Dzisiaj Dzień Dziecka, więc postanowiłam z tej okazji wrócić myślami do dzieciństwa swojego, ale również i wielu z nas. Do tych wyidealizowanych niedzielnych popołudni, kiedy telewizje emitowały amerykańskie filmy z lat 80-tych. Jeden z nich jest dziś (a chyba był już wtedy) filmem kultowym, uwielbianym przez pokolenia widzów. Filmem, który akurat mnie wówczas ominął, a kiedy zobaczyłam go lata później, za namową mojego narzeczonego – oniemiałam. Narzeczony właśnie przypominał sobie dobre chwile z młodości, a ja obejrzałam jeden z najbardziej wiccańskich filmów w życiu.
I to był „Karate Kid”
Film z 1984 roku naprawdę opowiada o Wicca. No, może trochę też o karate, ale ja widzę w nim wiele wiccańskich wątków i odniesień, o których Wam zaraz opowiem. Zaznaczę jednak, że po pierwsze – nie jest to recenzja filmu, więc nie omawiam poszczególnych elementów i nie będę się odnosić do wszystkich relacji między bohaterami. Część scen opisałam też nie do końca w takiej kolejności, jakie pojawiały się w filmie, ale to dla spójności całego artykułu. A druga uwaga – to ryzyko spoilerów. Całego mnóstwa spoilerów. A najlepiej najpierw zobaczcie film, sami znajdźcie odniesienia i wróćcie do artykułu porównać wnioski.
Film zaczyna się przeprowadzką bohatera opowieści do słonecznej Kalifornii. Młody Daniel LaRusso od dawna jest zainteresowany karate, ale nie zrobił jeszcze żadnego kroku, by się go nauczyć „na poważnie”. Jest samoukiem, który większość swojej wiedzy czerpie z książek i filmów, co oczywiście nie daje mu praktycznie żadnych praktycznych umiejętności. Kiedy jednak przychodzi decyzja o nauce karate na serio, nie dziwimy się, że chłopak najpierw kieruje swoje kroki do znanego dojo, prowadzonego przez charyzmatycznego, ale brutalnego weterana nazwiskiem Kreese. Po pierwszym rzucie okiem okazuje się jednak, że dojo jest bardziej podobne do wojska. Kreese twardo stosuje musztrę, chętnie rozdaje kary i chwali wyłącznie swoich pupili, tak twardych, jak on sam (choć chłopakom daleko do prawdziwych karateków – to po prostu szkolne bandziory).
Wicca i sztuka walki – od teorii do praktyki
Myślę, że porównania do magicznej czy duchowej ścieżki są tu wręcz narzucające się. Większość z nas dowiedziawszy się o Wicca i zachwyciwszy się nią, zaczynała od teorii, szukania informacji. Teraz już łatwiej o rzetelne źródła, ale skoro miało być o dzieciństwie… za moich czasów nie było tak łatwo o dobre informacje. Szukało się w książkach i internecie wszystkiego, co dało się znaleźć. Warto jednak pamiętać, że nie każda grupa z „żywym” nauczycielem (w przeciwieństwie do tych „wirtualnych”) jest wartościowa. Czasem okazuje się, że grupa postrzegana z zewnątrz jako dobrze zorganizowana i będąca na wysokim poziomie, może do nas nie pasować. Może okazać się, że trafimy do grupy z niewłaściwymi osobami. W najgorszym zaś przypadku może okazać się, że zostaniemy oszukani lub stanie się nam krzywda, jeśli dołączymy do grupy, prowadzonej przez charyzmatycznego psychopatę lub narcyza, takiego jak Kreese.
Cofnijmy się kawałek w fabule, do pierwszych scen. Kiedy zaraz po wejściu do nowego mieszkania, okazuje się, że cieknie w nim kran, wkracza na scenę on – pan Złota Rączka. Chociaż trudno powiedzieć, że „wkracza”. Skromny dozorca, starszy, niepozorny Japończyk raczej „ukrywa się” w swoim biurze, które niełatwo znaleźć. Dopiero wówczas, kiedy chłopak jest w potrzebie, kiedy zachodzi taka konieczność – wtedy dopiero mistrz pokazuje całą swoją siłę i przewagę nad innymi. Wtedy też dowiadujemy się, że wiedza i moc pana Miyagi (bo tak nazywa się mistrz) wykracza poza drobne prace remontowe i przycinanie bonsai. Nie tylko jest mistrzem karate, ale potrafi uleczyć zarówno ciało, jak i umysł. I początkowo odmawia uczenia chłopca karate. Daniel chce się zemścić na szkolnych łobuzach, a jak mówi nauczyciel, zemsta to zła motywacja. Słowo karate oznacza „pusta dłoń”, dłoń, która nie nosi broni, a sztuka walki, tak naprawdę powinna służyć tylko do obrony.
Tak samo, jak mistrzowie sztuk walki, dobrych przewodników duchowych i arcykapłanów niełatwo jest znaleźć Można ich też najpierw spotkać, a jednak początkowo łatwo zlekceważyć. Jak pisałam pod koniec swojego artykułu o szkołach magicznych – dobry nauczyciel nie bryluje, nie przechwala się, nie chlubi ukończonymi kursami. Sam pan Miyagi, zapytany o to, jaki ma pas, odpowiada, że „płócienny” i że kosztował tylko parę dolców. W tej samej scenie, kiedy mistrz tłumaczy, czym jest karate, dostajemy kolejną cenną lekcję – jak ważne są nasze intencje. Wicca powinna się łączyć z rozwojem duchowym, rozwojem samego siebie. Jeśli ktoś wierzy, że zaraz po inicjacji nauczy się potężnych zaklęć, to powinien jak najszybciej zmienić plany. Wicca jest potężna, ale daje zupełnie inny rodzaj potęgi – pewność siebie, kontakt z Boskością i tę magiczną część życia, którą możemy dostrzec codziennie. Jeśli jednak ktoś szuka mocy dla samej tylko mocy lub co gorsza – dla panowania nad innymi lub z zemsty, to taka osoba się do Wicca nie nadaje.
Wizualizacja i cierpliwość w Wicca jako krok pierwszy
Spójrzmy teraz, jak przebiega szkolenie Daniela na karatekę – jak właściwie zaczyna się przygotowanie chłopca do nauki karate. Szkolenie to rozpoczyna się nie od musztry, ale od lekcji… wizualizacji. Trening wizualizacji, wsłuchania się w siebie i zaufania samemu sobie w egzekwowaniu swojej wizji świata. I przycinania swojego bonsai oczywiście. Nie jest to jednorazowe ćwiczenie – Daniel dostaje swoje drzewko w prezencie, aby móc się nim dalej opiekować i ćwiczyć swoje umiejętności, gdyż w ten sposób bonsai należy pielęgnować – cierpliwie przycinać jego gałązki,
W dalszej części filmu pan Miyagi udziela Danielowi chyba najważniejszej lekcji. Tłumaczy chłopakowi, że z karate jest jak ze spacerem wzdłuż drogi. Można iść jej prawym, lub lewym brzegiem, ale nie środkiem. Tak samo jest z karate, ale i z Wicca. Można się zaangażować w pełni lub zupełnie odpuścić. Ale robienie czegoś na pół gwizdka sprawi, że można zostać „zmiażdżonym, jak winogrono”. Zawierają więc pakt. Mistrz obiecuje nauczyć Daniela karate, a uczeń – że będzie posłusznie wykonywał polecenia mistrza.
I zaraz zaczynają się słynne lekcje, które kojarzy chyba każdy, nawet jeśli samego filmu nie oglądał. Nakładanie i ściąganie wosku samochodowego. Ścieranie i polerowanie drewnianej podłogi. Malowanie płotu w górę i w dół oraz domu, ruchami w lewo i prawo. No słowem nic wspólnego z karate! Chłopak, mimo kilku różnych chwil załamania, wykonuje wszystkie polecenia. W końcu jednak pan Miyagi wyjawia sekret swojego szkolenia. Nie wszystko jest takim, na jakie wygląda. Po kilku dniach okazuje się, że ciężka praca, którą wykonał Daniel nie była tym, za co ją uważał, a prezentowała podstawowe, czyli najważniejsze strategie obronne.
Zaufanie w Wicca – podstawa relacji w kowenie
W Wicca również zawieramy pakt między arcykapłanami a kowenem. Uczniowie muszą ufać nauczycielom, że ci dadzą im odpowiednie wiedzę i doświadczenie, a nauczyciele – uczniom, że ci zrobią wszystko co w ich mocy, by wypełniać polecenia mistrzów. I bywa i tak, że uczniom pewne metody, zwłaszcza na początku nauki, mogą się wydać absurdalne, lub prowadzące donikąd. Czasem po prostu bywa tak, że szkolenie w Wicca bywa równie niekonwencjonalne, jak w karate i w dużej mierze zależy zarówno od arcykapłanów jak i uczniów. Od tego, jak szybko uczniowie są w stanie opanować dany etap szkolenia. Nauczyciele muszą pilnować konsekwencji i ciągłości tradycji, zaś uczniowie – dopasowywać się do ścieżki, a nie starać się jej zmieniać na swoją modłę. Mogą być chwile, które będą ciężkie, ale należy pamiętać, żeby się nie zniechęcać i nie poddawać. Zawarliśmy przecież pakt, więc postarajmy się z niego wywiązać.
Z paktu tego wynika jednak jeszcze jedna rzecz, bardzo ważna dla każdej, przekazywanej z mistrza na ucznia tradycji – czy to Wicca, czy karate, czy nawet Jedi. Pakt ten, zawierany obustronnie, obie strony muszą szanować, ale muszą go też rozumieć. Nauczyciel wie, czym jest pakt, bo sam go zawiązał ze swoim nauczycielem. Dzięki temu przekazać może ten pakt i tę tradycję dalej, kolejnemu pokoleniu. Osoby, które są złymi uczniami – nie ufają nauczycielowi, nie wypełniają jego poleceń, bo wydają się zbyt chaotyczne, nie potrafią wypełnić swojej części paktu. Nie rozumieją go, nie będą zatem dobrymi nauczycielami. Nie rozumiejąc paktu, nie będą w stanie po prostu przekazać go dalej w niezmienionej formie.
Równowaga w życiu duchowym i przyziemnym
Kiedy nauka płynie dalej, pan Miyagi każe Danielowi kopać morskie fale, balansować na łodzi i utrzymywać równowagę na falochronie. Później dowiadujemy się, jak ważna jest równowaga według mistrza. Mówi on wprost – że równowaga jest ważna nie tylko w karate, ale w całym życiu. Ale przy tym punkcie nie będę się jednak rozwodzić zbyt długo, bo jeśli wdamy się tu w rozważania, artykuł ten nie będzie miał końca. W Wicca bowiem zawsze i we wszystkim chodzi o równowagę, harmonię pierwiastków, balans między życiem duchowym a życiem materialnym. Życie pozbawione równowagi zawsze rozsypie się jak domek z kart.
Jak wyprowadzać ataki w karate – tego Daniel uczy się na samym końcu swojego szkolenia, co dowodzi, że to, co z zewnątrz może się wydawać esencją sztuki walki, jest jednocześnie jej najmniej ważnym elementem. Widzimy też scenę, w której pan Miyagi „ścina” dłonią butelki po piwie. Mówi, że nie wiedział, że mu się to uda, bo robił to pierwszy raz. Samo posiadanie pewnych umiejętności nie znaczy, że trzeba zawsze koniecznie z nich korzystać. W magicznych zakątkach internetu było kiedyś powiedzenie, że „nie otwiera się zaklęciem kartonu z mlekiem”. Magicznych umiejętności nie należy trwonić na błahostki. Ale również z czasem uczymy się, jak konstruować potężne zaklęcia i nie jest problemem przygotowanie potężnej klątwy. Większość wiccan to potrafi bez większego problemu, jednak w większości nie przeklinamy nikogo, bo nie ma takiej potrzeby. Posiadanie pewnych umiejętności nie sprawia, że można czy należy je zawsze wykorzystywać, wręcz przeciwnie – można sobie pozwolić, na unikanie używania ich i korzystanie z innych metod.
Ważnym symbolem, według mnie, jest jedna z ostatnich scen przed turniejem karate, kiedy Daniel obchodzi swoje urodziny. Dostaje wtedy od pana Miyagi ważny prezent. Oczywiście, samochód jest piękny, ale mnie chodzi o kimono – z naszytym na plecach haftem przedstawiającym bonsai. Mimo całego, intensywnego szkolenia mamy tutaj wyraźny powrót do korzeni – i to dosłownie! Przypomnienie, o przycinanym na początku filmu drzewku, przypomnienie, o wizualizacji, o skupieniu i wsłuchaniu się w siebie. Przypomnienie o egzekwowaniu swojej wizji. To stanowi również podstawę Wicca, podstawę magicznych ścieżek w ogóle. Dlatego tak ważne i dla nas powinno być to przypomnienie – czym są prawdziwe narzędzia czarownicy (i karateki).
Schwytana mucha – duma nauczyciela
Czy to już wszystko? Nie omówiliśmy jeszcze wielkiego finału filmu, czyli turnieju karate, na którym dochodzi do ostatecznego starcia Daniela z najlepszym uczniem z dojo brutalnego Kresse’a. Ale tak naprawdę turniej ten nie ma żadnego znaczenia. Wiemy o tym już od dawna, pan Miyagi mówi przecież, że nie ważne, czy walka jest wygrana. Ważne, by była honorowa, by w ogóle walczyć, wtedy zdobędzie się szacunek. Jest w filmie natomiast jeszcze jedna, szalenie ważna scena. Scena z muchą.
Otóż pan Miyagi próbuje złapać w pałeczki do jedzenia natrętną muchę. Mówi, że człowiek, który złapie muchę pałeczkami, może osiągnąć wszystko. Nigdy mu się to jednak nie udaje, mimo wielokrotnych prób na przestrzeni całego filmu. Kiedy jednak Daniel próbuje wziąć pałeczki w dłoń, łapie muchę niemal natychmiast. Mistrz dąsa się chwilę, mówi, że to „szczęście początkującego”. Myślę jednak, że w głębi ducha się cieszy. Każdy dobry nauczyciel cieszy się w takich chwilach, bo po to właśnie warto być czyimś nauczycielem. Nie, by chwalić się pucharami swoich pupilków, podkreślając: „oni są z MOJEJ szkoły”. Nie by samemu być podziwianym. Kiedy uczniowie przerastają mistrza – to jest najcenniejsza chwila dla nauczyciela. Nawet jeśli chodzi o niepozorną muchę.