Ten artykuł został opublikowany w magazynie „The Saint” w maju 1967. Dosyć istotnym jest, że został on napisany przez samą Eleanor Bone, a nie przez dziennikarza. Magazyn był edytowany przez autora Leslie Charterisa i był kontynuacją serii złożonej z książki „The Saint” i programu telewizyjnego. Eleanor Bone wyjaśnia w nim kim są współczesne czarownice, jak świętują i jak ona sama trafiła do kowenu wyznawców Starej Religii.
W zeszłym miesiącu pisałem, od jak dawna intryguje mnie odkrycie, że Czarownictwo w Europie nie jest w żadnym wypadku martwe nawet dzisiaj, a wręcz wydaje się cieszyć sporym ożywieniem i jak, jako wstęp do tematu, zleciłam naszemu ulubionemu badaczowi W. O. G. Lofts’owi napisanie wprowadzającego artykułu, którego, mam nadzieję, nikt z was nie przegapił. Na początku sam planowałem napisanie kontynuującego temat artykułu, który traktowałby o fakcie istnienia współczesnego Czarownictwa, nie tyle odnosząc się do ponurych i poszukujących sensacji prasowych opowieści, ale odnajdując prawdziwą, praktykującą Czarownicę i ucząc się wszystkiego najpełniej jak się da z pierwszej ręki.
Jednak, jak napisałem w zeszłym miesiącu, kiedy nawiązałem kontakt ze zdeklarowaną, autentyczną Czarownicą, mój zgrabny profesjonalny plan (jak to mówią w Rzemiośle) poszedł w drugą stronę.
Nazywa się Eleanor Bone.
Nie twierdzi, jak to od czasu do czasu robili niektórzy poszukiwacze publicznego rozgłosu z jej bractwa, że jest „Królową Czarownic” czy „Arcykapłanką Angielskich Czarownic” – jak krótko wyjaśnia, takie tytuły są bezwzględnie przesadzone, jako że każdy kowen jest w pełni niezależny i, choć ich członkowie mogą odwiedzać się nawzajem, nie istnieje coś takiego jak główny parlament czy monolitycza władza.
A jednak podczas pierwszej godziny naszego spotkania mówiła z taką pewnością siebie i zadziwiającą erudycją, że bardzo szybko zrozumiałem, iż cokolwiek nie napisałbym na podstawie notatek, które gorączkowo zacząłem tworzyć, i tak stałoby się to jedynie pustą parodią tego, co powiedziała. Kiedy odpowiadała na pytania, fakty wylewały się z niewyczerpanego zdroju wiedzy, z niezmienną i skromną łatwością, jaką można odnaleźć u lekarza po dyżurze, który rozprawia o podstawach swojej specjalizacji z kimś będącym na tym samym poziomie intelektualnym, choć w innym obszarze. Napisanie mojej własnej wersji zasłyszanych słów byłoby tak samo aroganckie (i zbyteczne), jak przeprowadzenie wywiadu z precyzyjnym Einsteinem na temat Teorii Względności i naleganie na napisanie własnego artykułu, z jego wszystkimi potencjalnymi błędami, na długo po uświadomieniu sobie, że jego własna wypowiedź była dużo jaśniejsza i bardziej pouczająca niż esej, który mogłem na jej podstawie stworzyć.
Dlatego też ostatecznie zapytałem Panią Bone, czy nie zechciałaby napisać własnego artykułu. I to – pozbawione jedynie jej skromnych przeprosin za brak profesjonalizmu w pisaniu – jest tego efekt.
Może być dla ciebie interesujące, jak to jest spotkać prawdziwą czarownicę. Ta jest średniego wzrostu i niepozornej postury, na oko pomiędzy 35 a 40 rokiem życia. Jedyną rzeczą, jaka może przywołać u ciebie skojarzenie z tradycyjnym obrazem czarownicy, to jej raczej dzikie czarne włosy i świdrujące oczy: myślę jednak, że zwróciłbyś na to uwagę dopiero, gdyby zostało ci powiedziane, że jest czarownicą, a ty zacząłbyś szukać jakiś zewnętrznych oznak i szczerze wątpię, byś uznał je za znaczące, gdyby przydarzyło ci się siedzieć koło niej w autobusie. W przyziemnej rzeczywistości jest właścicielką i zarządcą domu spokojnej starości dla osób w podeszłym wieku, które pieszczotliwie nazywa swoimi „dziećmi”, oficjalnie zarejestrowanym w lokalnej Radzie, która znana jest z nieudzielania takich licencji osobom podejrzanym o zaburzenia umysłowe; ma przyjemnie tradycyjnego męża, który sam nie jest związany z Czarownictwem, jednak jest przyjaźnie tolerancyjny dla jej działań.
Traktuje swoją religię (o czym przekonasz się poznając jej myśli), na tyle poważnie, by nazwać swój prywatny dom w północnej Anglii Lasem Czarownicy (ang. „Witchwood” – wszystkie przypisy tłumaczki). A jednak jest dość daleka od bycia dziwaczką, by posiadać na tyle poczucia humoru, że wysyła swoje prywatne listy w kopertach z nadrukowanym symbolem, który możemy tu odtworzyć, a który stanowi niemal kopię tradycyjnego wyobrażenia czarownicy, jakiego jednocześnie żarliwie się wyrzeka. Dla niektórych może to być niezrozumiały paradoks. Dla mnie jednak jest to jedno z jej najsilniejszych świadectw, że zasługuje na szacunek ze strony odbiorców. Jedynie bardzo zdrowi na umyśle ludzie potrafią z siebie żartować.
Jestem czarownicą!
To nie oznacza, że noszę spiczasty kapelusz i latam dookoła na miotle z czarnym kotem na tylnym siodełku, ani że czynię cuda za pomocą ruchu ręki czy zmarszczenia nosa, jak to pokazują postacie w telewizyjnych programach. Wiem, że to jest potoczny obraz czarownicy i że w ludzkich umysłach jest on związany ze złymi mocami.
Obraz ten został stworzony dla nas, jako dzieci, kiedy słuchaliśmy opowieści na dobranoc, z których większość krążyła wokół tematu dobrej wróżki, która zawsze okazywała się być lepsza od złej czarownicy. Każdy z nas czytał o trzech Dziwacznych Siostrach z “Makbeta” i ich postaci złych, ohydnych i starych złośliwych wiedźm, wyśpiewujących dziwne zaklęcia podczas mieszania trującego naparu w ich kotle. Później natomiast uczono nas o średniowiecznych czarownicach, które zostały spalone na stosie za ich niegodziwości i herezję.
Zaledwie kilka lat temu większość ludzi nie wierzyła, że czarownice nadal istnieją w dwudziestym wieku. Co więcej, wiele osób nie uznawało nawet, że istniały one kiedykolwiek poza książkowymi opowieściami. Kiedy ostatnia Ustawa o Czarownictwie została uchylona w Wielkiej Brytanii w 1951 roku, bezwzględna tajemnica, która do tamtej pory była niezbędna, stała się mniej ważna i nie było to długo przed tym, jak opinia publiczna dowiedziała się o istnieniu kowenów w ich bezpośrednim otoczeniu. Na początku ludzie byli przerażeni. Podobnie jak w dawnych czasach chrześcijanie byli rzucani lwom, tak współcześnie subtelniejszą formą prześladowań stało się rzucenie czarownic w ręce prasy. I jak niesamowite obrazy zostały z tego wyczarowane! Czarownictwo zostało zmieszane z Czarną Magią, z sugestiami odprawiania Czarnych Mszy oraz „krwawymi ofiarami” dla zaostrzenia smaku – nie wspominając o seksualnych orgiach – na prawdę dobra rozrywka na rozjaśnienie nudnego niedzielnego popołudnia.
Na zawsze zapamiętam pewną bardzo czarującą młodą kobietę po dwudziestce, która przyszła do mnie, żeby się ze mną zobaczyć. Powiedziała mi, że interesuje ją Czarownictwo i bardzo chciałaby przyłączyć się do kowenu – JEDNAK – po prostu nie jest w stanie podciąć zwierzęciu gardła! Na prawdę wierzyła, że to był element rytuału i, niestety, wiele innych osób również.
W ostatnich kilku latach, od czasu do czasu, w prasie krajowej pojawiały się doniesienia o profanacji kościołów, naruszeniu grobów, odwróconych krzyżach i innych działaniach o podobnej naturze. Za każdym razem kiedy wypływała podobna sprawa, pojawiało się również nawiązanie do Czarownictwa. Tak łatwo jest obwinić czarownice. Moja własna opinia jest taka, że wiele z tych wydarzeń dzieje się za sprawą inteligentnych młodych ludzi, którzy są znudzeni życiem i którzy naczytali się za dużo Dennisa Wheatley’a (angielski pisarz, który zyskał sławę m. in. dzięki powieściom o tematyce okultystycznej).
Ostatnimi czasy wiele zostało napisane i powiedziane na temat czarownic i czarownictwa. Pisarze, sceptycy, współcześni „poszukiwacze czarownic” – nawet same czarownice wypowiedziały swoje zdanie. Jeden pan sprawił, że czarownictwo zabrzmiało jak amerykańska rakieta obronna, podczas gdy kolejny zasugerował, że jest ono produktem „otrzymanym ze śmietników światowych religii”. Zostaliśmy przedstawieni w bardzo mrocznym świetle i zostało zasugerowane, że wszyscy jesteśmy „niepewnymi i przestraszonymi nieudacznikami i zboczeńcami.” Z drugiej strony pojawił się drugi obraz, ultra biały, który sprawia, że brzmimy jak reklama najnowszego.
detergentu.Tak więc przeczytałam artykuł autorstwa W.G. Lofts’a z zainteresowaniem, mając nadzieję na znalezienie nowego punktu widzenia w starym temacie. Okazało się jednak, że zdawał się opierać swój artykuł na przypuszczeniach średniowiecznych autorów, których pisma przede wszystkim odzwierciedlały propagandę Kościoła i państwa oraz ich fanatycznych starań, by zgnieść Starą Religię. Jeśli ktoś zagłębia się w takich pracach jak „Kalendarium dokumentów państwowych (ang. „Calendar of State Papers Domestic”) z 1584; „Kompletna historia magii, czarów i czarodziejstwa” (ang. „Compleat History of Magick, Sorcery and Witchcraft”) zeszyt 2, Londyn 1725; „Kolekcje rzadkich i ciekawych opracowań dotyczących czarów” Londyn 1838; „Wyznania czarownic podczas tortur” E. Goldsmid, Edynburg 1886 i wiele innych, które mogę zacytować, oczywiście, że poszukujący spodziewa się odnaleźć w nich fanatyzm. Żaden przypadek takiej propagandy nie może zostać uznany za posiadający wartość nominalną. Incydenty stają się wówczas wielkimi wydarzeniami, obwiesie stają się bohaterami i vice versa.
Inkwizytorzy skazali Joannę d’Arc na spalenie na stosie jako czarownicę. Możliwe, że i nią była – w gruncie rzeczy jej przydomek „La Poucelle” – „Dziewica” – wskazuje mocno na taką możliwość – jednak był to tylko pretekst dla jej egzekucji, prawdziwa przyczyna była czysto polityczna. Pan Lofts opowiada nam dużo o prześladowaniach czarownic w okresie średniowiecza, jednak nie daje satysfakcjonującego wyjaśnienia, dlaczego prześladowania na prawdę się rozpoczęły. Ma tendencję do rozdmuchiwania idei, że czarownictwo ma swoje korzenie w Starej Religii. Zdaje się też mylić czarownictwo z magią rytualną – co jest błędem dosyć często przez ludzi popełnianym. Na przykład, kiedy wspomina dr Johna Lamb’a. Dr Lamb był osobistym lekarzem diuka z Buckingham. Eksperymentował z rytuałami magicznymi i alchemicznymi (podobnie jak robił to Dr John Dee w XVI w., został uwięziony przez Królową Marię, później stając się przyjacielem Królowej Elżbiety I). Był magiem, nie czarownicą. Został ukamienowany przez tłum w 1640. Król Karol I wyjechał osobiście, by stłumić zamieszki. Jednak dotarł na miejsce za późno. By ukarać ich przywódców nałożył na miasto Londyn 600 funtów kary. Z pewnością człowiek, w którego imieniu sam Król interweniował, musiał otaczać się szacunkiem na królewskim dworze, podczas gdy czarownice z całą pewnością nie były cenione na tyle, by otrzymać tyle uwagi.
Jak pan Lofts podkreśla, procesy czarownic faktycznie podążały za pewnym schematem. Zdają się one zawierać pewną liczbę głównych pytań, które we współczesnym sądzie nie miałyby prawa zaistnieć. Po tym jak osoby oskarżone poddawane były bezdusznemu leczeniu i sporej dawne prania mózgu, nie było zaskakującym, że zgadzali się ze wszystkim, co było im sugerowane. Wydaje mi się nieprawdziwym twierdzenie, że nie istnieją zapisy z wielkich Angielskich Procesów Czarownic, które można by porównać z Procesami z Salem. Masowy proces dwudziestu czarownic w 1612 został opisany w broszurce zatytułowanej „Wspaniałe Odkrycie Czarownic w Powiecie Lancester” autorstwa Thomasa Potts’a (Londyn 1618) i te same czarownice z Pendle zostały unieśmiertelnione przez Harrisona Ainsworth’s w jego książce „Czarownice z Lancashire”. Zainspirowały one nawet pierwszą powieść w 1951, „Mgły nad Pendle”, dzięki której pisarz, Robert Neill, utwierdził swoją reputację.
Pierwszy prawdziwie znaczący proces był procesem Czarownic z Chelmsford w 1566. Później miały miejsce procesy Czarownic z St. Osyth 1582 i Czarownic z Warboy w 1589. Proces Czarownic z Bury St. Edmunds w 1662 był dobrze udokumentowany i opublikowany i, w gruncie rzeczy, był to ten proces, który bardzo mocno wpłynął na przebieg procesów w Salem.
Jestem właściwie pewna, że nigdy nie twierdzono, iż fizyczne deformacje były cechą charakterystyczną każdej czarownicy. Sądzonych było wiele pięknych kobiet w różnym wieku. Na przykład pani Alice Kyteler, pierwsza irlandzka czarownica postawiona przed sąd. Tenże proces został wszczęty przez biskupa Ledrede z Ossory, franciszkanina wyszkolonego we Francji. Bez wątpienia był tam świadkiem procesów czarownic i postanowił wprowadzić je do Irlandii. Jako że pani Kyteler była najzamożniejszą kobietą w Kilkenny, jej dobra były prawdopodobnie atrakcyjne, gdyż skazanie za herezję oznaczało konfiskatę majątku. Sprzeciwiła się biskupowi, który ją ekskomunikował. A jednak to pani Kyteler uwięziła biskupa, a cała sprawa ostatecznie zakończyła się jej triumfem.
Odnosząc się do współczesnego czarownictwa pan Lofts zdaje się być raczej niepewnym siebie, a jego informacje zbierane są z artykułów prasowych i nie zawsze są poprawne. Po pierwsze, nieżyjący już Gerald Gardner nie twierdził, że „było wystarczająco dużo czarownic, by przywrócić pokój na świecie”. Dokładne słowa, użyte przez młodą brytyjską Arcykapłankę w 1958 brzmiały: – „Czy było wystarczająco dużo czarownic w naszym otoczeniu, by móc przywrócić pokój na świecie.”
Kolejne, Młyn Czarownic w Castletown, wyspa Man, to nie jedyne Muzeum Magii i Czarownictwa na świecie. Jeszcze kilka tygodni temu istniało jedno w Bourton on the Water, Gloucestershire i jeszcze jedno w Boscastle, w pobliżu Tintagel.
Muszę powiedzieć, że zacytowanie Edgara Allana Poe nie byłoby moim sposobem na zakończenie artykułu gdybym chciała przekonać ludzi. Większość ludzi wie bardzo niewiele o jego poważnych dziełach – myślę, że jest on o wiele lepiej znany ze swoich makabrycznych pism, które wydają się być inspirowane przez dziwną i chorobliwą, choć fascynującą, wyobraźnię. Choć jego postać nie była tak mroczna jak jego pierwszy biograf, Rufus Griswold ją zobrazował, to i tak nie była ona za dobra. Zmarł w placówce opiekuńczej w wyniku pijackiej walki. Zawsze czułam, że mógł być schizofrenikiem i myślę, że „Kruk” wskazuje na rozdwojenie jaźni, być może bardziej niż jakiekolwiek inna praca. Ten konkretny cytat został zaczerpnięty właśnie z „Kruka”. W każdym razie cytaty wyrwane z kontekstu niczego nie dowodzą, choć dramatyczny ton został osiągnięty.
Jaka więc jest prawda o nas, żyjących czarownicach?
By odnaleźć źródło czarownictwa musimy sięgnąć do czasów przedchrześcijańskich. Słowo czarownica wywodzi się z anglosaskiego słowa wicca, co z oznacza „mędrca”. Czarownice były kapłanami Starej Religii, która opierała się o kult Słońca i Księżyca, a dokładniej, obejmowała wszystkie aspekty przyrody. W wielu dawnych kultach w zwyczaju było utrzymywać kapłańskie rytuały i to jest jedne z powodów dla zachowania tajemnicy, która otacza obrzędy czarownic do dnia dzisiejszego. To do czarownic właśnie przychodzili po pomoc zwykli ludzie. Były one szkolone w sztuce „chytrych roślin” (ang. „wort-cunning”) – była to dawna nazwa dla ziołowych
lekarstw – i uzdrawiały tak ludzi jak i chore zwierzęta, jak również pomagały na wiele innych sposobów. Zawsze wydawało mi się, że musiały one być również bardzo dobrymi psychologami. W społecznościach pasterskich płodność ludzi, zwierząt i roślin miała pierwszorzędne znaczenie. Rytuały odprawiane przez czarownice miały za zadanie osiągnąć te cele. Wierzyły, że jeśli Bóg ma im pomóc, najpierw one muszą pomóc Bogu. Bardzo dobra idea, jak się nad tym zastanowić; w końcu nie możemy oczekiwać niczego od życia, dopóki sami coś w nie nie włożymy. Musimy pamiętać, że te rytuały i ofiary nie były częścią filozofii – były formą magii sympatycznej. Z czasem, kiedy kapłaństwo rosło w siłę, rosła ilość rytuałów. Czyż nie jest to typowe dla kapłaństwa w ogóle? Tak więc często dogmaty, które dosyć często są absurdalne, zaczynają być tak istotne, że pierwotna nauka znika niemal z widoku. To zdaje się dziać w każdej religii, dodaje znaczenia kapłaństwu i sprawia, że staje się ono niezbędne.
To właśnie w tych rytuałach możemy odnaleźć pochodzenia dla historii z miotłą. Czarownice zwykły tańczyć na polach ujeżdżając swoje miotły. Wierzyły, że im wyżej są w stanie podskoczyć, tym wyższe wyrosną plony. Z czasem historia została wyolbrzymiona tyle, że podobno miały one latać w powietrzu! W ten sam sposób, kiedy pragnęły rozpłodu zwierząt, ubierały się w skóry I zwierzęce maski, I naśladowały zachowania zwierząt, od których chciały rozmnożenia – rodzaj magii sympatycznej. To mogło stanowić początek dla przesądu jakoby czarownice potrafiły zmienić się w zwierzęta podług swej woli.
Stara Religia była prosta – proste wierzenia dla prostych ludzi. Obserwowali Boga i Boginię, Boga utożsamianego ze Słońcem, Boginię z Księżycem lub Matką Ziemią. Te bóstwa w różnych częściach świata znane były w różnych okresach pod wieloma imionami.
Do średniowiecza nie słyszano o kowenie składającym się z dwunastu osób i przywódcy. To niekoniecznie oznacza, że takowe nie istniały, jedynie, że nie posiadamy o tym żadnej wzmianki. Idries Shah Sayed w swojej książce „Sufi” przedstawia teorię, że ma to związek z wpływami saraceńskimi. Czy się z nim zgadzamy czy nie, czuję, że ta teoria powinna zostać sprawdzona. W IX w. została założona przez Abyu el Atcahia szkoła mistyczna Aniza. Po jego śmierci grupa jej uczniów wyemigrowała do Hiszpanii, znajdującej się wówczas od ponad wieku pod władaniem Arabów. Ten berberyjski odłam znany był jak “Dwurożny”. Jako symbol przyjęli oni Kozę, związaną z nazwą plemienia Anz, Aniza. Pochodnia umieszczona pomiędzy rogami symbolizowała oświecenie płynące z umysłu nauczyciela Aniza.
Pozwólmy sobie spojrzeć na pewne podobieństwa pomiędzy tymi ludźmi a czarownicami. Tak jedni jak i drudzy posługują się terminem “Stara Religia” i “Starożytna Tradycja”. Czarownice odnoszą się do ich bogów jako do „Starych” – bóstwo sufickie nazywane jest „Starożytnym”. Nóż o czarnej rękojeści wykorzystywany przez czarownice to athame – rytualny nóż suficki to adh-hame. Słowo Sabat możne stanowić pochodną az-zabat – „silna okazja”. Patronem Sufi jest Khidr – Zielony, natomiast Green Man zawsze był związany z czarownicami. Choć podobieństwa te nie stanowią dowodu, dają jednak silną podstawę dla hipotezy. Wiemy, że Koza została uznana w Hiszpanii za symbol Diabła i że w tym samym mniej więcej czasie Diabeł w tym kraju nagle rozwinął się w posiadającego dwa rogi i ogon.
Przetrwanie starej religii przedchrześcijańskiej mogło być w znacznym stopniu wzmocnione przez wagę saraceńskiego kultu i dlatego też wywołały strach i obawę ze strony Kościoła w średniowieczu. Nowa Religia nadal nie była na tyle stara czy wystarczająco ustabilizowana, by czuć się całkowicie bezpieczna.
Tak jak w dawnych czasach jeden kult wchłaniał wiele innych wierzeń i rytuałów pochodzących z innych kultów, tak Kościół wchłonął wiele z solarnych i lunarnych teogonii Starej Religii. W ten sam sposób stara pogańska Wielka Bogini Bride dla celów nawracania została kanonizowana jako chrześcijańska święta.
Musimy pamiętać, że chrześcijaństwo początkowo zostało przywiezione do Anglii przez cudzoziemców. Augustyn był Włochem, a w VII wieku Kościół organizowany przez Teodora z Tarsu, wspomaganego przez Hadriana Negro. Przez kilkaset lat napływ pogan znacznie przewyższył niewielką liczbę imigrantów chrześcijańskich. Kiedy Wilhelm Zdobywca pokonał Harolda, podczas gdy on sam był chrześcijaninem, większość ludności była pogańska. Nawet księża często służyli zarówno Starym Bogom i Bogu chrześcijańskiemu. W 1282 zapisane zostało, że ksiądz z Inverkeithing poprowadził taniec płodności wokół przykościelnego cmentarza, za co został surowo skarcony przez swego biskupa.
W XIII w. czarownictwo zostało uznane za sektę i herezję, jednak nie wcześniej niż w XIV w. nastąpiło prawdziwe starcie obu religii. Bitwa trwała przez cały XVI I XVII wiek, poganie walczyli dzielnie, jednak walkę przegrali. Zabiegi stosowane w tym kraju były uważane za łagodniejsze niż w innych krajach europejskich, gdzie tysiące były skazywane na płomienie. Jednak i tu trzymali się swojej wiary i cierpieli, i umierali w męczarniach, woląc to niż wyrzec się swoich starych Bogów.
Wierzyli, że poprzez spalenie stawali się poświęconymi bogom ofiarami, a poprzez to służyli im w ich walce przeciwko złu, jak również przynosili płodność społeczności. Wydaje mi się, że zasłużyli sobie na szacunek przez wzgląd na szczerość swoich celów.
Współcześnie jednak większość ludzi stara się wyplenić to, czego nie akceptują a szczególnie jeśli jest to coś, czego się boją, zawsze znajdzie się mała grupka zagorzałych wyznawców, którzy będą przekonywać do ich wiary i starać się zaszczepić ją w tych, którzy są chętni, by słuchać. Tak samo było ze Starą Religią. Na przełomie lat wiara była przekazywana kolejnym pokoleniom, również wiele spośród rytuałów, tak że dzisiaj wciąż możemy się spotykać i praktykować nasze ryty, jak robili to nasi przodkowie.
Religia na pewno tworzona jest przez człowieka, dostosowana do konkretnego środowiska w określonym czasie. Mimo że jako dziecko ochrzczona zostałam w Kościele i regularnie uczęszczałam do kościoła oraz Szkółki Niedzielnej, jednak już w młodym wieku zdałam sobie sprawę, że ta religia nie jest dla mnie.
Jako jedynaczka spędzałam sporą część swojego czasu czytając. Podobały mi się książki o Starych Bogach i Boginiach; religie starożytnego Egiptu i Grecji; Celtowie i Skandynawowie, i Fenicjanie. We wszystkich tych religiach odnajdywałam ten sam schemat – kult wielkiej Siły Życiowej. To do mnie przemawiało. Czułam, że tam było coś, co rozumiałam, w co prawdziwie mogłam uwierzyć, wydawało się znajome – może echo czegoś, co znałam dawno temu. Czułam się bliżej serca wszystkiego, kiedy znajdowałam się na zewnątrz, w lesie, na wzgórzach, w pobliżu płynącej wody, niż kiedykolwiek czułam się w czterech ścianach jakiegokolwiek kościoła. Im bardziej dorastałam, tym bardziej to uczucie się wzmacniało – nieświadomie szukałam ludzi, którzy czuli podobnie.
Podczas wczesnych lat wojny mieszkałam i pracowałam w Cumberland. Zaprzyjaźniłam się z jedną z moich koleżanek z pracy. Była sympatyczną i wyrozumiałą osobą, często w weekendy chodziłyśmy na długie spacery za miastem. Pewnego popołudnia siedziałyśmy przy brzegu rzeki, a ja zaczęłam opowiadać jej o swoich przemyśleniach i przekonaniach. Okazała się być bardzo zainteresowana i zasugerowała, bym spotkała się z jej przyjaciółmi, o których wiedziała, że spodobają im się moje pomysły. Spotkałam się z nimi w odpowiednim czasie i stałam się częstym gościem w ich domu. Rzeczywiście wiele mieliśmy ze sobą wspólnego i w niedługim czasie zrozumiałam, że w końcu poznałam ludzi, którzy dzielili moją wiarę. Muszę wyjaśnić, że aż do tego czasu nigdy bym nie określiła siebie mianem „czarownicy”. Widziałam siebie jako pogankę, osobę oddającą cześć przyrodzie – nigdy nie wierzyłam, że Wielki Pan był martwy…
Którejś nocy Mary rozmawiała ze mną i powiedziała, że ona i jej mąż nie byli zupełnie pewni czy jestem „jedną z nich”. Wyjaśniła, że byli członkami kowenu czarownic… Czarownic! Przez chwilę czas zdał się zatrzymać… a potem – wiedziałam, że to była odpowiedź. Ostatni nieuchwytny element układanki został włożony na swoje miejsce, a obraz stał się kompletny. W tym momencie dosyć wyraźnie widziałam, że nie był to Diabeł, którego czciły średniowieczne czarownice, to był Rogaty Bóg. Wielki Pan nie był martwy i nigdy nie będzie… Podczas kolejnego spotkania ich kowenu zostałam inicjowana i przyjęta do Kręgu. Jestem związana przysięgą milczenia, by nie wyjawiać tajemnic Rzemiosła, więc nie mogę powiedzieć wiele na temat inicjacji. Nadal jest tak żywa w moim umyśle jak była 25 lat temu.
Była jasna, księżycowa noc. Naszyjnik został powieszony na mojej szyi, zostałam związana sznurami, a oczy zakryto mi opaską, następnie zostałam owinięta w grubą wełnianą pelerynę i poprowadzona poprzez ogród do lasu, gdzie odbywały się ich spotkania w ładne noce. Czułam rosę na swoich bosych stopach – czułam zapach trawy i liści i kwiatów – wszystkie moje zmysły zdawały się być wyostrzone. Nagle zatrzymaliśmy się, a przyjacielskie dłonie, które mnie do tej pory prowadziły, zniknęły. Stałam z zasłoniętymi oczami, związana, bezradna i samotna – aha, jak samotna… To było niesamowite uczucie. Czułam się całkowicie zdezorientowana, niemal wpadałam w panikę. Gdzie są pozostali? Gałązka zatrzeszczała – to tylko jakieś małe zwierzę poruszyło się w zaroślach, co było dla mnie dość zaskakujące. Gdzieś w oddali zaszczekał pies. Czas oczekiwania mógł trwać zaledwie kilka minut, a jednak zdawał się trwać wieki. Wtedy nagle peleryna została ze mnie zerwana, a ja zadrżałam czując zimne nocne powietrze na swoim ciele. „Ty, która stoisz na progu, pomiędzy przyjaznym światem ludzi a straszliwymi siedzibami Władców Zewnętrznych Przestrzeni, czy masz odwagę, by przejść tę próbę? Zaprawdę powiadam ci, że lepiej dla ciebie, byś rzuciła się na me ostrze i zginęła, niż podjęła tę próbę ze strachem w sercu.” Poczułam nacisk zimnej stali na piersi, moje serce biło szaleńczo – niemal się dusiłam – i wtedy – silne ramiona przetoczyły mnie do Kręgu – a inicjacja potoczyła się dalej. Po tym jak złożyłam przysięgę, opaska z moich oczu została ściągnięta, podobnie jak sznury, a ja zostałam powitana przez inne czarownice. Wtedy dołączyłam się do Tańca Spotkania, rozpoczynającego się powoli i nabierającego większej i jeszcze większej prędkości, aż moje stopy zdawały się zupełnie nie dotykać ziemi, a uczucie radości było nie do opisania. Kiedy wszystko się zakończyło, poczułam wielki spokój i wiedziałam, że w końcu odnalazłam dom.
Wiem, iż fakt, że podczas naszych spotkań nie nosimy ubrań, stał się sporym moralnym problemem dla naszych przeciwników. Chciałabym podkreślić, że nagość nie ma nic wspólnego z moralnością lub niemoralności jednostki. Można stać się niemoralnym bez zdejmowania jednej sztuki odzieży. Ludzie czasem mnie pytają czy czułam się zakłopotana podczas mojego pierwszego nagiego rytuału. Wiem, że czasem jest to trochę trudne, by spoglądając wiele lat wstecz być całkowicie pewnym swoich reakcji w konkretnych sytuacji, ale myślę, że mogę całkiem szczerze odpowiedzieć „NIE”. W Kręgu ciała zdają się mieć jedynie drugorzędną wagę – atmosfera jest bardziej duchowa. To nie jest jedynie moje osobiste doświadczenie: słyszałam innych ludzi wygłaszających podobne opinie, w tym część, która wcześniej uważała nagość za ciężką próbę samą w sobie. W ostatnich latach należałam do ruchu naturystów, podobnie jak część moich przyjaciół czarownic. Jednak nie wszystkie czarownice to pociąga. Ja odczuwam to jako bardzo relaksujące – jakby odkładając na bok ubrania, odkładam na bok codzienne zmartwienia i problem. Jest to czysto psychologiczne i prawdopodobnie nie każdy odczuwa ten sam efekt.
Otrzymuję wiele listów i spotykam wiele osób, które pragną zostać czarownicami. Niektóre z nich są po prostu ciekawe, inne najwyraźniej chciałyby doświadczyć „kopnięcia” – ci ostatni, jestem pewna, byliby bardzo rozczarowani, gdyby udało im się dostać do kowenu. O niektórych ludziach wiemy instynktownie, że są dla nas „odpowiedni”; a nawet wówczas nie wprowadzamy ich natychmiast do Kręgu. Nie szukamy nawróconych – ludzie, którzy naprawdę do nas należą, trafią do nas, tak jak ja znalazłam swoją drogę.
Czy ludzie rodzą się czarownicami? Uważam, że wymaga to przemyślenia. Podejrzewam, że tak. To nie musi oznaczać, że ich rodzice czy dziadkowie byli czarownicami; ale najprawdopodobniej, jeśli tylko cofnęliby się wystarczająco daleko, odnaleźliby krew czarownic w swojej rodzinie. Myślę, że na pewno rodzą się z pewnym uczuciem, które wzrasta w siłę, jeśli tylko da mu się taką możliwość. Muszę przyznać, że sama staję się bardzo podejrzliwa, kiedy otrzymuję list z twierdzeniem: „Jestem czarownicą, moja babcia była czarownicą, inicjowała mnie, kiedy miałam 7 lat”. Jeśli tak zrobiła, to nie była „mądrą kobietą”, którą być powinna. Obawiam się, że takie listy są dosyć często pisane przez szaleńców lub pozerów. Niestety takowych jest wielu i myślę, że może do nich właśnie pan Lofts odnosi się, kiedy wspomina „poszukiwaczy rozgłosu”. Prawdziwe czarownice nie szukają rozgłosu – to one są poszukiwane.
Na przełomie ostatnich lat pojawiło się nowe określenie – „Królowa Czarownic” – „Król Czarownic”. To wydaje się być mocno mylące w momencie, kiedy „władcy” pojawiają się jeden za drugim i wysuwają podobne śmieciowe twierdzenia. Ludzie zastanawiają się, co dzieje się w świecie czarownic. Cóż, chciałabym uczynić jedną rzecz bardzo jasną – ci ludzie są jedynie samozwańcami: nigdy nie było i nigdy nie będzie Króla czy Królowej Czarownic. Myślę, że ci ludzie prawdopodobnie przeczytali książkę nieżyjącej już dr Margaret Murray, gdzie odnosi się ona do „Reine du Sabbat” – „Królowej Sabatu” – która naturalnie odnosi się do Panny lub Arcykapłanki Kowenu, która przewodniczy Sabatowi.
Dlaczego to robią? Jeśli po to, by zrobić wrażenie, to zwykle ponoszą w tym klęskę, bowiem często bywa, że to wrażenie nie jest dobre i prowadzi do zaprezentowania dziwnego obrazu czarownictwa dla publiczności. Powód, dla którego to kobieta przewodzi kowenowi jest dosyć oczywisty. Dzieje się tak, ponieważ oryginalnie panował kult matriarchalny i w tamtych czasach (późna epoka kamienia – jeszcze przed nastaniem instytucji ojcostwa i małżeństwa) kobieta nie była uznawana za gorszą od mężczyzny.
Podczas gdy często obalam współczesne mity na temat czarownictwa, nie jestem w stanie przejść do porządku dziennego nad historią „ślubu czarownicy”. Nie tak dawno temu znalazłam w gazecie zdjęcie i przeczytałam opis tak zwanego „ślubu czarownicy”. Cóż, to była tylko wersja starych szkockich i cygańskich „zrękowin” z odrobiną dodatkowego czary-mary. O uczestnikach powiedziano, iż oświadczyli, że po przejściu przez taką ceremonię nie mieli już potrzeby zawierania cywilnego ślubu. Jako że kobieta była poniżej 21 roku życia, a mężczyzna był ponad dwa razy starszy od niej, spotkało się to ze sporą dawką krytycyzmu. Teraz, jako że taka ceremonia nie istnieje pośród czarowniczych rytuałów, a to wszystko brzmiało raczej głupio i nieprzyjemnie, przejechałam 175 mil w celu rozwiązania problemu rzekomej „czarownicy”, która miała być za to odpowiedzialna.
Po odnalezieniu go w końcu i daniu jasno do zrozumienia, co o nim myślałam, zdecydował, że nie mógłby mnie oszukiwać. Przyznał, że zrobił to, by pokazać „jak ślub czarownicy mógłby wyglądać, gdyby coś takiego istniało.” W tym samym czasie dowiedziałam się, że cokolwiek on praktykował, na pewno nie było to prawdziwe czarownictwo. Była to jakaś dziwna mieszanka kabalistycznej i egipskiej magii zaczerpniętej z książek z jego własnymi tworami. Pokazał mi coś, co nazywał „pierścieniem czarownicy” (Wiele pierścieni czarownic widziałam w swoim czasie! Większość z tych osobliwości albo została zakupiona za kilka szylingów na ulicy Portobello lub w innym tego typu miejscu, lub została stworzona przez kogoś, kto dostarcza „rytualnych przedmiotów” po fantastycznych cenach; kilka z nich było dosyć wartościowych i atrakcyjnych, jednak nie posiadały żadnych właściwości okultystycznych).
Ostatnimi czasy młody człowiek, który czuł, że został „zawiedziony” przez chrześcijańską wiarę udzielił wywiadu dziennikarzowi. Modlił się za swoją Matkę, by żyła, a kiedy umarła zdecydował, że Bóg nie jest dobry i że zostanie czcicielem Diabła. Cóż, jeśli to uczyli go szczęśliwszym, to jego sprawa; jednak na tym nie poprzestał. Zaczął twierdzić, że „w czarownictwie istnieje składanie pokornych pokłonów Szatanowi”. Ogłosił również swój plan założenia kowenu czarownic. Naturalnie był on bardzo pomieszanym młodym człowiekiem i osobiście czuję, że powinno mu się współczuć, jednak to właśnie ludzie tego pokroju przynoszą Rzemiosłu złą reputację. Inny artykuł w gazecie został zatytułowany wielkimi literami: CZAROWNICTWO – DWORSKA HISTORIA MAGICZNYCH ZAKLĘĆ KOLOROWEJ DZIEWCZYNKI. Była to relacja ze sprawy o morderstwo, gdzie wspomniano o osobie umieszczonej w orzechu, który był niewidzialny i latał nad rzekami. Zmusiłam się, by przebrnąć przez artykuł I dojść do konkluzji, że “ORZECHY” było słowem operacyjnym!
Wierzę, że wiele osób jest poganami nie będąc jednocześnie czarownicami, podobnie jak wiele osób jest chrześcijanami, nie będąc przy tym księżmi, i te osoby mogą mieć dla Rzemiosła wielką wartość. Nie tak dawno temu uczestniczyłam w ceremonii, która zdawała się najprawdopodobniej wywodzić z okresu średniowiecza, a w której chodziło o wprowadzenie ludzi do Rzemiosła bez wprowadzania ich do Kręgu, tak by mogli uczestniczyć w spotkaniach, być ich świadkami oraz dołączyć się do uczty i Tańca Spotkania na końcu. Mimo że sama jeszcze tego nie wykorzystałam, mam nadzieję, że w przyszłości będę mogła włączyć to w nasze ryty.
Prawdopodobnie jednym z elementów, dla których Rzemiosło jest atrakcyjne dla wielu ludzi jest to, że choć jest religią, nie jest ograniczone i zaśmiecone dogmatami. Dziś nasze przekonania przyjęły zgoła inny odcień. Podczas gdy wciąż obserwujemy tradycyjnych Boga i Boginię w naszych rytach, nie patrzymy na nich jak na osobowości. Wierzymy, że są personifikacjami męskiego i żeńskiego aspektu wielkiego Źródła Życia – pozytywnym i negatywnym, jeśli chcesz. Nie posiadamy drukowanych podręczników mówiących nam, co możemy, a czego nie możemy robić. Każdy kowen jest autonomiczny i, choć fundamentalne zasady są takie same, ryty mogą być bardzo różne w różnych kowenach, podobnie jak bywało dawniej.
W średniowieczu czarownice były uczone, by trzymać swoją księgę zapisaną „własnym stylem pisma”. W czasach zagrożenia była ona niszczona. Ta tradycja przetrwała do dzisiaj. Ta księga znana jest jako „Księga Cieni”. Zapisujemy w niej rytuały, które wykorzystujemy podczas różnych okazji, pieśni, rytuał inicjacji, stare receptury zielarskie i tym podobne; czasem, kiedy jesteśmy zaangażowani w poszukiwania, odnajdujemy fragmenty, które do niej dodajemy. W czasach prześladowań czarownice zwykłe były rezygnować z ksiąg i zamiast nich przekazywać dla większego bezpieczeństwa informacje ustnie. Niestety to oznaczało, że przez kilka stuleci pewne rzeczy zostały zmienione, inne zaginęły, przez co my nieustannie poszukujemy fragmentów i części, które możemy dodać do naszej wiedzy.
Spotykamy się trzynaście razy w roku, po razie w każdym miesiącu księżycowym, tak blisko pełni jak to tylko możliwe. Obserwujemy cztery Wielkie Sabaty – Beltane (Wieczór Majowy), Lammas (Wieczór Sierpniowy), Hallowe’en (Wieczór Listopadowy) i Candlemas (Wieczór Lutowy), które były celebrowane od wieków. W tych dawnych dniach Hallowe’en było nazywane Samhuin, co oznacza „Koniec Lata” (w tamtych czasach istniały tylko dwie pory roku – Zima i Lato). Candlemas znane było jako uczta Feil-Bride ku czci Bogini Brigid. Była ona Boginią czczoną przez potężne plemię Brygantów, które zamieszkiwało w tamtym czasie większość Północnej Anglii. Jeśli to możliwe nasze spotkania wolimy organizować na wolnym powietrzu – niestety nie zawsze jest to łatwe w tym niewiarygodnym klimacie. Nasze spotkanie z okazji Wigilii Środka Lata zawsze odbywają się na zewnątrz. To jest jedno z tych spotkań, do których dopuszczane są osoby z nami sympatyzujące.
Zaczynamy od tego, że Arcykapłanka tworzy Krąg przy pomocy athame – noża o czarnej rękojeści – a następnie przywołuje Cztery Strony, by strzegły Kręgu. W centrum Kręgu zapalany jest ogień, a Kociołek, wypełniony wodą i udekorowany letnimi kwiatami, stoi na Wschodzie. Czarownice stoją w kręgu, podczas gdy Arcykapłanka przywołuje Słońce. Potem wzywa czarownice: „Zatańczcie wokół Kotła Cerridwen” (Cerrridwen jest starym szkockim imieniem Matki Ziemi, a jej Kocioł stanowi reprezentację Świętego Grala Nieśmiertelności). Tańczą dookoła śpiewając, stopniowo nabierając prędkości. Następnie, z Arcykapłanką i Arcykapłanem na czele, w parach przeskakują przez ogień. Ma to na celu pobudzenie dające życie siły Słońca w momencie, kiedy zaczyna ono słabnąć. Każde spotkanie kończy się ceremonią Ciasta i Wina. Niektóre osoby sugerowały, że jest to parodia sakramentu, ale oczywiście nie jest to prawda. Jest to rytuał czysto dziękczynny za zboże i winogrona, które dojrzały, by dać nam pożywienie i napój.
Podczas każdego spotkania wykonujemy pracę dla ludzi. Czasem jest to uzdrawianie, czasem pomoc w różnych domowych problemach – ludzie przychodzą i proszą o pomoc z bardzo różnych powodów. My robimy ze swojej strony, co w naszej mocy, by im pomóc. Oczywiście są wyjątki, kiedy tego nie robimy, jak na przykład w przypadku kobiety, która czuła, że byłoby miłym i pomocnym, gdybyśmy mogli pozbyć się jej niechcianego męża. Mogę powiedzieć, że mamy więcej sukcesów niż porażek, Jeśli jesteś sceptykiem, możesz nazwać to „przypadkami”; a jednak to się dzieje, jak wiele osób może to potwierdzić.
Różne koweny mają różne metody pracy. Dla nas taniec i śpiew były zawsze bardzo satysfakcjonujące. Od czasu do czasu wykorzystujemy woskowe przedstawienia. Wiele ludzi myśli o woskowych lalkach jako czymś, w co można wbijać szpilki, powodując chorobę lub śmierć (tu znowu mamy te „Stare Księgi Czarnej Magii”), więc nic dziwnego, że jest to zaskoczeniem dowiedzieć się, że woskowe figurki mogą być wykorzystywane również dla celów uzdrawiania. Tworzymy przedstawienia z czystego wosku pszczelego, następnie jedna osoba klęka w środku Kręgu i masuje dotknięty obszar, podczas gdy reszta Kowenu tańczy wokół śpiewając. Nie zakładamy, że jest coś ponadnaturalnego w naszej mocy. Moc wypływa z naszego wnętrza, z naszej woli, z naszego umysłu i z ducha i może łączyć się z zewnętrznymi symbolami. Te przyrządy, słowa, symbole i zaklęcia są naszymi narzędziami pracy – jednak umysł jest najważniejszym z nich.
Zdaje się istnieć pewne nieporozumienie, że czarownica nie może pracować sama. To jest dosyć nieprawdziwe – oczywiście, że czarownica może pracować samodzielnie – wiele z nas robi to nawet dosyć często.
Często ludzie pytają mnie o różnicę pomiędzy Białą Magią a Czarną Magią. Magia to magia – nigdy nie jest biała ani czarna. Podam ci bardzo prostą analogię. Jedna osoba może wziąć nóż rzeźbiarski i wyrzeźbić coś, by nakarmić rodzinę; inna osoba weźmie ten sam nóż i kogoś nim zabije. To nie nóż jest dobry bądź zły, ale ten, który z niego korzysta. Tak samo jest z Magią. Sama siła jest neutralna. Nie ma w niej nic złego ani dobrego, to myślenie taką ją czyni. Umysł ludzki jest odbiorcą i przekaźnikiem, a osobowość jego właściciela wpływa na transmisję. Jest to odpowiednie więc, by mówić o Białych czarownicach i Czarnych czarownicach. Czarne czarownice to takie, które działają ludziom na szkodę, ich praca jest ukierunkowana na zły koniec, podczas gdy białe czarownice pracują, by pomóc innym i by czynić dobro. Kiedy białe czarownice pracują w kręgu, zawsze poruszają się zgodnie z kierunkiem zegara, czyli zgodnie z ruchem słońca. Czarne czarownice pracuję w kierunku przeciwnym do ruchu słońca, jak się to określa. Białe czarownice pracują, kiedy księżyc jest w pełni lub kiedy rośnie, czarne czarownice – kiedy maleje. Podsumowując: białe czarownice pracują konstruktywnie, czarne czarownice – destrukcyjnie.
Współcześnie ludzie stają się coraz większymi materialistami. Zdają się polegać aż za bardzo na naukowych przekazach i odrzucać zbyt pochopnie myśli i nauki starożytnych cywilizacji Wschodu, które były znane i akceptowane przez tysiąclecia. Poznawać, odważać się, chcieć i milczeć! To od zawsze był kod czarownic. Nadchodzi jednak czas, kiedy staje się koniecznym przerwanie tej ciszy, kiedy jedynie poprzez opowiedzenie światu czegoś o nas samych, o naszej wierze i celach, możemy zostać zaakceptowani i pozwoli nam nadal podążać za naszą wiarą na nasz własny sposób. Prosimy tylko, by ludzie szanowali nasze przekonania, podobnie jak my szanujemy przekonania innych. Niektórzy ludzie śmieją się z nas i myślą, że jesteśmy nikim więcej niż tylko dziwakami. To nam nie przeszkadza w najmniejszym stopniu, bo przecież nic nie zasługuje na świętość, jeśli nie jest w stanie wytrzymać próby śmiechu. Nasze spotkania nie są uroczystymi zgromadzeniami, podczas których zachowujemy grobowe twarze. Są one wesołe i zabawne, i pełne radości życia. Kończąc je czujemy się uniesieni, rozanieleni i zadowoleni.
Minęło 25 lat od chwili, kiedy zostałam przyjęta do rzemiosła. Od czterech lat jestem Arcykapłanką. Czasami jestem pytana, jakie są wymagania, by nią zostać. Podejrzewam, że jest to zrozumienie dla innych ludzi, bycie zdolnym pomagać innym w ich problemach, inspirowanie ich zaufaniem, tak że mogą mówić bez skrępowania, wiedząc, że tajemnica zostanie zachowana. Bycie zdolnym do wydobywania z innych ich mocy i zachęcanie ich do wykorzystywania jej w odpowiedni sposób. Te wszystkie elementy przychodzą wraz z życiowym doświadczeniem i to dlatego Arcykapłankami nie są młode dziewczyny, ale kobiety, które ukończyły Uniwersytet Życia. To wysokie stanowisko oznacza odpowiedzialność i radość. Nie możemy pozwolić, by przysłoniło nam ono naszą wizję czy osłabiło pasję. Zawsze musimy być gotowi, by przekazać je komuś, kto jest bardziej wartościowym członkiem wspólnoty. To czasowe posiadanie chroni nas przed dumą, gdyż duma niesie zazdrość, a ta jest niebezpieczna. Istnieje za to poczucie spełnienia, które jest dobre, poczucie dobrze wykonanie pracy, które jest dobre. Będąc na swoim stanowisku zrobię wszystko, co w mojej mocy, z radością, wiedząc, że odegrałam swoją rolę, wykonałam swój obowiązek, odprawiłam rytuały łączące nas z kontynuacją Rzemiosła Mądrych. Ponieważ to jest prawdziwe znaczenie tego słowa.
Blessed be.
Oryginalny tekst: eleanorbone.org