„O mój boże, księżyc w pełni jest taki wielki i piękny! I śnieży! Co zamierzasz robić wieczorem?”
Moja najnowsza uczennica z outter courtu, Wren, spojrzała na mnie wyczekująco.
„Będę oglądać Grę o Tron na DVD i jeść krakersy, dopóki nie zasnę na kanapie”.
Spoglądając na twarz Wren, mogłam zauważyć, jak przekłuwam bańkę lub dwie. Przerwała, jakby czekając, aż powiem, że żartowałam. Kiedy odwzajemniłam jej spojrzenie z kamienną twarzą, nieco zmarszczyła czoło i powiedziała: „Wyobrażałam sobie, że cały czas robisz czarownicze rzeczy. To znaczy – no spójrz na swoje życie!”
Jest urocza. Naprawdę.
Prawda jest taka, że kiedy skończę z pracą, badaniami, pisaniem, wystawianiem stopni, tym wszystkim co trzeba zrobić dla kowenu a także outtercourtu (co, dla przypomnienia, jest zasadniczo prowadzeniem dwóch odrębnych grup naraz), na dodatek do mojego codziennego, „dorosłego” życia, to jestem cholernie zmęczona.
Kiedy więc księżyc robi coś fajnego, zwykle wystarcza mi potwierdzenie w myślach tego faktu : „Jezu, ale fajnie”, po czym nalewam sobie sobie duży kieliszek wina.
Moje czary zwykle nie wyglądają tak, jak na obrazkach wyszukiwanych w Google pod hasłem „Wicca”. Nie organizuję rytuałów przy świecach na każdą fazę księżyca, nie odmawiam porannych modlitw, nie medytuję codziennie, nie obcuję z pięknem naturalnego świata za każdym razem, gdy wychodzę na zewnątrz. Nie rzucam zaklęć za każdym razem, kiedy czegoś potrzebuję i nie spędzam całego wolnego czasu na ślęczeniu nad griuarami lub na zbieraniu ziół i dzikich roślin, by zrobić własne balsamy lub coś podobnego.
Bądźmy szczerzy. Twoje czary prawdopodobnie też tak nie wyglądają.
Dlaczego więc tak wiele książek, blogów i wątków o podstawach Wicca poucza poszukiwaczy, aby w ten właśnie sposób kształtowali swoje życie? To znaczy, jeśli cię to kręci, to proszę Cię bardzo. W rzeczywistości jednak nie jestem ani gorszą wiccanką, ani mniej skuteczną czarownicą, tylko dlatego, że moje życie jest miejskie, chaotyczne, zajęte i często przyziemne.
Odkąd zaczęłam zgłębiać czarostwo, byłam po czubek głowy zanurzona w motywowanych dobrymi intencjami radach: jak medytować więcej, jak robić więcej rytuałów, jak znaleźć więcej czasu na przebywanie na zewnątrz, jak rozwijać codzienną praktykę, jak zrobić, by absolutnie wszystko, co robię było maaagiiiiiczne. Każdego dnia wiedźma. Ciągłe czarownictwo. Magia w przyziemnym świecie. Każde działanie jest działaniem duchowym.
Ale wiecie co?
Czasami po prostu chcę usiąść na kanapie i oglądać telewizję. I tak naprawdę nie obchodzi mnie, jak to antyklimatycznie brzmi dla innych ludzi. W rzeczywistości czasami kocham przyziemność. Utrzymuje mnie na ziemi i sprawia, że czuję się, jakbym dawała coś z siebie dla świata. Czasami normalność jest wręcz kojąca.
Oczywiście wszystkie te rady są słuszne. Jest wiele kreatywnych rzeczy, które możesz zrobić, aby twoje życie stało się bardziej magiczne lub aby zbudować osobistą praktykę lub rozwijać się duchowo poprzez zwykłe działanie. Fantastycznie.
Ale czasami staje się to trochę jak wyrzut sumienia.
Czasami stwarza to po prostu nierealistyczne oczekiwania.
Oczywiście, istnieje pewien poziom zaangażowania, który przejawia się w codziennych czynnościach. Ktoś, kto naprawdę inwestuje w swoje Rzemiosło, faktycznie robi wiele rzeczy, które demonstrują stopień jego zaangażowania a my możemy mieć jakieś pojęcie o tym stopniu poprzez obserwacje działania takich osób. Taa. W porządku.
Ale każdy jest inny. To, co wymaga minimalnego wysiłku i ma dla ciebie niewielkie znaczenie, może reprezentować coś ogromnie ważnego i trudnego dla kogoś innego. Czasami rzeczy, które są najbardziej znaczące dla praktyki, wyglądają całkiem przyziemnie.
W ciągu ostatnich dwóch lat – posłużę się własnym przykładem – moje czarostwo kręciło się głównie wokół bycia liderką grupy. Moje Rzemiosło ma więcej wspólnego z prowadzeniem innych, niż skupieniem się na osobistej praktyce poza Foxfire (kowen autorki – przyp. tłum.) a to rzadko wydaje się być bardzo magiczne. Przeważnie składa się z dyskuji na temat hormonogramów i z odkurzania. Dużo czasu zajmuje odpowiadanie na e-maile, dzwonienie do siebie i spotkania przy kawie. To także dużo płaczów wylewanych do mojej arcykapłanki i rozmowy o rzeczach, które boję się spieprzyć.
I kocham to. Choć nie robię maści na latanie z tłuszczu niedźwiedzia, nie drapuję na ciele powłóczystych szat i nie skaczę po łąkach przy świetle latarni. To nie wygląda bardzo czarowniczo. Nie rozpoznasz większości mojej faktycznej pracy w Rzemiośle z tego co pojawia się z tagiem #witchcraft na jakiejkolwiek platformie mediów społecznościowych.
Ale taka jest prawda: moje sprzątanie i planowanie to takie samo poświęcenie dla Rzemiosła, co wczesne wstawanie każdego dnia w celu medytacji lub odprawianie rytuału za każdym razem, gdy chmura unosi się nad Księżycem. Robię tyle samo, aby służyć moim bogom i koniec końców produkuję coś cholernie magicznego.
Zawsze warto zastanowić się, czy istnieją inne rzeczy, które możesz zrobić, aby wzmocnić swoją praktykę jako czarownica, ale błędem jest zakładać, że te rzeczy muszą koniecznie wyglądać tak, jak wszyscy ci mówią, że powinny wyglądać (zwłaszcza, że z mojego doświadczenia wynika, że nawet ludzie, którzy udzielają porad o takich rzeczach, gadają o wiele więcej, o tym, co radzą ci robić, niż sami faktycznie robią).
Czasami nie mam pojęcia, co robi księżyc. Kiedy mam okazję się przespać, zwykle z niej korzystam. Kiedy jestem wyczerpana po długim dniu, nie zamęczam się, żeby w nocy zamiast spać robić samotny rytuał. Możesz być cholernie pewny, że nie medytuję każdego dnia, ani nie dążę do tego. I nie obchodzi mnie, czy to sprawia, że wyglądam mniej czarowniczo według kogoś z Facebooka czy Tumblra.
Stałam się pewniejsza w moim życiu czarownicy, gdy przestałam oczekiwać, że będzie ono wyglądało jak przepuszczone przez wiele filtrów Instagrama. I tak jak na Instagramie, tak czy inaczej nie możesz przyjąć tego, co widzisz u innych, za wartość bezwzględną.