Moja przyjaciółka i inicjowana, Corvus, zaczęła proces zakładania swojego kowenu. Rozmawiałyśmy pewnego wieczora o tym, co będzie dla niej znaczył ten krok do przodu, co będzie on oznaczać dla nas obu, jako części całej społeczności i jako autonomicznych arcykapłanek. Co będzie, jeśli wkurzy czymś starszyznę swojej linii? Co, jeśli, znalazłszy się w społeczności, odkryje, że do niej nie pasuje? Co jeśli jej szczere, głębokie spotkania z Bogami zabiorą ją daleko poza te doświadczenia, których doświadczyła ze mną? Co jeśli zdecyduje się inicjować kogoś, kogo wszyscy nienawidzą, przez co nikt nie będzie chciał się z nią spotykać ani towarzysko, ani na rytuałach? CO, JEŚLI WSZYSTKO SPIEPRZY?
Oczywiście, wiele z tych rozważań napędza niepokój i nie są oparte na naszej rzeczywistej relacji. Pierwszym powodem, dla którego dostała wyższy stopień i pełne wsparcie, aby założyć własną grupę, była wiedza, że okaże się świetną, wierną tradycji arcykapłanką.
Społeczność – w niej i poza nią
Wiele z tych obaw, bez wątpienia, brzmi zupełnie niedorzecznie dla niektórych z Was, niezaangażowanych w tradycyjne koweny, z tymi ich całymi rodowodami, hierarchiami i całym tym fiu-bździu. Być może właśnie z tych powodów nie jesteście w nie zaangażowani. To niełatwa rzecz, przynależeć do „rodowodowej” tradycji. Czasem czujesz się cały czas obserwowana, albo jakbyś ciągle musiała uzasadniać swoje wybory. Każde z nas słyszał straszne historie o tym, co spotyka ludzi dopuszczających się zbyt dużej obrazy, oddalających się za daleko od tego, co akceptowalne, lub które nie zbudowały kontaktów niezbędnych do zapewnienia sobie i „swoim” rozpoznawalności wśród społeczności.
Ale prawda jest taka, że nie tylko tradycyjne koweny zmagają się z rzeczami tego typu. Wszyscy jesteśmy częścią różnych społeczności, wszyscy zmagamy się ze statusem swojaka/outsidera, nawet jeśli zmagania te nie są widoczne publicznie i nawet jeśli nie mają związku ze zgrabnymi tytułami czy rodowodami. Przez samo przyjmowanie miana – czarownicy, wiccanina, poganina, politeistki, kapłana, kapłanki – otwieramy się na lustrację. Bez przerwy sprzeczamy się o znaczenie tych słów, kto ma prawa ich używać i w jaki sposób. Tę jedną rzecz społeczność wydaje się robić nieźle cały czas – stwarzanie barier między ludźmi którzy są i którzy nie są.
Jednak my wiemy, że słowa te są płynne, tak jak płynne bywają społeczności. Zmieniają się i przekształcają, rosną lub maleją. Nawet zdrowe grupy przeżywają od czasu do czasu swoje dramaty. Nawet w tradycjach, które twierdzą, że mocno trzymają się konkretnych metod, wierzeń i idei, jeśli jesteś zupełnie odosobniona/-y i w tym trwasz, to w końcu zauważysz – odwiedzając inny kowen w ramach świętowania lub po prostu dołączając do grupy na Facebooku – że wszyscy inni się „przesunęli”. Gdzie w takim wypadku jest tradycja? Czy ty ją opuściłaś/-eś, czy oni opuścili Ciebie?
Tradycja – rzecz zmienna
Nie wiem, czy jest to problem, zwłaszcza jeśli wyrobiłaś/-eś w sobie ten sposób myślenia, że wszystko się zmienia, również to, co ludzie przysięgali uczynić niezmiennym, ale to właśnie leży u podstaw obaw wielu duchowych społeczności, do których należę.
Jeśli Corvus będzie praktykowała swoje Rzemiosło szczerze i konsekwentnie, z pewnością wyląduje w zupełnie innym miejscu niż ja. Będzie miała osobiste spotkania z Bogami, w których nie będzie miejsca na mnie ani moją relację z nimi. Jak mogłoby być inaczej? Przyjmie do wspólnoty innych ludzi i poprowadzi inny kowen, ponieważ jesteśmy różnymi osobami z różnymi ambicjami i perspektywami. I dzięki Bogom!
Ostatecznie każde z nas musi być pewne własnych wyborów, zanim spojrzymy na szerszą społeczność jako pomoc w określeniu samych siebie. Społeczność będzie się zmieniać i będzie w ruchu (może też cię zawieść i złamać ci serce), czasem możesz być częścią społeczności, a innym razem poza nią, ale panujesz jedynie nad sobą. Budujemy tradycje, ponieważ nie potrafimy inaczej, tak myślę, niezależnie od tego, czy identyfikujemy się jako „tradycyjni” czy nie. Mogą nam służyć lub nie, jednak pytanie, które powinniśmy sobie zadawać jest, moim zdaniem: „jakiemu celowi to służy?” Wspólnota może stać się twoją wybraną rodziną, twoją linią graniczną (bo też są dobre, a czasem niezbędne), twoim wsparciem. Ale może być również klatką, jak sądzę, jeśli zaczniemy się przyczepiać do jej elementów bezmyślnie. Dlatego samotna praktyka jest tak ważna, a introspekcja tak istotna w każdej praktyce magicznej. Musisz zadawać sobie to pytanie i odpowiadać na nie samodzielnie.