie wykazują wyżej opisanych zachowań.
Co do kowenów bardziej otwartych na współpracę międzykowenową, bardziej towarzyskich zarówno w stosunku do innych inicjowanych wiccan, jak i osób nie inicjowanych, ale zainteresowanych Wicca, widzę bardzo dużo plusów. Przede wszystkim osoby uczące się w kowenach bardziej towarzyskich poznają większą ilość doświadczonych wiccan, a zatem i większą ilość wiccańskich modeli zachowania – osób, które mogą inspirować i stawać się wiccańskimi wzorami do naśladowania. Tacy uczniowie mają też większą szansę zobaczyć, jak wspaniała może być wiccańska wspólnota, jak silne więzy mogą istnieć pomiędzy ludźmi nie tylko z tego samego kowenu, ale z szerszej rodziny, jak się zachowywać w takiej społeczności, jak odnosić się do innych. W ten sposób można się nauczyć szacunku, miłości i zaufania, nie tylko wobec małej grupki w kowenie. Poza tym osoby, które wyrobią sobie więzy z wiccańską społecznością w ten jakże praktyczny sposób, poprzez kontakt osobisty, będą się czuły prawdziwie częścią tej społeczności, zamiast mieć tylko teoretyczną wiedzę, że są częścią czegoś większego. No i następna ważna sprawa – w kowenach bardziej towarzyskich, spotykających się z innymi grupami, uczniowie mają okazję poznać także nieco inne lub nawet diametralnie różne metody praktykowania, a to z kolei daje większy wachlarz doświadczeń i powiększa naszą wiedzę. Z tego też powodu osoby z kowenów towarzyskich mogą mieć tendencję do bycia mniej dogmatycznymi i bardziej tolerancyjnymi. Co u wiccan z ich różnorodnością, jest bardzo pożądane.
Otwarta postawa wśród wiccan
Otwarta postawa niewątpliwie poszerza horyzonty, wzbogaca doświadczenie i wydawałoby się, że powinna być pożądana. Tymczasem słyszałam o zarzucie, że podobno poznawanie różnic w praktyce lub podejściu może stać się przyczyną konfliktów, a koweny powinny być odizolowane właśnie z tego powodu. Nic bardziej mylącego – to właśnie początkowa izolacja, powoduje że nowi wiccanie inicjowani w takie odizolowane koweny, często nie są świadomi różnic, a postawieni w ich obliczu – wszczynają konflikty. Choć jeszcze raz zaznaczę tutaj, że trzeba mieć tendencje do wszczynania konfliktów na podstawie tych różnic i nie każdy będzie je wszczynał. Kiedy zderzą się dwa różne style prowadzenia kowenów, zaczynają się pojawiać pytania 'co jest wicca a co już nie jest?’ i często dochodzi się do wniosku, że wszystko, co inne od praktyki poznanej w kowenie, nie jest już Wicca. Jeśli różnice są poznawane od początku i w tym samym czasie kiedy pozanwane są podobieństwa, jeśli młodzi wiccanie od początku zdają sobie sprawę z bogactwa tych różnic i podobieństw, a do tego widzą, że starszym wiccanom te różnice, a nawet nie zgadzanie się co do niektórych kwestii, nie przeszkadza w tym aby być przyjaciółmi, to automatycznie biorą te różnice za rzecz normalną, sprawę oczywistą i też im one nie przeszkadzają w utrzymywaniu przyjaźni. Jednym słowem to, że ktoś robi coś inaczej lub myśli inaczej nie jest problemem, jako że od początku wiadomo, że ilu wiccan tyle zdań. Nie ma wtedy potrzeby ani na krytykowanie siebie nawzajem, ani na wytykanie innym błędów, które wcale nie muszą nimi być (bo nasza perspektywa często jest zbyt wąska, aby móc to dobrze ocenić) i nie ma potrzeby zaczynania lub kontynuowania konfliktów. To, czy różnice i dyskusja na ich temat będzie konstruktywna, czy też niszcząca relacje, zależy od dojrzałości emocjonalnej jej uczestników. Przy czym znowu – jeśli się różnice poznawało od początku, to ta dojrzałość przychodzi szybciej. I jeszcze jeden plus – osobom, które poznały różnorodność Wicca, łatwiej też jest ocenić, kiedy faktycznie pewne zasady wiccańskie są łamane tak mocno, że już nie mogą się Wicca nazywać.
U podstaw polskiej tendencji do izolacji może też leżeć fałszywe przeświadczenie, że tak wymaga tradycja. Spotkałam się bowiem w Polsce ze zdaniem, że tradycyjnie koweny w dawnych czasach były odizolowane, a członkowie jednego kowenu mieli zakaz spotykania się z członkami innych kowenów. Podobno w każdym kowenie istniała jedna tylko osoba, która była czymś w rodzaju 'łącznika’ pomiędzy kowenami. Podobno są też w Polsce wiccanie, którzy wierzą, że nadal powinno tak być, gdyż tak napisano w 'prawach’ zawartych w Księdze Cieni. Przyznam, że słucham takich wiadomości z wielkim zdziwieniem. Po pierwsze, najlepiej w ogóle nie pisać na temat tego, co jest zawarte w Księdze Cieni, bo większość materiału objęta jest przysięgą milczenia. O ile przytoczenie istnienia 'praw’ mogę zrozumieć, jako że już w wielu miejscach w sieci, a nawet w książkach wspominano o nich, to wspominanie czego zabraniają a na co pozwalają jest już trochę niepoprawne, jako że ociera się zbytnio o tajemnicę przysięgi. Pozwolę zatem sobie trochę o nich napisać w sposób jak najbardziej ogólny.
Prawa w kowenie i relacje między wiccanami
Jak informuje nas Doreen Valiente, prawa owe pojawiły się dopiero około roku 1960, a więc jakieś dobre 8 lat po ogłoszeniu istnienia Wicca i 13 lat po inicjacji Gardnera a 7 lat po inicjacji Doreen Valiente. Choć część z tych praw wynika z praktyki i jest nierozerwalnie związana z misterium, to inne prawa, niestety, w zupełnie oczywisty sposób wynikają z „polityki” autora. Przypuśćmy więc, jak ktoś już wypaplał w polskiej sieci, że faktycznie istnieje jakieś prawo, które mówi, że koweny powinny być odizolowane, a ich członkowie nie powinni mieć ze sobą kontaktu. Dla myślącego samodzielnie wiccanina trochę trudno się zgodzić z takim prawem, jako ogólnie obowiązującym. Jednym z najważniejszych haseł wiccańskich jest doskonałe zaufanie wobec braci i sióstr w Wicca – braci i sióstr nie tyle w pojedynczym kowenie, ale w rzemiośle jako całości. No właśnie, inni wiccanie (wszyscy inni wiccanie) nazywani są braćmi i siostrami. Wicca nakazuje także szacunek dla braci i sióstr. Nie określa się tak kogoś, kto nie powinien być ważny, ponieważ nie jest z tego samego kowenu. Jaki więc jest sens w tym, żeby prawa zawarte w Księdze Cieni mówiły nam, żeby się nie przyjaźnić i unikać kontaktu pomiędzy braćmi i siostrami w rzemiośle? W jaki sposób zbudować można zaufanie i szacunek pomiędzy braćmi i siostrami, jeśli takiego kontaktu nie ma? I czy przypadkiem nakaz zaprzestania takiego kontaktu nie wynika z całkowitego braku zaufania i szacunku? Czyżby na jednej stronie Wicca doradzała doskonałe zaufanie i miłość, a na drugiej promowała całkowity brak zaufania i wręcz unikanie innych wiccan?
Prawdą jest, że prawa te wcale nie są stare i nie obowiązywały wiccan w dawnych czasach. Ba, w dawnych czasach nie było wiccan i kowenów wiccańskich. Czarownice były zawsze, ale czarownica z dawnych czasów to nie to samo, co współczesny wiccanin. Jeśli chcemy, aby Wicca była prawdziwą religią misteryjnego doświadczenia, a nie ślepym naśladowaniem tego, co ktoś kiedyś powiedział, to musimy zaakceptować, że Gardner sam, własnoręcznie napisał owe prawa, aby zrobić na złość innym wiccanom, w tym Doreen Valiente, w sytuacji, kiedy jego kowen się prawie rozpadał, tak wielkie były wewnętrzne konflikty. Konflikty te powstały głównie na tle działalności publicznej Gardnera, choć najprawdopodobniej przyjęcie nowych członków także odegrało swoją rolę. Doreen Valiente pobieżnie opisała ten epizod wiccańskiej historii w swojej książce 'The Rebirth of Witchcraft’. Inni inicjowani nie chcieli, aby Wicca stawała się wiedzą publiczną, chcieli uniknąć ataków i wścibstwa mediów. Chcieli pozostać Ukrytymi Dziećmi Bogów. Natomiast Gardnera media przyciągały mocno i nie mógł im się oprzeć.
W roku 1960 Doreen Valiente i inni członkowie kowenu napisali zbiór praw opisujących, jak powinien zachować się wiccanin i przesłali to Gardnerowi. W odpowiedzi na ich list, Gardner przedstawił swój własny zestaw praw i próbował przekonać wszystkich, że są to autentyczne, stare prawa czarownic, przekazane mu przez inicjatorów. Oczywiście mało kto mu uwierzył i mało kto się do tych praw dostosował. Tym bardziej dziwne jest, że dzisiaj ciągle są wiccanie, którzy bezkrytycznie wierzą w nie i ich słuchają. Przede wszystkim należy sobie zadać pytanie, czemu te prawa pojawiły się dopiero około roku 1960. Doreen pomagała przeredagować i uzupełnić całą Księgę Cieni już wcześniej. Niewiarygodne zatem się wydaje, żeby nie wiedziała o istnieniu tych praw, zawartych podobno w Księdze Cieni od 'dawnych czasów’. No i naprawdę wierzyć się nie chce, żeby Gardner zataił wcześniej tak ważną część Księgi, jak 'starożytne’ prawa czarownic. Nie wspominając już o tym, że oczywistym jest, iż język jakim były napisane tylko udawał starą angielszczyznę, o czym wspomina Doreen. No i oczywiście dzisiaj już nikt nie wierzy w starożytność Wicca, więc i prawa nie mogą być starożytne. Jeśli więc ktoś mówi i pisze, że Wicca powstała w XX wieku a potem mówi, że część praw jest starożytna, to jego opinie nie są logiczne. Łatwo jest natomiast uwierzyć, że prawa mówiące o nie kontaktowaniu się członków poszczególnych kowenów zostały spreparowane w sytuacji, kiedy jeden kowen stanął w obliczu rozpadu i wielkich konfliktów, poszczególni członkowie mogli przejść do innych grup lub założyć swoje własne i ogólnie zaufanie zostało poważnie nadszarpnięte. Kiedy wszyscy krytykują wszystkich, kiedy nikt nikomu nie ufa – separacja wydaje się być dobrym rozwiązaniem. Nie umiemy się dogadać – nie kontaktujmy się. Na szczęście większość dzisiejszych wiccan w Europie umie się dogadać i dlatego kontakty pomiędzy kowenami w różnych krajach są częste i przyjazne. Mało kto się izoluje.
Jak było kiedyś?
No dobrze, ale czy może kiedyś traktowano te prawa jako wyrocznię i naprawdę nie spotykano się pomiędzy kowenami? Znowu trzeba zapytać „kiedyś – to znaczy kiedy”? Przed Gardnerem nie było najprawdopodobniej żadnej Wicca i wiccańskich kowenów, a prawa jeszcze nie istniały, więc nie mogą one dotyczyć tamtego okresu. Owszem, czarownice były zawsze, ale nie były one wiccanami, a ich czarostwo było bardzo indywidualne i jeśli nawet jakieś czarownice łączyły się w małe grupy, to nie było to w żaden sposób przekazywane dalej ani usystematyzowane w większą strukturę. Jeden kowen, w który był inicjowany Gardner, był najprawdopodobniej grupą eksperymentalną, prekursorem Wicca, grupą, w której jądro Wicca mogło już istnieć, ale nie było ono w żaden sposób tym, co powstało później. Przeprowadziłam mały rekonesans wśród znanych mi najstarszych wiccan, tych którzy mają ponad 40 lat praktyki i żyją już ponad 60 a nawet 80 lat. Nikt nie mógł potwierdzić, żeby takie zasady kiedykolwiek tak naprawdę istniały. Co ważniejsze – w dzisiejszych czasach wszyscy ci wiccanie są zarówno bardzo towarzyscy i maja wiele kontaktów z ludźmi spoza swoich kowenów jak i prowadzą ciągle jeszcze prężną działalność publiczną – w sumie są przecież tymi osobami, które mają najwięcej do oferowania. Wychodząc oczywiście z założenia, że im więcej ktoś ma doświadczenia, tym więcej ma wiedzy i więcej może oferować. W latach 50tych wiccan było malutko, właściwie zaczęło się od jednego kowenu i pokrewnym mu wiccanom – wszyscy siłą rzeczy się znali. Podobnie było we wczesnych latach 60tych a nawet w latach 70tych – wiccan w Anglii nadal nie było tysiące i też większość praktykujących się znała, przynajmniej w obrębie tradycji, ale także poza nimi. Potem też nikt się za bardzo nie trzymał zasady nie kontaktowania się pomiędzy kowenami, z małymi wyjątkami kowenów, które wolały się odizolować. Dzisiaj kowenów jest tyle, że nie sposób znać wszystkie, ale prawie każda czarownica z linii, w których podchodzi się do wspólnoty w sposób towarzyski, zna przynajmniej członków innych kowenów z tej samej linii. A tych wiccan, których się jeszcze nie zna – zawsze kiedyś można poznać, nie ma przeciwwskazań. W końcu często organizowane są wspólne ogólnowiccańskie zloty, zjazdy, konferencje i spotkania, na których wiccanie z różnych kowenów mają okazję się poznać.
Mała konkluzja – wracając do praw czarownic i natury Wicca:
Prawa zostały napisane głównie przez Gardnera, potem jeszcze Maxine Sanders – podobno dopisała kilka z nich w aleksandryjskiej wersji. Wicca nie jest religią świętej księgi, a Księga Cieni nie jest pismem świętym, którego trzeba słuchać jak wyroczni. Wicca nie ma dogmatów i to, co ktoś kiedyś powiedział jest dużo warte, o ile inni odszukają w tym mądrości uniwersalne i swoje własne przekonania. Inaczej nie jest warte wiele. Ślepe naśladowanie i wiara w coś, co ktoś kiedyś powiedział tylko dlatego, że tak zostało zapisane przez osobę ważną dla rozwoju Wicca, nie jest tak na prawdę drogą czarownic. Czarownica powinna mieć swój własny rozum i nie dać się omamić słowom innych ani dostać się pod wpływ innych wiccan o znanych imionach. Oni też byli tylko ludźmi. O ile słuchanie osób z większym doświadczeniem i zakorzenieniem w tradycji jest wyborem ludzi mąrych to ślepe i bezmyślne przyjmowanie wszystkiego co zostało napisane już nie jest. Najlepiej zawsze przemyśleć co ktoś mówi i dojść do tego, czy to do nas przemawia czy nie. Gardner powiedział wiele bardzo ważnych i mądrych rzeczy, ale także wiele rzeczy, od których do dziś unoszą się brwi ze zdziwienia wśród wiccan, okultystów i pogan. Tak samo było z Sandersem. Wicca to przede wszystkim religia mistyczna i misteryjna, bazująca na indywidualnym doświadczeniu a nie na tym, co ktoś kiedyś powiedział. Czarownica jest w dużym stopniu niezależna i przynajmniej powinna być myśląca. Nie można brać tego, co napisali nawet założyciele Wicca, bezkrytycznie a wręcz przeciwnie, wszyscy mamy obowiązek oddzielić ziarno od plew, to co prawdziwe i mistyczne oraz transcendentalne od tego, co jest wyrazem osobowości lub małostkowej polityki założycieli Wicca i czasów w jakich żyli. Tylko w ten sposób można dojść do tego, co w Wicca najważniejsze i co stanowi jej prawdziwe jądro. Spotkałam się z zarzutem, że krytykowanie praw lub założycieli jest przejawem braku szacunku lub szyderstwem. Bardzo mnie to zdziwiło, bo to strasznie ograniczona opinia, według której wychodzi na to, że większość Wiccan, z Doreen Valiente na czele, nie ma szacunku i naśmiewa się z tych praw. Nic bardziej mylnego. Wicca jest większa niż pojedynczy wiccanie, nawet jej założyciele – szacunek do Wicca wymaga uczciwości, a nie ślepego i bezkrytycznego uwielbiania i naśladowania myśli innych ludzi. A krytycyzm tego, co ktoś kiedyś napisał nie jest przejawem braku szacunku czy szyderstwa. Przejawem braku szacunku było by całkowite odmówienie przemyślenia tego, co ktoś kiedyś powiedział.
Działalność publiczna kowenów – wczoraj i dzisiaj
Co prawda nie wiem, co to ma do wiccańskiej wspólnoty, ale okazuje się, że sporo kontrowersji nagromadziło się także wokół działalności publicznej niektórych kowenów. Ponieważ zagadnienie to omawiane jest przy okazji dyskusji o wspólnocie, to i ja pozwolę sobie się do tego odnieść. Okazuje się, że działalność publiczna jednych wiccan nie jest wskazana, a nawet ostro krytykowana przez innych wiccan, co jest o tyle dziwne, że wiccanie uprawiający taką krytykę sami prowadzą bardzo prężną działalność publiczną, jak na przykład prowadzenie forum lub udział w konferencjach, a niektórzy ubiegają się o jak największą popularność wśród nieinicjowanych wszelkimi dostępnymi metodami, nawet tak mało etycznymi jak szkalowanie innych wiccan. Wydawałoby się, że skoro ktoś doszedł do wniosku, że działalność publiczna nie jest wskazana, to powinien mieć w planach zamknięcie swojego forum, odmówienie udziału w konferencjach i ogólne zaprzestanie tejże działalności. Konsekwencja pomiędzy przekonaniami i czynami oraz honor tego by wymagały, ale czy można się tego spodziewać? Raczej wątpię.
Głównym zarzutem pod kątem kowenów 'towarzyskich’, angażujących się w działalność publiczną na rzecz osób nieinicjowanych jest podobno 'nadmierność’ tejże działalności, nadmierność, która jakoby przeszkadza w szkoleniu uczniów, integracji kowenu czy praktykowaniu misterów. Oczywiste jest dla mnie, że ktokolwiek wydaje takie sądy nie ma pojęcia o czym mówi. Przede wszystkim, co to znaczy „nadmierna działalność” i komu decydować o tym, co jest nadmierne, a co nie? Cóż może się kryć pod tą „nadmierną działalnością publiczną”? Czyżby chodziło o pisanie książek, organizację warsztatów i spotkań towarzyskich dla osób zainteresowanych? Inni wiccanie, od których takie zarzuty wychodzą, sami organizują takie spotkania i tłumaczą książki zagranicznych autorów na temat czarostwa i Wicca więc znowu – chyba nie o spotkania i książki tutaj chodzi. Pozostaje zatem tylko organizacja warsztatów dla osób zainteresowanych Wicca ale jeszcze nie inicjowanych. Znowu dziwna sprawa, jako że słyszałam, że ci sami wiccanie, którzy krytykują organizowanie takich warsztatów przez innych wiccan, nie mają nic przeciwko temu, aby samemu prowadzić publiczne wykłady. Jak widać krytyka takiej działalności jest bardzo wybiórcza, jednym wolno, a drugim nie.
Ale przejdźmy do meritum odnośnie towarzyskich kowenów i działalności publicznej. Przede wszystkim nie każdy kowen, który często spotyka się z innymi kowenami, udziela się także publicznie. Do tego w kowenach, które tak robią, nie każdy wiccanin musi się udzielać publicznie. To już zależy od jego prywatnych wyborów. Nikt nikogo nie zmusza, choć, z drugiej strony, czasami przychodzi czas, że dobrze jest zdobyć doświadczenia, jakie daje publiczna działalność. Nie polecałabym działalności publicznej nowo inicjowanym wiccanom lub takim wiccanom, którzy mają problemy z własnym ego. Natomiast jeśli ktoś takich problemów nie ma i udało mu się już zdobyć sporo wiedzy i doświadczenia, to nie widzę przeciwwskazań. Szczególnie w krajach gdzie taka działalność jest potrzebna, jako że istnieje duża ilość osób zainteresowanych Wicca, a nie ma wystarczającej ilości kowenów. Zarzuty, że taka działalność może przeszkodzić w uczeniu, integracji wewnątrzkowenowej czy odprawianiu misteriów i przeżywaniu duchowym rytuału są bezsensowne i bezpodstawne, o ile osoby, które się podejmują takiej działalności maja odpowiednie doświadczenie i wiedzę.
No więc jak to naprawdę jest z tą działalnością publiczną i jak wpływa ona na życie i praktykę kowenu? Przede wszystkim wpływ ten będzie zależał od nastawienia, charakteru, osobowości i chęci osób w kowenie. Czy mogą wyniknąć z tego jakieś problemy integracyjne, albo trudności w przeżywaniu misterium lub nauczaniu? Problemy mogą wyniknąć z czegokolwiek, najwięcej ich wynika z przemian wewnętrznych, przez jakie przechodzą wiccanie w procesie inicjacji. Działalność publiczna jest akurat najmniej ważnym czynnikiem w tych procesach, choć może pomoc je uwidocznić.
Według krytyki, publiczne działanie dla dobra osób zainteresowanych Wicca, czujących się wiccanami w sercu, ale jeszcze nie inicjowanych, może być niebezpieczne dla osób inicjowanych, jako że może ich oderwać od życia kowenowego i stać się ważniejsze niż poznawanie i praktykowanie misteriów. Cóż tutaj się częściowo zgodzę. Jeśli ktoś ma rozbuchane ego, przyznaje się do tego, że lubi się lansować, szuka popularności i podziwu ze strony innych, jeszcze nieinicjowanych osób, to jak najbardziej publiczna działalność, czy to na forach czy to na spotkaniach, może okazać się zgubna dla takiej osoby i może oderwać ją od tego co najważniejsze w Wicca, czyli od misterium. Może tak się stać, ale oczywiście nie musi. Nasuwa mi się jednak pytanie – skąd osoby, które wypowiadają takie sądy, wiedzą o tych niebezpieczeństwach? Czyżby ze swojego własnego doświadczenia? Bo chyba nie z doświadczenia osób, z którymi nigdy nie dane im było praktykować i nie wiedza jak taki kowen funkcjonuje oraz jak praktykuje misteria. Jednak jeśli ktoś faktycznie wypowiada takie opinie, nie wiedząc jak praktykują misterium inne koweny, jako że sam jest za opcją odizolowania się, to rozumiem, że ocenia innych po sobie samym i sam spostrzegł, że działalność publiczna obniża wartość świętowanego przez niego misterium. Myślę, że tutaj wszystko rozbija się o doświadczenie i wartość nauki. Są osoby, które nie potrafią pogodzić wartościowego odprawiania misterium z działalnością publiczną, są osoby, które potrafią, ale nie chcą tego godzić i są osoby o dużych zdolnościach, które nie tylko przeprowadzą dobre misterium dla inicjowanych oraz będą działać publicznie, ale nawet zrobią dobry rytuał dla osób nie inicjowanych bez zdradzania sekretów objętych tajemnicą.
Więź między członkami kowenu
Może się też niektórym osobom wydawać, że działalność publiczna może przeszkodzić w zintegrowaniu grupy jaką jest kowen – znowu nic bardziej mylnego. Kiedy ma się więcej niż jeden wspólny cel i podejmuje się więcej niż tylko kowenowe wspólne działania, współpracuje się na więcej niż jednym poziomie, to integracja się pogłębia. Jedynymi osobami, które mogą na tym stracić są osoby należące do kowenu, ale nie angażujące się w publiczną działalność. Z tym, że, prawdę mówiąc, samo wspólne przeżywanie misteriów przez dłuższy czas oraz przestrzeganie zasad zachowania się w kowenie powoduje wystarczającą integracje. Trzeba sobie tylko dać czas. Jeszcze jedna ważna rzecz – otwarcie się na współpracę z osobami nieinicjowanymi, jako cały kowen, a nie tylko arcykapłani, może, wbrew temu co powierzchownie mogą sądzić osoby niedoświadczone, zwiększyć poczucie bliskości pomiędzy inicjowanymi. Współpraca z osobami nieinicjowanymi może spowodować, że silniej dociera do nas fakt, że w ramach kowenu łączy nas nie tylko tajemnica, ale i więzy inicjacji, a kowen zaczyna być bardziej doceniany. Nie mówiąc już o tym, że wspólne osiągnięcia zbliżają ludzi. Osobom, które poczują, jak silne są więzy łączące członków kowenu, łatwiej jest otworzyć się na siebie, na bogów i na misterium. Ale trzeba tutaj zaznaczyć, że takie działania muszą się odbywać pod patronatem arcykapłanów oraz najlepiej, żeby były wspólnymi działaniami całego, a przynajmniej większości kowenu. Początkujący uczniowie nigdy nie powinni podejmować takich działań sami, na własną rękę, gdyż nie mają wystarczająco doświadczenia a do tego może to ujemnie wpłynąć na ich ego.
W końcu zauważyć też trzeba, że publiczna działalność może mieć bardzo pozytywny wpływ na proces nauki. Dla osób uczących się rzemiosła w kowenie, który udziela się publicznie, udział i pomoc w organizacji warsztatów i otwartych rytuałów jest niesamowicie ważną i cenną lekcją, która daje możliwość zdobycia nowych doświadczeń. Jest to nowy rodzaj wyzwania, do którego trzeba podejść z nowym sposobem myślenia, a nauczanie innych daje nam możliwość sprawdzenia swojej własnej wiedzy, z której nie zawsze zdajemy sobie sprawę. Zorganizowanie dobrych warsztatów, pathworkingu czy rytuału otwartego dla osób nieinicjowanych wymaga wiedzy i doświadczenia, dlatego nie każdy może się tym zajmować, ale jest to też dobrym sprawdzianem nabytych podczas treningu umiejętności i zarazem przygotowaniem do prowadzenia swojego własnego kowenu. Umożliwianie osobom nieinicjowanym zdobywania informacji na temat Wicca pomaga nam też nie zapomnieć, jak to było, kiedy my sami byliśmy w sytuacji osoby poszukującej a co za tym idzie – daje nam większe zrozumienie osób, które szukają kowenów. Myślę, że w tym miejscu warto też wspomnieć o intencji, z jaką podejmujemy działania publiczne. Osoby, którym zależy na lansie i które mają tendencje do oceniania innych według siebie, mogą zarzucać innym zbytnie lansowanie nie przypuszczając nawet, że chęć działania na rzecz Wicca może wynikać z zupełnie innych pobudek, pobudek podyktowanych nie tyle prywatnymi korzyściami, co powołaniem i chęcią zrobienia czegoś dla bogów, dla Wicca, dla osób nie inicjowanych ale zainteresowanych, które są w takim samym położeniu, w jakim obecni wiccanie byli kiedyś. Dla wielu osób naturalne jest, że chcą się dzielić tym, co wspaniałe w ich życiu, chcą oddać to co sami otrzymali w darze od bogów i inicjatorów i że chcą spłacić dług poprzez nauczanie innych. Tutaj na myśl nasuwa się pojęcie Wielkiej Pracy – ale to temat na inny artykuł.
Wicca i spotkania – trochę historii
Aby zakończyć dywagacje na temat działalności publicznej niektórych kowenów czy indywidualnych wiccan – sięgnijmy do historii i powiedzmy sobie szczerze, że otwarte spotkania tematyczne i rytuały były organizowane od zarania dziejów wiccańskich. W opublikowanym w naszej biblioteczce wywiadzie Maxine Sanders mówi, że 'dobrzy kapłani tworzyć będą i wykonywać, takie rytuały, w których nieinicjowani będą mogli brać udział. Swego czasu zdawało się to być dezorientujące, chociaż obecnie coraz częściej spotyka się praktykę odprawiania otwartych rytuałów sezonowych’. Z tej wypowiedzi wywnioskować można, że miarą dobrego kapłana/ kapłanki jest umiejętność organizowania rytuałów, które nie opierają się na materiale objętym tajemnicą i są dostępne dla nie inicjowanych. Taka działalność publiczna była prowadzona już na początku istnienia Wicca a dzisiaj, jak widać z wypowiedzi Maxine, jest bardzo powszechna. Także F. Lammond w swoim wywiadzie wspomina, że koweny już za jego czasów prowadziły spotkania i rytuały otwarte.
Prawdą jest, że już wśród pierwszych wiccan byli i tacy, którzy woleli pozostać w ukryciu i tacy, którzy chcieli, aby o Wicca dowiedział się cały świat. Już sam Gardner, jak wcześniej wspomniałam, działał publicznie, aby rozpropagować Wicca, co było przyczyną konfliktów w jego kowenie. Dużo więcej i w bardzo kontrowersyjny sposób w tym kierunku działali Alex i Maxine Sanders. To oni zaczęli już w latach 60tych prowadzić warsztaty i konferencje, robili też wystąpienia publiczne w różnego rodzaju mediach oraz przedstawienia teatralne które były filmowane. Ich kontrowersyjna działalność spowodowała, że wśród wiccan mieli wielu wrogów, zarówno dlatego, że przedstawiali swój własny styl czarostwa jako wiccański (tym czasem ich sfilmowane Czarne Msze i zabijanie ludzi za pomocą laleczek voodoo nie miały nic wspólnego z Wicca), ale także dlatego, że w ogóle flirtowali z mediami za dużo. Wyczyny Alexa przysporzyły jednak Wicca wielu nowych wyznawców, a warsztaty były bardzo popularne. Alex nie tylko prowadził warsztaty, ale i oferował inicjację dla każdego, kto jej chciał, bez przygotowania i bez dalszej nauki. Taka działalność spotkała się z wielką krytyką nawet ze strony przyjaciół Alexa. W połowie lat 60tych Alex chwalił się, że inicjował ponad 1700 osób, co oczywiście jest wielką przesadą, szczególnie, że sam inicjowany był na początku lat 60tych. W roku 1981 Vivianne Crowley założyła Wicca Study Group, które było pierwszym regularnym kursem wiccańskim. W pewnym sensie Vivianne kontynuowała dzieło Alexa i Gardnera, stwarzając osobom zainteresowanym możliwość poznania Wicca bliżej, ale jednocześnie bez robienia masówki, jaką robił Alex, nie oferując inicjacji każdemu uczestnikowi, ale motywując tych, którzy wykazywali chęć stania się wiccanami, do poszukiwania innych kowenów. Wicca Study Group było początkowo jedynym kursem tego rodzaju i, jako że cieszyło się tak wielką popularnością, że na wykłady do Londynu zjeżdżali się chętni z całej Anglii, musiało być przeprowadzane blokowo w weekendy. Do tego Vivianne prowadziła też warsztaty zagraniczne w kilku krajach europejskich. Jeszcze w latach 90tych WSG odbywało się właśnie w takim, weekendowym trybie. Ale w drugiej połowie lat 90tych zaobserwować można niesamowity urodzaj na inne kursy wiccańskie, pojawiające się prawie w każdym większym mieście w Anglii. Kiedy chętni do zdobywania wiedzy o Wicca mogli zapisać się na warsztaty w swoim własnym mieście lub w jego pobliżu, a w samym Londynie też pojawiło się dużo więcej warsztatów tego rodzaju, WSG zaczęło być prowadzone wieczorami. Zarówno WSG jak i dziesiątki innych kursów prowadzonych jest od lat aż do dzisiaj w Anglii, a wielu dzisiejszych znanych i poważanych wiccan może powiedzieć, że kursy te były ich pierwszym doświadczeniem naszej religii. Prawdę mówiąc, większość polskich kowenów zawdzięcza swoje istnienie właśnie warsztatom Vivianne Crowley, to bowiem z jej kursów wywodzą się osoby, które zakładały koweny lub inicjowały wiccan, którzy prowadzili koweny macierzyste niektórych polskich wiccan. Krytykując prowadzenie warsztatów dla osób zainteresowanych Wicca, polscy wiccanie krytykują swoich własnych arcykapłanów, którzy w takich warsztatach brali udział i zarazem negują w pewnym sensie swoje istnienie, bo gdyby nie te warsztaty, to sami nie byli by inicjowani w te koweny, które ich kiedyś przyjęły i wyuczyły. Czemu zatem, drodzy czytelnicy, tak bardzo niektórym wiccanom zależy, żebyście nie mieli tych samych możliwości co osoby zainteresowane Wicca w innych krajach gdzie, warsztaty zawsze widziane są jako coś pozytywnego? Czemu odmawiają wam doświadczenia Wicca w trochę większej skali, niż poprzez forum, książkę czy spotkanie w kawiarni lub pubie? Czy też niechęć innych wiccan do takich warsztatów wynika z ich niewiedzy i fałszywych wyobrażeń czy też krytyka z ich strony jest spowodowana prywatną polityką zniechęcania ludzi do konkurencji? Czyżby chodziło o jakiś monopol, który chcą sobie wyrobić? No właśnie, widzenie innych kowenów jako konkurencji – dziwna postawa, często spotykana w krajach, w których Wicca jest stosunkowo młoda a zupełnie nie spotykana w krajach, w których Wicca jest dojrzała, mimo że tam kowenów jest więcej. Przejdźmy może zatem do tego jak wyglądały społeczności wiccańskie kiedyś i dzisiaj.
Wspólnota wiccańska – wczoraj i dzisiaj
W prawie każdym kraju, w którym pojawia się Wicca, w pierwszej fazie jej rozwoju pojawia się także wiele konfliktów. Jak już wiele osób zainteresowanych tematem i środowiskiem wie, Polska nie jest tutaj wyjątkiem. Początkowo dużo konfliktów we wspólnotach wiccańskich powiązanych było właśnie z publicznością lub prywatnością Wicca i wiccan. Jako że Anglia była prekursorem Wicca to i wspomniane konflikty były chyba najsilniejsze w tym właśnie kraju. Pierwszym takim konfliktem był wcześniej wspomniany konflikt pomiędzy Gardnerem a Doreen Valiente i resztą kowenu, który zaowocował zbiorem wymyślonych przez Gardnera praw. Drugim takim konfliktem, który poniekąd wyrósł z różnego nastawienia wiccan do mediów i 'ukrycia’, był konflikt pomiędzy Alexem Sandersem i resztą doświadczonych wiccan. Choć tutaj chodziło także o przywłaszczanie sobie tytułu wiccanina bez odpowiedniej inicjacji, pokazywanie niektórych praktyk 'czarno-magicznych’ jako Wicca, kreowanie się na 'Króla Czarownic’, masowe inicjacje i wybujałe ego. Alex był mocno kontrowersyjny w swojej działalności i dopiero pod koniec życia publicznie przeprosił za krzywdy, które wyrządził i konflikty, które zapoczątkował. Konflikty pomiędzy nim a innymi wiccanami przybrały w pewnym momencie faktycznie niesamowitą skale a wzajemne oszczerstwa i próby ich skorygowania miały miejsce już nie w prywatnych rozmowach, ale na łamach narodowych gazet, w większości brukowców. I tutaj przechodzimy do prawdziwych wojen czarownic, tzw. 'Witch Wars’. W toku tych wojen wszystkie koweny pochodzące od Alexa zaczęły być nazywane tradycją aleksandryjską (nazwa po raz pierwszy użyta przez S. Farrara) i nawet początkowo nie były uważane za prawdziwe Wicca. Tak naprawdę tradycja aleksandryjska została w pełni zaakceptowana jako tradycja wiccańska już po śmierci samego Alexa, kiedy sporo osób z jego tradycji 'wymieszało się’ z tradycją gardneriańską.
W innych krajach Wicca także borykała się z wieloma problemami. Jeśli do nowego kraju Wicca weszła dzięki kilku różnym osobom z różnych tradycji i linii, to konflikty zazwyczaj opierały się na różnicach w podejściu i praktyce. Tego typu problemów uniknęły zapewne te kraje, do których Wicca została przyniesiona przez jedną osobę lub jeden kowen, ale nawet w tych krajach problemy też były i są – tyle że inne. Oczywiście wielkim problem prawie zawsze i w każdym kraju było zbyt duże ego niektórych nowych czarownic. W początkowym okresie istnienia Wicca w nowym regionie, kiedy jeszcze nie ma wielu nauczycieli, popularność powoduje stanowczo za szybki rozwój i bardzo łatwo o to, aby stopnie dawane były za szybko a niektórzy ludzie i ich czyny wymknęły się spod kontroli. Tak było w Anglii, tak było też w innych krajach. Nie ma to jak starcie się osób o silnych, wielkich ego o różnych interesach. Ego niektórych nowo inicjowanych wiccan w połączeniu z ilościowym niedoborem autorytetów stanowiło zawsze mieszankę wybuchową. W prawie każdym kraju zdarzały się osoby, dla których Wicca stawała się drogą do kariery i polityką. W prawie każdym kraju byli tacy wiccanie, którzy mocno szkodzili innym wiccanom, podlizując się jednym, szkalując innych, potem zmieniając fronty, którzy nie cofnęli się przed kłamstwami, negatywnymi ocenami innych wiccan nie opartymi na żadnych faktach, plotkami, publicznym zniesławianiem itp. Z drugiej strony byli tacy, którzy na te ataki odpowiadali, broniąc się. Zawsze byli też tacy, którzy widzieli siebie jako guru, które wiedziało lepiej i nikogo nie chciało słuchać. Kiedy zabraknie nauczycieli, którzy pozostaną w innym kraju, często na drugim końcu Europy i kontakt z nimi jest utrudniony a nowy wiccanin w swoim własnym kraju postrzegany jest jako ktoś wyjątkowy (wyjątkowy, bo inicjowany), to o wybuch ego nietrudno, a przyciąć tego ego nie ma kto, bo nauczyciel może nawet nie wiedzieć o tym, co się dzieje z jego uczniem w innym kraju. Poza tym uczniowie uczeni w kowenach izolowanych, jeśli nie poznali innych sposobów praktyki i nie wyrobili w sobie tolerancji, nie poznali różnic pomiędzy wiccanami z innych kowenów, linii i tradycji mogą przeżyć szok, kiedy się okaże, że są wiccanie, którzy mają inne zdanie i inaczej praktykują.
Wygórowane ego plus szok spowodowany tym, że nagle spostrzega się, że sposób, w jaki praktykowaliśmy do tej pory, nie jest jedyny, może doprowadzić do wielkich konfliktów. Nowy guru w nowym kraju jest przecież jedyną osobą, która ma rację, nie uznaje wiedzy i doświadczenia nawet tych, którzy są starsi stażem. Zaczyna myśleć kategoriami: „to jest Wicca, a to już nie jest Wicca, bo jest inne”, „inni robią takie a nie inne błędy” albo zacznie rzucać oszczerstwa, traktując innych Wiccan jako konkurencję, której się trzeba pozbyć a stamtąd już tylko krok do wielkiego kryzysu w wiccańskiej wspólnocie. W Anglii i reszcie krajów Europejskich zachowania takich wiccan mają swoje własne, bardzo popularne miano i mówi się, że tacy wiccanie nie uprawiają czarostwa 'Witchcraft’ tylko 'Bitchcraft’, czyli plotkarstwo i mówiąc pospolicie, obrabianie tyłków innym wiccanom. To jakże pejoratywne określenie pokazuje pięknie, jaki stosunek do tego typu zachowań mają dzisiejsi wiccanie w rozwiniętych społecznościach wiccańskich.
Wicca w Anglii, jako pierwsza przechodziła swoją „fazę ząbkowania” ze wszystkim powiązanymi z tą fazą bólami. Inne kraje nie uniknęły tej fazy i niestety często popełniały te same błędy, co pierwsi wiccanie w Anglii. W pewnym europejskim kraju sytuacja wśród pierwszych wiccan była tak zła, że postanowiono bardziej zintegrować się z wiccanami z Anglii, gdzie sytuacja była już wtedy unormowana a społeczność wyrosła i dojrzała. Postanowiono wtedy, że wiccanie z nowego kraju powinni się spotykać, poznawać i obserwować jak największą ilość wiccan z innych krajów, uczyć się od nich wiccańskiej postawy i naśladować to, jak inni wiccanie się nawzajem traktują. W ten sposób rozwinęła się międzynarodowa współpraca na większą skalę i zaczęto organizowane różne międzynarodowe zloty i spotkania, które odbywają się do dziś. Takie rozwiązanie wydało się naprawdę pomóc, co jest jeszcze jednym argumentem na rzecz większej integracji. Dzisiaj wiccanie najróżniejszych linii, tradycji i kowenów w najróżniejszych krajach organizują zloty, konferencje, spotkania, pub mooty i, siłą rzeczy, mają kontakt między sobą w szerszej wiccańskiej społeczności tak samo, jak z poganami z innych ścieżek i osobami zainteresowanymi Wicca a nie inicjowanymi. I jako żywo nie słyszałam jeszcze w Anglii ani innych krajach europejskich, żeby takowi wiccanie czy całe koweny nie umiały praktykować dobrze czy robiły misteria o gorszej jakości. Takie stawienie sprawy jest chyba typowe dla nieukształtowanej jeszcze postawy niektórych wiccan w tej pierwszej fazie ząbkowania, gdzie niektórzy koniecznie muszą dołki pod innymi kopać. Powiedzmy sobie jeszcze raz szczerze, kiedy ktoś jest zdolny, ma dużo doświadczenia i przeszedł dobrą naukę, to potrafi pogodzić i praktykę w kowenie i działalność publiczną. A jak ktoś nie umie – to już jego problem, ale niech nie krytykuje, bo to najgorzej świadczy o nim samym.
Jutro
Wcześniej pojawiło się pojęcie Ukryte Dzieci Bogini, w ten sposób myślą o sobie wiccanie i w ten sposób często się określają. Powszechnie uważa się, że pojęcie to odnosi się do tego, że zarówno wiccanie pozostają w ukryciu i nie są osobami publicznymi, jak i do tego, że ich praktyki objęte są przysięgą milczenia. Ale już Gardner napracował się mocno, aby uchylić rąbka tajemnicy, potem w wysiłkach prześcignął go Alex Sanders a późniejsi wiccanie poszli w ich ślady. Dzisiaj istnieje dużo książek, stron internetowych, programów telewizyjnych, w których pojawiają się wiccanie i w których mowa jest o Wicca. Czy więc można ciągle mówić o Ukrytych Dzieciach Bogini? Moim zdaniem można. Po pierwsze – ciągle jeszcze są wiccanie, którzy pozostają w ukryciu, po drugie ciągle – jeszcze istnieją praktyki i teksty o których się nie mówi. Rytuały zamknięte nadal praktykuje się z dala od oczu postronnych obserwatorów i nie inicjowani nie są do nich dopuszczani. Myślę, że w Polsce, tak jak w innych krajach, największa ilość wiccan już teraz i w przyszłości wybierze pozostanie anonimowymi. Nie mniej jednak zawsze będą tacy, którzy będą chcieli działać bądź to w ramach zamkniętej wiccańskiej społeczności dla jej rozwoju i integracji, bądź to bardziej publicznie dla korzyści osób zainteresowanych Wicca. Zawsze będą też tacy, którzy nie będą chcieli ani działać, ani się integrować i wybiorą izolację. Być może kiedyś i Polska dojdzie do takiego etapu, kiedy wiccanie nie będą koniecznie musieli negatywnie oceniać swoich wzajemnych wyborów, ale raczej szanować je i siebie nawzajem. Bo właśnie o szacunek tutaj chodzi. Słyszałam kiedyś opinie, że podobno konflikty biorą się z tego, że wszyscy polscy wiccanie mają silne osobowości i charaktery. Z jednej strony na pewno to prawda, choć silny nie zawsze musi oznaczać dobry, ale nie tutaj upatruję przyczyny konfliktów. Gdyby tylko i wyłącznie silny charakter miał wpływać na istnienie konfliktów, to nadal mielibyśmy tych konfliktów dużo w Anglii i innych krajach. No, chyba, że założymy, że wiccanie w krajach, gdzie nie ma konfliktów, nie mają silnych charakterów, co jest zupełną nie prawdą tym bardziej, że są wśród nich tacy, którzy rozwijali Wicca od lat 70tych. Może problem polega na tym, że młodzi wiccanie w krajach, gdzie Wicca jest nowa, bardzo chcą, żeby inni się z nimi zgadzali a jeszcze inni ich podziwiali jako tych, którzy zawsze mają rację a tymczasem jest to wręcz niemożliwością. W krajach, gdzie Wicca jest dojrzała wiadomo, że nie musimy się zgadzać a rację każdy ma własną. Aby budować zdrową społeczność wystarczy się szanować, mieć do siebie i innych wiccan podstawowe zaufanie, że sprawy wiccańskie pozostaną wiccańskimi i zarazem chcieć tak postępować, żeby nie zawieść tego zaufania, które inni wiccanie pokładają w nas.
W Polsce na razie jest to bardzo trudne do osiągnięcia, jako że ciągle jeszcze są wiccanie, którzy swoim postępowaniem, poprzez swoje mało etyczne zachowania względem innych wiccan, raz po raz uniemożliwiają innym wiccanom zarówno zaufanie im jak i poczucie szacunku wobec nich. A że społeczność wiccańska w Polsce jest jeszcze na tyle mała, że takowe nieetyczne zachowania są zauważane, to i rzutują one na tą społeczność bardziej niż w innych krajach. Takie zachowania wykluczają możliwość nie tylko poczucia szacunku, ale także obdarzenia zaufaniem i dlatego, zamiast jak w innych krajach, gdzie widać zdecydowaną tendencję do integracji wiccańskich społeczności, w Polsce preferowana jest opcja izolacji i atomizacji wiccańskiej wspólnoty. Być może za dwadzieścia, trzydzieści lat, kiedy polska wspólnota dojrzeje a wiccanie zaczną się szanować i będą mogli sobie zaufać, tendencja ta się zmieni.
Podsumowując…
Mówi się, że Wicca to kult natury, a więc, siłą rzeczy, także natury ludzkiej. Podczas obcowania z boskością, procesu inicjacji i rozwoju duchowego nasza natura się uwidacznia i możemy ją kształtować. Wychodzi z nas to, jacy jesteśmy naprawdę i to co powinniśmy ulepszyć. Nie każdy jednak chce ulepszać swoją naturę a to, jak wygląda wspólnota, zależy od natury ludzi ją tworzących. Jeśli wystarczająco dużo ludzi nie chce ulepszać swojej natury i zatrzymuje się na jednym z pierwszych etapów, to i wspólnota się nie rozwinie i nie ulepszy. Z drugiej strony, kiedy wspólnota będzie wystarczająco duża i pełna ludzi dobrej woli, to jednostki, które wolą pozostać na początkowym etapie zginą w tłumie i nie będą miały na taką społeczność wielkiego wpływu. Jednym słowem – wszystko tak naprawdę jest w naszych rękach. To, że na razie nie jest idealnie – to nie problem, ale wyzwanie. Historia Wicca w Polsce ciągle się tworzy. Czy uda nam się w Polsce kiedyś być taką społecznością, jak Wicca w Anglii, czy też nie – zależy od dzisiejszych i przyszłych wiccan.
Zdjęcia, użyte w artykule pochodzą z serwisu flickr.com i są objęte licencją.