Ostatnimi czasy, szczególnie w okresie ostatnich trzech miesięcy, bardzo dużo ludzi zwróciło się do nas z pytaniami o związek wicca z poliamorią i orgiami. Zarówno w prywatnych pytaniach na czatach jak i w czasie ostatniego Wiccaniska, temat poliamorii przejawiał się zaskakująco często, szczególnie biorąc pod uwagę, że do niedawna temat ten prawie wcale nie istniał. Rozkwit w tej dziedzinie wcale nie oznacza, że wszyscy dyskutują o niej z wypiekami na twarzach. Z pytań niektórych osób przebija niepewność i zmartwienie, i jasnym się staje, że niektórym coś na sercu leży. Warto więc rozwiać wątpliwości i postawić sprawę jasno.
Tak ogólnie
Wicca co prawda opiera się na doskonałym zaufaniu i doskonałej miłości, ale absolutnie nie zakłada seksu pomiędzy osobami praktykującymi i nie wymaga poliamorii od tych, którzy chcą zostać wiccanami. Z drugiej strony wicca nie zabrania ani nie potępia wchodzenia w tego rodzaju związki, o ile wszyscy zainteresowani są dorośli, świadomi tego w co wchodzą, chcą tego i nikt nie zostanie skrzywdzony. Trzeba jednak zaznaczyć, że w takich wypadkach poliamoria wiccan nie ma nic wspólnego z wicca. Ludzie wchodzą w takie związki niezależnie od wyznawanej religii, spontanicznie i naturalnie – bo tak czują, bo tak kochają. Wymuszanie tego typu związków w grupach tworzonych sztucznie i/lub w innym celu oraz narzucanie komuś poliamorii czy udziału w orgiach jako części wiccańskiej praktyki mija się z założeniami wicca, jest z gruntu złe i ogólnie widziane jest jako akt wykorzystywania seksualnego.
Chociaż wicca nie jest purytańska a wiccańska społeczność jest bardzo tolerancyjna wobec często bardzo liberalnych życiowych wyborów poszczególnych wiccan, trzeba podkreślić, że zawsze, absolutnie zawsze, gdy w grę wchodzi seks – nacisk w wicca położony jest na świadome przyzwolenie (consent). Wiccanie uważają, że „wszystkie akty miłości i przyjemności są rytuałami Bogini”, ale wiedzą też, że bez świadomej zgody ze strony wszystkich osób biorących udział w takim akcie, o miłości czy przyjemności zwyczajnie nie może być mowy. Świadomy wybór i zgoda są tutaj słowami kluczowymi, a zatem zgoda dana pod wpływem na przykład alkoholu, nie jest tak naprawdę zgodą świadomą i wtedy zachodzi akt wykorzystania seksualnego. W takich wypadkach dużo częściej można mówić o krzywdzie, więc szanujące się koweny nie praktykują ani poliamorii, ani orgii, ani wolnego seksu. Wszelkie przejawy seksualnego wykorzystywania ludzi są w wicca mocno potępiane.
Mogło by się wydawać, że sprawa jest już jasna – a jednak zagadnienie jest bardziej skomplikowane i warto się mu przyjrzeć, aby przestrzec potencjalnych poszukiwaczy, z których część może być poliamorią zainteresowana, a część przerażona. Praktyka poliamorii wymaga zrozumienia, czym poliamoria jest, czym nie jest, jakie tkwią w niej błogosławieństwa i jakie czyhają pułapki. Warto też, zastanowić się, czy i kiedy poliamoria jest kompatybilna ze ścieżkami duchowego rozwoju, a kiedy może okazać się destrukcyjna i zahamować czyjś rozwój.
Błogosławieństwa
Na piewszy rzut oka mogłoby się wydawać, że poliamoria jest bardzo kompatybilna z szeroko rozumianą duchowością. Miłość jest wszak jednym z najważniejszych pojęć w duchowości: miłość przenikająca wszystko, miłość bez ograniczeń, miłość jako atrybut boskości, leżący u podstawy stworzenia i wszelkiego działania. Miłość czysta, nieegoistyczna i bezinteresowna. Na najwyższym mistycznym poziomie każda religia uczy o miłości do bliźniego a duchowa praktyka ma najczęściej na celu pełniejsze rozwijanie w nas zdolności do nieograniczonego kochania. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że poliamoria oznacza po prostu „wielomiłość”, że stanowi umiejętność, chęć i/lub praktykę kochania i wchodzenia w związki miłosne z relacjami seksualnymi z więcej niż jedną osobą, przy wiedzy i zgodzie wszystkich partnerów, to oczywistym się stanie, że poliamoria może dostarczyć szerokiego pola do ćwiczenia w sobie wyżej wymienionych umiejętności i być wyrazem osiągnięcia pewnego poziomu duchowego.
Innym ważnym pojęciem w rozwoju duchowym jest ego, a w szczególności chodzi o naukę odpuszczania i kontrolowania swojego ego, a nawet jego transcendencję. Ego jest bardzo potrzebne, jednak gdy jest za duże, zbyt ciężkie, może stanąć nam na drodze do rozwoju osobistego, może przesłonić prawdziwe cele duchowe i pociągnąć nas w dół zamiast na szczyt – omówimy to zagadnienie trochę później. W związkach prawdziwie poliamorycznych także nie ma miejsca na zbyt duże ego. Gdy jest się jednym z wielu partnerów, przestaje się być kimś wyjątkowym, a przynajmniej nie jest się bardziej wyjątkowym niż inni. Kiedy nikt do nikogo nie należy i nikogo nie kontroluje, a partnerzy są wolni, mogą przychodzić i odchodzić, często pojawia się obawa, czy partner nie odejdzie z kimś innym, czy nie da więcej miłości innej osobie. W takich związkach dużo trudniej uzyskać stabilność i pewność co do przyszłości. Ego tego nie lubi. Ego z natury chce bezpieczeństwa i komfortu, jaki daje rutyna i oczywiście ego bywa cholernie zazdrosne. Jeśli związek poliamoryczny ma się udać, to tak jak na ścieżkach duchowego rozwoju, trzeba w sobie wyrobić nie tylko silne poczucie samowystarczalności, ale należy też nauczyć się nie uzależniać swojego szczęścia od tego, co mogą dać nam inni. Szczęście, zrozumienie i miłość trzeba odnaleźć w sobie, trzeba nauczyć się utrzymywania ich na wysokim poziomie we własnym wnętrzu, by móc nimi obdarzać wielu innych partnerów, nie żądając nic w zamian. Dobrze, gdy kochamy innych tak, jakbyśmy sami chcieli być kochani, jeszcze lepiej, kiedy odpuścimy sobie nasze ego i nauczymy się kochać innych w sposób, który najlepiej wspiera ich rozwój i ich wybory, które niekoniecznie muszą być zgodne z naszymi potrzebami.
Gdy nacisk położony jest na partnerów i partnerów partnerów zamiast na nas samych, wtedy uczymy się pełnego, altruistycznego kochania i wykraczania poza swoje ego. Oczywiście może się to okazać bardzo trudne, a proces może być długotrwały. Jeśli wytrwamy i świadomie będziemy kształtować swoją osobowość tak, by osiągnąć poliamoryczny ideał – wtedy rozwiniemy w sobie tzw. kompersję – przeciwieństwo zazdrości. Zazdrość nie ma nic wspólnego z prawdziwą miłością, jest wynikiem jej braku i strachu przed utratą kogoś kogo uważamy za swoją własność i kogo potrzebujemy by czuć się bezpiecznie. Gdy przekroczymy ego i osiągniemy kompersję, będziemy cieszyć się z przyjemności i radości innych ludzi, a czyny naszych partnerów nie będą w stanie nas przestraszyć czy unieszczęśliwić. Ich szczęście będzie naszym szczęściem – nawet jeśli wybiorą innego partnera. Na tym poziomie partnerzy naszych partnerów stają się nam bliscy, dzielimy wszak z nimi kogoś, kto jest ważny dla nas, chcemy się dzielić tą miłością i chcemy, by wszyscy w takich związkach byli szczęśliwi.
Oczywiście mowa tu o sytuacjach idealnych, a nawet w związkach poliamorycznych czasami o takie trudno. Ludzie są tylko ludźmi, a ego często wygrywa. Nawet w związkach poliamorycznych ludzie chcą bezpieczeństwa i rutyny, bywają zazdrośni, czują się oszukani, chcą kontrolować innych itp. Istnieje wiele rodzajów związków poliamorycznych: począwszy od otwartych związków w różnych ustawieniach, gdzie osoba łącząca jest jedna, a skończywszy na stałych grupach poliamorycznych, tworzonych przez mniejszą lub większą grupę ludzi, którzy żyją ze sobą całymi latami w mniej lub bardziej egalitarny sposób. Obojętnie, czy takie związki są zawiązane spontanicznie, czy z intencją – świadomi poliamoryści zdają sobie sprawę z tego, że mało kto tak naprawdę całkowicie potrafi wykroczyć poza swoje ego, a związki wieloosobowe często otwarte są na większą ilość problemów niż związki monogamiczne. Z tego powodu poliamoria związana jest ze sztywnym kodem etycznym, który wytycza zasady zachowania się w tego typu związkach i nakazuje trzymać się pewnych wartości, bez których takie związki mają marną szansę przetrwania.
Przede wszystkim, związki poliamoryczne opierają się na wysokiej jakości postawie etycznej osób zaangażowanych i zakładają totalną zgodę wszystkich stron na tego rodzaju związek. Osoby w niego wchodzące muszą to zrobić z własnej i nieprzymuszonej woli, będąc w pełni świadomym, czego mogą w takim związku się spodziewać, czego się od nich wymaga i jakich poświęceń muszą dokonać. Skoro nie ma miejsca na obrażanie się, na zazdrość, na wywyższanie się i uważanie się za ważniejszego czy oszukiwanie, każda osoba w takim związku bierze odpowiedzialność za swoje postępowanie i za to, w jakiej sytuacji postawi innych. Każdy godzi się przestrzegać pewnych niepisanych, ale żelaznych zasad, by nie krzywdzić innych. Aby to mogło się udać, postawa jakiej wymaga związek poliamoryczny od znajdujących się w nim osób, charakteryzuje się niesamowitą dyscypliną emocjonalną i świadomym kształtowaniem swojej osobowości. Potrzebne są rezygnacja z egoistycznych pobudek i potrzeb, wytrwałe dążenie do swoich ideałów, wyrabianie w sobie tych cech, które pomagają pokojowo współżyć z innymi ludźmi, czyli zrozumienia, tolerancji, akceptacji, altruizmu, miłości, przyjaźni, zaufania, szacunku, dzielenia się zamiast zaborczości, uczciwości, lojalności, wierności, prawości, dbania o godność swoją i innych itp. Poliamoria wymaga także bycia w zgodzie z samym sobą, rozumienia swoich silnych i słabych stron, analizy własnych uczuć, myśli i pobudek. Jednym słowem dobrego poznania samego siebie. Te same założenia występują na różnych ścieżkach duchowego rozwoju, nieobce są także wicca.
Biorąc pod uwagę ilość nieporozumień, jakie mogą się pojawić w grupach poliamorycznych, nie można nie wspomnieć o wielkiej roli, jaką odgrywa szczera i efektywna komunikacja. I tutaj znowu mamy dużo podobieństw do kowenów i innych grup duchowego rozwoju. W grupie poliamorycznej, tak jak w kowenie, można sobie wyrobić doskonałą intuicję i empatię, która pozwoli nam na odgadnięcie emocjonalnego stanu innych ludzi, większą uwagę. Obecność wielu osób w takiej grupie dostarcza też okazji do praktykowania umiejętności pokojowych dyskusji i mediacji, widzenia i szanowania różnych punktów widzenia, dążenia do porozumienia, pozwala stworzyć większą sieć emocjonalnego wsparcia, gdy ktoś z grupy go potrzebuje, rozkłada obowiązek zapewnienia członkom ich potrzeb na więcej niż jedną osobę, a także daje nam szersze możliwości zbierania nowych doświadczeń i perspektyw. Tak jak w kowenie.
Jak na razie to wszystko brzmi bardzo podobnie do wiccańskiego kowenu. W jednym i drugim trzeba poniekąd transcendentować swoje ego i rozwinąć w sobie miłość i zaufanie wraz z odpowiednią postawą, która pozwoli nam na wnoszenie w grupę pozytywnego wkładu i wzbogacanie jej swoją obecnością. Założenia jednak pomiędzy grupą poliamoryczną i kowenem są zupełnie inne, inne cele przyświecają obu grupom, trochę inny rodzaj miłości występuje w obu, jednak największą różnicą jest oczywiście seks. Seks, jak wiemy, może skomplikować życie – nawet w grupie poliamorycznej, gdzie jest naturalnym zjawiskiem. W kowenie, gdzie nie występuje naturalnie, seks może wszystko popsuć.
Pułapki
Z powyższej analizy wydawać by się mogło, że grupy poliamoryczne mogą być podobne do grup rozwoju duchowego, a kowen wiccański może się okazać naturalnym środowiskiem dla grup poliamorycznych. W teorii – być może, szczególnie, jeśli mowa o idealnym związku poliamorycznym. W praktyce – absolutnie nie, idealnych związków poliamorycznych tak naprawdę nie ma, a przynajmniej rzadko kiedy można je spotkać. Szczególnie w grupach stworzonych sztucznie. Poliamoria zakłada seksualne kontakty pomiędzy członkami grupy i tutaj zaczyna się problem, bo jak już wyżej powiedziałam – seks zazwyczaj komplikuje relacje międzyludzkie, szczególnie te wieloosobowe, a uprawiany z nieodpowiednimi osobami zazwyczaj kończy się źle i staje się przeszkodą w rozwoju na obranej ścieżce.
Największym problemem, jak już wyżej omawialiśmy, jest ego. Dąży ono do posiadania i kontrolowania zarówno nas samych, jak i osób w naszym otoczeniu. Ego jest zazdrosne, nieszczęśliwe, gdy nie dostanie tego, co chce, niepewne siebie, więc potrzebuje ciągłego karmienia miłością i uwielbieniem ze strony innych osób. Ego chce czuć się wyjątkowe i wymaga zaspokajania swoich (i tylko swoich) potrzeb oraz zapewnienia mu bezpieczeństwa. Abstrahując od przypadków, kiedy poliamoria staje się narzędziem czyichś manipulacji, nawet wtedy gdy wszyscy podchodzą do niej idealistycznie, gdy wszyscy w takich związkach dbają o siebie nawzajem, gdy są uważni i wyznają wartości o których była mowa – wówczas bardzo często pojawiają się problemy, zazdrość, walka o uczucia, poczucie bycia traktowanym nie fair itp. Nawet w związkach, gdzie ludzie naprawdę dbają o to, by wszyscy byli szczęśliwi, najczęściej kończy się tym, że niektórzy mają poczucie, że dostają mniej, a inni, że nie dają z siebie po równo wszystkim. Łatwo wtedy o cierpienie i inne negatywne uczucia. Jak wiemy, uczucia są silnym motorem naszych działań i nie zawsze najlepszym doradcą. Mimo to dużo częściej kierujemy się nimi niż naszym intelektem, szczególnie w tego rodzaju grupach. O nieporozumienia dużo łatwiej przy większej liczbie osób, niedomówienia mogą się przerodzić w wielkie konflikty, ludzie mogą odczytać swoje intencje niewłaściwie, a oczekiwania mogą okazać się nierealistyczne, w rezultacie czego osoby wchodzące w taki związek mogą doświadczyć dużego zawodu. Bliskość ludzi może powodować, że emocje wezmą górę lub prowadzić do tłumienia uczuć i zachowań. Tłumienie prowadzi do urazy. Resentyment niszczy zdrowe relacje i prowadzi do sabotowania związku. A kiedy wiele osób cierpi i czuje się skrzywdzonych czy wykorzystanych, wtedy łatwo o to, by miłość przerodziła się w nienawiść, a taki związek osiągnął rezultaty przeciwne do zamierzonych.
Bardzo dużo związków poliamorycznych trwa zatem krótko i kończy się w bólu albo konflikcie. Tak się dzieje nawet w związkach, które powstają organicznie, bo ludzie się faktycznie w sobie zakochują i chcą żyć wspólnie, nie są zazdrośni i lubią otwarte związki. W związkach, które pretendują do miana poliamorycznych, ale zostały stworzone sztucznie: we wszelkiego rodzaju sektach, komunach wolnej miłości czy też potencjalnie w kowenach, które postulują poliamorię i gdzie ludzie często czują się niejako zmuszeni brać udział w takim związku, jeśli nie chcą zostać z grupy wydaleni, o problemy jeszcze łatwiej, a potencjał do krzywdzenia i cierpienia jest dużo większy. Takie wymuszanie udziału w poliamorii kłóci się z wiccańską poradą niekrzywdzenia, jest mocno nieetycznie i w wicca bardzo źle widziane. Nie ma to tak naprawdę nic wspólnego z miłością i przeszkadza w rozwoju na wiccańskiej ścieżce, bo praktyka wicca, aby przynieść pożądane efekty, musi być praktyką długotrwałą. To nie jest szkółka niedzielna czy weekendowy kurs. Aby dojść do pewnych rzeczy w wicca, trzeba lat praktyki i poświęcenia, długiego okresu przyswajania wiedzy i zdobywania doświadczenia.
Gdy w kowenie praktykuje się seks, najczęściej pojawiają się problemy pomiędzy członkami, a wtedy praktyka kuleje, a energia zamiast poświęcona na magię, zostaje roztrwoniona na rozwiązywanie konfliktów. Bliskość duchowa, która jest ważna w kowenie, znika – tak jakby bliskość fizyczna niszczyła bliskość duchową. Nie mówiąc już, że może to zniszczyć związki z partnerami spoza kowenu. Jeśli problemów nie da się rozwiązać i ludzie nie mogą powoli już na siebie patrzeć, wtedy ktoś z kowenu zazwyczaj odchodzi lub cały kowen zostaje zawieszony. To oczywiście hamuje rozwój wiccański ludzi, którzy w takim kowenie byli. Poza tym, gdy coś pójdzie nie tak w takich grupach, odbije się to negatywnie nie tylko na osobach znajdujących się w związku, ale może mieć także negatywny wpływ na wizerunek całego wicca – ludzie, którzy wprowadzają praktyki seksualne do swoich kowenów, postępują nierozważnie i nieodpowiedzialnie, zapewne nie myślą o następstwach swoich działań, nie ważne dla nich jest to, że potencjalnie krzywdzą innych lub hamują ich rozwój i nie zdają sobie sprawy, że tak naprawdę, niszczą wizerunek wicca.
Wcześniej napisałam o wszelkiego rodzaju sztucznie stworzonych sektach, komunach wolnej miłości czy też potencjalnie jakichś kowenach jako o związkach, które pretendują do miana poliamorycznych. Słowo pretendują jest tutaj bardzo ważne. Zazwyczaj niestety takie organizacje ograniczają zjawisko poliamorii do grupowego lub wolnego seksu, podczas gdy miłość jest ignorowana i jedynie stanowi piękną przykrywkę, piękną ideologię dorobioną do czegoś, co, gdyby było nazwane po imieniu, mogłoby się ludziom nie spodobać. Pamiętajmy, że słowem kluczem w poliamorii jest miłość, tu chodzi o głęboki, długotrwały, w pełni zaangażowany związek i związki. Sam seks to nie miłość, orgie to nie poliamoria. Większość ludzi, którzy zainteresowani są seksem z przygodnymi osobami, wymianą żon i mężów czy orgiami, doskonale wie, że seksu tego typu lepiej nie mieszać ze związkami, emocjami i uczuciami. Dlatego istnieje tak dużo klubów, gdzie osoby lubiące seks z wieloma ludźmi mogą się spotykać i oddawać seksualnym przyjemnościom bez zbędnego bagażu, jaki niesie ze sobą związek. Tacy ludzie nie tworzą stałych grup i nie zawiązują związków, nie angażują się uczuciowo ze sobą. Często przed orgią nie znali się i po orgii nie spotkają się nigdy. To powoduje, że nigdy nie dochodzi do problemów interpersonalnych jak w związkach poliamorycznych.
Sztucznie stworzone grupy typu sekty czy komuny i „koweny” wolnej miłości łączą poniekąd te dwa światy: z jednej strony wymagają od ludzi orgii i związków seksualnych z wieloma partnerami, z drugiej harmonijnego współżycia pod względem emocji i uczuć z całą grupą. Miłość nie wybiera, pociąg seksualny też nie jest odczuwalny na zawołanie i do każdego, więc osoby, które trafiają do takich grup, często czują się zmuszane do udziału w seksualnych aktach z różnymi ludźmi. Nie musi to być zmuszanie pod względem przemocy, ale zdolne sterowanie czyjąś wolą, manipulacją uczuciami, obawą przed wydaleniem z grupy itp. W takich grupach seks często staje się narzędziem kontroli innych ludzi, wymuszania na nich swojej woli lub nawet ubezwłasnowolnienia. Wolna miłość staje się zaprzeczeniem wolnej miłości w tego rodzaju organizacjach. Coś, co miało być piękne, staje się koszmarem, rozwój duchowy staje się więzieniem pełnym cierpienia.
Sekty zazwyczaj zakładane są przez psychopatów i narcyzów, charyzmatycznych ludzi, dla których nie liczy się nic oprócz nich samych. Świat psychopaty kręci się tylko dookoła niego samego, a reszta ludzi stanowi narzędzie do zdobywania tego, co psychopata chce i do karmienia jego ego. Emocje – zarówno podziw i oddanie, jakim otacza się charyzmatycznego psychopatę na początku, jak i cierpienie, jakie się później przez niego czuje – karmią psychopatę, który cieszy się, że ma nad ludźmi taką kontrolę. Im więcej ludzie się dają manipulować, tym bardziej psychopata będzie chciał zdobyć nad nimi kontrolę, a nie ma lepszego sposobu, by uniezależniać od siebie ludzi, jak poprzez seks pod przykrywką ideologii miłości w zamkniętych autonomicznych grupach, których psychopata jest zawsze liderem. Psychopata czy narcyz to świetny manipulator i nałogowy, chorobliwy wręcz kłamca. Używa pięknych pojęć i ideologii, żeby wabić ludzi i przekonywać ich, że to co w rzeczywistości jest tylko i wyłącznie zaspokajaniem jego potrzeb, dla nich może być rozwojem duchowym. Psychopata i narcyz będą głosić poliamorię, ale jak ktoś dobrze się wsłucha, zauważy, że mówią tylko o sobie i o tym jak inni im usługują w takich związkach i jaką oni mają wysoką, uprzywilejowaną w nich pozycję. Takie postawienie sprawy ma utrwalić w psychopacie i słuchaczach przeświadczenie o jego wyjątkowości. Zaczyna się pranie mózgu. Psychopata chce, by go kochać, a nawet miłować i wielbić, ale sam nie jest zdolny kochać nikogo, więc o poliamorii w jego wypadku nie może być mowy. A ludzie, którzy się na to nabiorą, zazwyczaj bardzo mocno cierpią.
Weźmy pod uwagę Osho, chyba najsłynniejszy przykład komuny wolnej miłości prowadzonej przez psychopatów. Ideologia wydawała się wspaniała: wolna miłość, wyzwolenie seksualne, wolność duchowa, odrzucenie stereotypowego, skostniałego i purytańskiego społeczeństwa, praca na rzecz lepszego świata, na rzecz pokoju i miłości wśród wszystkich ludzi. Ludzie przybywali do Ashramu w Indiach całymi tabunami, potem gdy w Indiach zrobiło się za „gorąco”, chętnie przenieśli komunę do Oregonu w USA. Przybywali ludzie samotni i pary kochanków, małżeństwa i całe rodziny. Och tak, było bardzo dużo seksu, nie zawsze dobrego i nie zawsze chcianego, ale nie można było odmawiać. Nawet nie dlatego, że był zakaz odmawiania, ale presja była tak duża, że odmawianie nie było widziane dobrze. Były orgie, niektóre brutalne, liderzy komuny mieli najwięcej przywilejów seksualnych. Mało w tym wszystkim było miłości, a jedynie jakaś powierzchowna jej idea.
W rezultacie nie tylko nie było związków poliamorycznych, ale nawet te monogamiczne związki i małżeństwa, które przystąpiły do komuny razem, zwyczajnie po kilku tygodniach w komunie się rozpadały. Tak dzieje się bardzo często, gdy tego typu grupę prowadzi psychopata – jeśli wejdzie się do grupy z partnerem, często związek się psuje. Często jest to wynikiem działania psychopatycznego lidera lub liderki. Jeśli na przykład w grupie znajdzie się małżeństwo, a liderka będzie preferować mężczyznę, to żona będzie powoli odsuwania od tego mężczyzny. Trudno nazwać takie zachowania i machinacje poliamorią. Jak mówiłam – poliamoria jest tylko przykrywką. Niestety, gdy ludzie zaczynają się orientować, że grupa nie jest tym za co się podawała, często już jest za późno.
Wracając do Osho: wykorzystywanie seksualne, także dzieci urodzonych i wychowanych w komunie, jak wielu tego typu komunach, nie jest jedynym koszmarem serwowanym członkom. Wiele osób, które wchodzi w takie grupy psychopatyczne słyszy ciągle, że inne grupy czy nawet całe społeczeństwo jest ich wrogiem i zagraża tej pięknej ideologii. Stopniowo wpaja się ludziom w sekcie, że poza sektą są tylko wrogowie, że inne grupy chcą sektę zniszczyć. Zaszczepia się w ludziach strach, nieufność względem innych ludzi i chęć walki o przetrwanie kosztem innych. U Osho ideologia pracowania nad lepszym, bardziej pokojowym i bardziej wypełnionym miłością światem doprowadziła do zmilitaryzowania grupy. A kiedy już członkowie sekty uzbroili się w karabiny maszynowe, zaczęli terroryzować lokalne społeczności. Doszło nawet do tego, że próbowali wytruć całe miasto – na szczęście zostali przyłapani, osoby, które zdążyły się otruć, odratowano, a liderki i liderzy sekty poszli siedzieć. To wszystko pokazuje jak bardzo w ekstremalnych wypadkach poliamoria może być narzędziem manipulacji i odwrotnością duchowego rozwoju.
OK – Osho to przypadek ekstremalny, choć nie odosobniony. Ale w kowenie wiccańskim, który jest autonomiczny, jeśli jest prowadzony przez psychopatę lub narcyza, mogą działać podobne mechanizmy kontroli i manipulacji, a ludzie mogą być poddawani tam podobnemu praniu mózgu. Szczególnie ci ludzie, którzy łatwo podlegają wpływom innych lub mocno idealistycznie podchodzą do zagadnienia miłości i dla których poliamoria może być ciekawym rozwiązaniem. Warto więc pamiętać, że wielu psychopatów i narcyzów to nimfomani, dla nich seks nie jest związany z uczuciami i chętnie sypiają z kim popadnie, ale lubią dorabiać do tego ładną ideologię. Fajniej jest być kapłanką miłości niż zwykłą puszczalską. Jeśli chcemy prawdziwie uczyć się wicca, a nie używać tej religii jako przykrywki dla rytualnego seksu i orgii, to lepiej wybrać poważne koweny, w których nacisk położony jest na praktykę magiczną, a nie na orgie grupowe. Dla mnie orgia w kowenie jest znakiem, że kowen nie wie, co robi i nie praktykuje prawdziwego wicca, a także, że prawdopodobnie prowadzony jest przez osobę, która nie powinna nigdy prowadzić takiej grupy.
Mądrości w wyborach
Myślę, że na koniec należy się Wam osobiste wyznanie: piszę ten artykuł jako osoba poliamoryczna z natury, ale od lat „niepraktykująca”. O swoim poliamoryzmie dowiedziałam się, będąc jeszcze nastolatką, w okresie swojego pierwszego poważnego związku. Najpierw, gdy zostałam „zdradzona”, odkryłam, że zupełnie nie jestem zazdrosna i bez problemu mogę się dzielić swoimi partnerami. Niedługo później odkryłam, że bez problemu mogę kochać dwóch mężczyzn naraz i być w dwóch związkach jednocześnie, podczas gdy moi partnerzy mają inne partnerki. To, czego nie mogłam znieść, to oszukiwanie – więc nacisk kładłam na to, żeby moi partnerzy wiedzieli o sobie i czuli się z tym dobrze i żeby partnerki moich partnerów też mogły mnie zaakceptować. Wkrótce potem doszłam do wniosku, że moje podejście do miłości jest bardzo idealistyczne i przystaje do tego, co nazywa się poliamorią. Okazało się, że poliamoria przyszła do mnie zupełnie naturalnie, nie musiałam nad nią pracować. Moim hymnem było „I don’t belong to you and you don’t belong to me, ye ye, freedom” George’a Micheala, a związki otwarte w wieku 20-kilku lat wydawały mi się fantastycznym wynalazkiem. Ale gdy poznałam partnera, dla którego związki monogamiczne to jedyne rozwiązanie, nie problemem było się przestawić. Grunt to nie krzywdzić.
Dla mnie miłość była i nadal jest bezwarunkowa, nie wymaga, ale chce dawać, nie jest egoistyczna, ale skoncentrowana na drugim człowieku, nie jest zazdrosna i nie chce nikogo uwięzić w klatce, ograniczyć i zniszczyć. Miłość nie krzywdzi osoby kochanej i miłość chce, żeby druga osoba była szczęśliwa. Miłości nigdy nie za wiele, więc im więcej kochamy prawdziwie, tym więcej miłości mamy w sobie, im więcej dajemy, tym więcej mamy do dania. Nie trzeba zatem walczyć o uczucia i zainteresowanie innej osoby, ale cieszyć się, jeśli ma ona tak dużo miłości, że jest w stanie obdarować nią także kogoś innego. Samemu też można mieć jej tak dużo, że wystarczy dla kilku osób. Moje ideały było mi dane wypróbować w praktyce, dawaliśmy sobie to, co w nas samych najpiękniejsze, bez wymagania za dużo od innej osoby – czasami związki takie działały wspaniale i wzbogacały nas wszystkich, innym razem niestety ktoś próbował, ale w rezultacie nie czuł tego. Chociaż od wielu lat mam tylko jednego partnera i nie praktykuję poliamorii, to na przestrzeni lat poznałam przyjaciół w różnych związkach poliamorycznych, a także osoby z zaburzeniami osobowości typu psychopatia, narcyzm czy nimfomania, udające poliamorię, by uwielbieniem ludzkim karmić swoje ego i dużo z tego, co opisałam w tym artykule, opiera się na doświadczeniach znanych mi z mojego własnego życia lub otoczenia.
Skoro można powiedzieć, że jestem fanką poliamorii – czemu zatem jestem negatywnie nastawiona do mieszania jej z wicca czy jakimikolwiek innymi ścieżkami duchowego rozwoju? Ano niestety, w praktyce często okazuje się, że poliamoria jest jak komunizm: piękna idea, ale na dłuższą metę i większą skalę niewykonalna, bo nie bierze pod uwagę ludzkiej natury i tego, jak łatwo jest ludziom krzywdzić tych, których podobno kochają. OK, poliamoria ma szanse powodzenia w malutkich i organicznie powstających grupach, gdzie miłość i pociąg seksualny pojawiają się między ludźmi naturalnie i wszyscy są na to gotowi, ale kowen to większa grupa ludzi, często o bardzo różnym podejściu do seksu, a nawet nagości poza rytuałem, często posiadających partnerów poza kowenem, na różnym stopniu rozwoju i o różnym ego, często – zwyczajnie niegotowych na poliamorię.
W latach 60-tych, w czasach rewolucji seksualnej, wiccanie byli dużo bardziej otwarci na seksualne eksperymenty, choć poliamoria czy orgie rytualne nigdy nie były zjawiskiem powszechnym w naszej religii. Historia uczy nas, że koweny, w których eksperymentowano z seksem i orgiami, mało kiedy przetrwały na tyle długo, żeby osoby w nich się znajdujące mogły powiedzieć, że poznały ścieżkę i dużo się nauczyły. Większość ludzi odchodziła ze względów interpersonalnych, gdy pojawiały się komplikacje związane z seksem. Rotacja członków była ogromna. Ciągle ktoś odchodził, nowi przychodzili i szybko odchodzili. Czasami całe grupy tego rodzaju się rozpadały bo ludziom coraz trudniej było się porozumieć, nie być zazdrosnym, niewymagającym wobec partnerów czy w pełni im wierzyć. Dużo związków z partnerami spoza kowenów też się rozpadało, gdy partnerzy dowiadywali się o niewierności swoich drugich połówek. Czasami ktoś dochodził do wniosku, że wywarto na nim presje i zgodził się na coś, czego tak na prawdę nie chciał, a więc został seksualnie wykorzystany, a grupy takie cieszyły się zła opinią.
Praca kowenowa opiera się na wytworzeniu umysłu grupowego, a to proces, który zajmuje dużo czasu i wymaga, aby członkowie kowenu pozostawali w harmonii. W kowenie nie ma miejsca na kłótnie i konflikty, bo to przeszkadza w pracy rytualnej. Kowen, aby pracować z sukcesem, aby wypracować umysł grupowy i przeprowadzić różne osoby przez proces inicjacji, a więc proces głębokich zmian w życiu i osobowości, musi być stabilny, musi funkcjonować regularnie, bez problemów i przez długi czas. Ponieważ grupy poliamoryczne zazwyczaj są bardzo niestabilne i dużo w nich konfliktów, nawet te kilka kowenów, które eksperymentowało z poliamorią czy orgiami 60 lat temu, później odeszło od tych praktyk. W latach 80., kiedy pojawił się HIV (i AIDS), takie praktyki jeszcze bardziej straciły na popularności – wiadomo, w grupach, w których niektórzy członkowie sypiają z kim popadnie, łatwiej o zarażenie, nawet gdy stosuje się środki ochronne.
Dzisiaj seks w kowenach, o ile nie jest uprawiany przez dwie osoby, które są w stałym związku, lub osoby zakochane w sobie, które dopiero w związek wchodzą, widziany jest raczej źle. Nikt oczywiście nie potępia romansów o ile w grę wchodzi miłość i przyzwolenie, ale wszyscy sobie zdają sprawę z komplikacji, jakie mogą się pojawić w kowenie, gdy seks uprawiany jest przez ludzi, którzy nie są partnerami. Niestety niewiele osób, nawet z tych, które chciałyby żyć w związakach poliamorycznych, potrafi postępować tak, by wszyscy zawsze byli szczęśliwi. Ci, którzy chcą poliamorii, ale nie są na nią gotowi, lub ci, którzy godzą się na nią pod naciskiem ze strony innych członków, koniec końców albo zaczynają innych krzywdzić i wykorzystywać, albo sami zostają w takich związkach mocno skrzywdzeni i wykorzystani. W związkach poliamorycznych potencjał do krzywdzenia jest większy niż w monogamicznych. A w wicca nie powinnyśmy krzywdzić. Hmm…
Nawet w sytuacjach, w których konflikt pojawia się pomiędzy dwoma osobami w kowenie, odbija się on także na całej reszcie – widać jak bardzo seks może przeszkodzić rozwojowi wszystkich członków. To właśnie miłość do ludzi powinna przestrzegać przed angażowaniem w takie związki tych, którzy nie są na nie gotowi. To zaufanie, które jest podstawową wartością w wicca mówi nam, żeby nie zawieść ludzi, którzy nam zaufali, a więc nie postawić ich w sytuacjach, których potem będą ciężko żałować. Oczywiście nie zawsze udaje się uniknąć takich sytuacji, nawet jeśli ludzie zdają sobie sprawę z niebezpieczeństwa.
Ludzie szukający kowenów wiccańskich, poszukują magii i duchowych uniesień, mistycyzmu i wiedzy ezoterycznej, przeżyć rytualnych itp. Ich celem nie jest wchodzenie w związki seksualne z wieloma osobami i jeśli nie są na taki krok gotowi, to wymaganie od nich tego w zamian za ofiarowanie nauki w kowenie, jest zwyczajnym wykorzystywaniem. Jeśli dwie osoby zbliżą się do siebie podczas pracy magicznej, lub od początku przypadną sobie do serca, oczywiście nikt nie zabroni wchodzenia w związek, ale wymaganie takich związków od wszystkich w kowenie, stawia tych, którzy chcą należeć do kowenu, ale nie chcą brać udziału w orgiach, w tragicznej sytuacji, która nie ma nic wspólnego z miłością i zaufaniem. Dlatego poliamoria narzucona przez kowen jako cecha grupowa jest absolutnie nie do przyjęcia. Jeszcze bardziej nie do przyjęcia są poliamoria czy orgie organizowane dla tych, którzy wicca dopiero poszukują, a nie są jeszcze inicjowani. Tacy ludzie, czując się wykorzystani, na drugi dzień mogą się zniechęcić do całego wicca. Jeśli więc szukasz wicca albo już znalazłeś, ale ktoś wymaga od ciebie seksu, orgii, czy to świadomie czy wykorzystuje to, że się upiłeś itp. – wiedz, że to nie jest prawdziwa wicca. Być może poliamoria Cię nie przeraża i uważasz, że jesteś do niej stworzony, ale chcesz też wicca. Musisz się wtedy zastanowić, czego chcesz bardziej – czy krótkotrwałego związku poliamorycznego w ramach kowenu, który nie będzie stabilny czy kowenu, który przetrwa lata w tym samym składzie i dzięki któremu będziesz mógł się czegoś nauczyć. Istnieje wiele kowenów, które stanowią alternatywę dla wykolejonych grup, w których arcykapłani nie wiedzą lepiej. Jeśli miałeś niefajne sytuacje opisane w tym artykule, nie zrażaj się do wicca, zgłoś to innym wiccanom i poszukaj alternatywy. Wybieraj mądrze.