„Ewolucja Społeczności Pogańskiej” – Fred Lamond

Nie wszystkie wywiady prezentują poglądy Wiccańskiego Kręgu. Tym niemniej publikujemy je, by nasi czytelnicy mogli się zapoznać z bogactwem i różnorodnością opinii, jakie mogą mieć wiccanie. Zachęcamy do (krytycznej) lektury.

Wywiad z Fredem Lamondem – wieloletnim uczestnikiem kowenu Bricket Wood.
Luthaneal Adams dla „Pagan Dawn”, nr. 170, Imbolc, 2009.

Londyn gościł ostatnio swojego dawnego mieszkańca – Freda Lamonda, który wziął udział w sławnym „Secret Chief’s Moot”. Pan Lamond wygłosił wspaniały wykład na temat wczesnych lat Wicca oraz swojego członkostwa, wraz z Geraldem Gardnerem, w kowenie Bricket Wood. Podzielił się swoimi poglądami na temat historii Wicca, Czarostwa i Pogaństwa oraz był uprzejmy odpowiedzieć na owe masy pytań, które tkwiły w umysłach ludzi od pewnego czasu. Miałem szczęście spędzić poprzedni dzień z Panem Lamondem i poznać jego poglądy na temat tego, jak Pogaństwo zmieniło się i zmienia z biegiem lat oraz na ważność społeczności we współczesnym Pogaństwie.

Luthaneal Adams: Jak, wg Pana, Pogaństwo dzisiejsze różni się od Pogaństwa sprzed 50 lat?
Fred Lamond: Cóż, Pogaństwo 50 lat temu było dużo bardziej kontrkulturowe. Szczególnie w kwestiach seksu. Zanim zostałem wiccaninem, byłem członkiem grupy nazywanej „The Progressive League” („Liga Postępu”), założonej przez HG Wellsa, głoszącej idee postępowe, takie jak nieautorytarna edukacja, nudyzm, i wolna miłość, więc ja i Wicca pasowaliśmy do siebie bardzo dobrze.
W kowenach zdawała się gościć poliamoria [praktyka, chęć lub akceptacja zaangażowania w związek miłosny z więcej niż jedną osobą w tym samym czasie, za zgodą i wiedzą wszystkich tworzących dany związek osób – przyp. tłum].

Gdy dwoje ludzi pociągało się wzajemnie, mieli oni wolną rękę w wyrażaniu tego seksualnie, za przyzwoleniem swoich stałych partnerów. Nie było zdradzania się za plecami. Jest to nadal praktykowane w Kalifornii. Pogaństwo dostosowało się obecnie do obyczajów zachodniego społeczeństwa, które wierzy w „poważną monogamię” – co oznacza, że można przejść przez wielu partnerów, ale w danym momencie mieć tylko jednego. Tak więc, jeśli zakochasz się w kimś, musisz najpierw zerwać z dotychczasowym partnerem, co może wyrządzać dużą krzywdę.

L. A.: Jak ważne, wg Pana, jest, lub powinno być, poczucie wspólnoty we współczesnym Pogaństwie?
F.L.: Jest to ważne nie tylko w Pogaństwie. Poczucie wspólnoty jest ważne dla każdego. Wicca jest w zasadzie systemem magicznym. Dla Geralda Gardnera istniało rozróżnienie między Sabatami większymi: Imbolc, Beltane, Lammas i Samhain. Mówił on, że w „Czasach przed Stosami” (który to zwrot był jego ulubionym) Sabaty te były momentem, w którym ludzie z całej wioski byli częścią prac w cyklu rolniczym. Tak więc gdy nadchodziły główne święta, mogliśmy zapraszać przyjaciół, którzy z jednej strony byli nastawieni pro-życiu, z drugiej nie byli inicjowani, ale nastawieni na duże imprezy. Jedynie Esbaty w pełnie Księżyca były dla inicjowanych, ponieważ wtedy właśnie uprawialiśmy magię.

L.A.: Pogaństwo stało się współcześnie bardzo zróżnicowane. Czy jest coś, bez czego, jako społeczność pogańska, moglibyśmy się obejść?
F.L.: Polityka.
Członkowie organizacji pogańskich muszą mieć osobowość i silne ego, a gdy mamy więcej niż jedną osobę o silnym ego, osoby te mogą wchodzić w konflikty. Jest to jednak jedyna rzecz, bez której chciałbym się obejść. Obejść się bez zazdrości między grupami pogańskimi o to, że ktoś odnosi sukcesy.

L.A.: Czy są jakieś zmiany w Wicca bez których bardziej moglibyśmy się obejść?
F.L.: Jest ogromnie dużo rzeczy, które robimy symbolicznie, a symboliczne rytuały mają jedynie symboliczne oddziaływanie. Jeśli mamy jakąś konkretną technikę, z którą ludzie nie czują się dobrze, jak np. związywanie lub używanie bicza, to powinni oni ją zarzucić i spróbować czegoś innego. Ostatecznie, jest to jedynie jedna z ośmiu różnych technik wzniecania mocy, przedstawionych w Księdze Cieni. Kontynuowanie ich, jako rodzaj wiązania lub łaskotania, zmienia Wicca z systemu magicznego w rodzaj liturgii, w której rzeczy są robione tylko dlatego, że od zawsze były robione i tak naprawdę nikt nie wie dlaczego. Koweny powinny więc przyjrzeć się swoim rytuałom i zapytać „Czy one są skuteczne?”, „Czy czujemy się dobrze, stosując je? Jeśli nie, spróbujmy czegoś innego.” Wykonując je symbolicznie – ponieważ tak naprawdę nie chcemy wykonywać ich jak należy, a jedynie dlatego, że tak zawsze robiono – udajemy. Nie ma to wtedy sensu.

L.A.: Skyclad. Jak naprawdę jest to ważne?
F.L.: Bardzo.
W Wicca jest to w zasadzie kwestia wykroczenia poza świadomość własnego ego, i wkroczenia w świadomość wszechświata. Ego posiada bariery, które je ochraniają i jedną z tych barier są ubrania, które nosimy. Ubrania, które stwarzają nas jako osobę. Kiedy pracowałem jako wykładowca w zakresie tematyki komputerowej z odbiorcami w postaci managerów, nosiłem odpowiedni biznesowy garnitur. Była to moja osoba odpowiedzialnego specjalisty, mającego przekazać pewną wiedzę owym managerom, z których każdy nosił biznesowy garnitur. Nie noszę garnituru w domu; w domu noszę luźne spodnie i sweter. Szaty, które ludzie noszą podczas rytuałów są częścią ich „osoby Maga”. Jednak prawdziwie wykracza się poza ego jedynie, gdy zrzuci się z siebie całą „osobę” i jest się takim, jakim natura nas stworzyła. Skyclad jest więc bardzo ważne i różni ją od innych tradycji magicznych. Oczywiście bycie skyclad w grupie automatycznie pogłębia więzi międzyludzkie między jej członkami. Zanim zostałem inicjowany do Wicca, byłem członkiem Progressive League, której członkowie wierzyli w nudyzm, wolną miłość i podobne rzeczy. Miałem tam przyjaciół, gdy wyjechałem do pracy w Ameryce, utraciłem kontakt z Progressive League. Jednak nigdy nie utraciłem kontaktu z moimi wiccańskimi przyjaciółmi, ponieważ wspólna praca nago stworzyła tę więź. Więź ta była tym silniejsza, gdy dochodziło spanie razem. Nagość była pierwszym krokiem ku temu, więc kto ją zaniedbywał, wtedy Wicca przestawała być Wicca.

L.A.: Powiedziano mi, że Wicca zawsze była bardzo prywatną rzeczą i że obecnie wydaje się, że coraz więcej kowenów wycofuje się w cień, usuwając się z publicznego widoku. Wiem też, jednak, że są osoby które uważają, że skoro tak wielu ludzi poszukuje obecnie Czarostwa, to byłoby lepiej gdyby bardziej doświadczeni wiccanie jednak pozostawali dostępni dla następnych pokoleń. Co Pan o tym sądzi?
F.L.: Dokładnie właśnie to robi Vivianne Crowley z pomocą swoich kursów. Wszystko to zapoczątkował Alex Sanders. Prowadził on grupy i kursy. Pamiętam, że był kiedyś kawał o tym jaka jest różnica między tradycją gardneriańską a aleksandryjską mówiący, że jeśli chciałeś zostać gardnerianinem, to pierwszą rzeczą, którą musiałeś zrobić, było znaleźć gardneriański kowen, co nie było łatwe, bo były one ukryte, następnie musiałeś się z nimi zaprzyjaźnić i być zapraszany na otwarte celebracje świąt i ostatecznie, jeśli cię zaakceptowali, po około dziesięciu latach, mógłbyś być inicjowany – natomiast by być inicjowanym w tradycję aleksandryjską, musiałeś jedynie powoli przejść się pod drzwiami Alexa Sandersa!
Gardneriańska etyka nauczania po inicjacyjnego kontynuuje tradycje średniowiecznych cechów. W tamtych czasach stawałeś się uczniem przyłączając się do rodziny Mistrza, ucząc się, pracując u jego boku. Gdy nauczyłeś się już wszystkiego, co Mistrz mógł ci przekazać, stawałeś się towarzyszem, lub inaczej – wykwalifikowanym, wędrownym Czeladnikiem. Mogłeś wtedy zacząć podróżować do innych miast i przyłączać się do miejscowych Mistrzów by uczyć się od nich innych sposobów wykonywania twojego rzemiosła. Następnie, gdy czułeś już, że nauczyłeś się wszystkiego co tylko mogłeś w swoim kraju, lub Europie, o biżuterii, pieczeniu chleba, lub czymkolwiek innym, wracałeś do miasta z którego rozpocząłeś podróż. Wracałeś do swojego Mistrza i pod jego okiem, wykonywałeś swoje arcydzieło. Wykonawszy, przedstawiałeś je na najbliższym zgromadzeniu cechowym. Jeśli obecni tam Mistrzowie uznawali, że zaliczyłeś próbę, otrzymywałeś tytuł Mistrza. Mogłeś wtedy się ożenić, otworzyć swój sklep i zacząć kształcić swoich uczniów.
W Wicca, pierwszy stopień mocno przypomina stopień ucznia, drugi stopień – czeladnika. Trzeci, natomiast – Mistrza. Będąc uczniem, uczysz się w kowenie tego, co kowen wie. Gdy posiadasz drugi stopień, jako towarzysz, możesz pracować z innymi kowenami, lub pracować samodzielnie, jeśli tego sobie życzysz. Mistrzostwo z kolei, przynosi trans, w którym Księżyc ściągany jest w Kapłankę, lub gdy Słońce ściągane jest w Kapłana.

Trans jako Bogini lub jako Bóg. Za czasów Geralda Gardnera trzeci stopień wiązał się z inicjacją seksualną. Innymi słowy, jako że potrafiłeś już identyfikować się z Bogiem i Boginią, zjednoczenie z inną osobą posiadającą trzeci stopień, było zjednoczeniem jako Boga i Bogini, a nie jako „Johna i Mary”. Obecnie już nie jest to stosowane. Współcześnie, inicjacje na trzeci stopień są bardzo symboliczne. A ja uważam, że gdy robisz coś symbolicznie, osiągasz jedynie symboliczne korzyści.

L.A.: Słyszałem propozycje pewnych ludzi, którzy chcieliby, aby Wicca zaczęła posiadać centralne przywództwo. Co Pan sądzi o tym pomyśle?
F.L.: Wicca zmieniłaby się wtedy w autorytarny, hierarchiczny system. Uważam, że autonomia każdego kowenu jest bardzo ważna. Gdy członkom kowenów brakuje czegoś, to właśnie kowen ma wypracowywać sposoby osiągania takiej rzeczy. Więc jeśli kowen mówi „Naprawdę powinniśmy nauczyć się czegoś na temat pracy z transem”, jego członkowie powinni wtedy współdziałać w celu osiągnięcia działań w transie. Ale centralna władza mówiąca „musicie robić to, musicie robić tamto”… Nie.

L.A.: Czy na świecie jest wciąż miejsce dla magii?
F.L.: Och, tak, tak! Nie musisz być inicjowanym wiccaninem, by ją uprawiać, chociaż to pomaga. Magii uczysz się w kowenie. Jeśli spróbujesz robić to sam, opierając się na książce, będziesz albo całkowicie nieskuteczny, albo zajdziesz głębiej niż byś chciał i nie będziesz wiedział jak się wydostać.
Uczysz się więc magii od ludzi, którzy wiedzą co robią. Jednak gdy już nauczysz się jej, możesz uprawiać magię na własną rękę.
Swego czasu miało miejsce zgromadzenie się wszystkich wiccan Europy, którzy pracowali magicznie na rzecz Elen Williams, przed jej operacją. W tym samym czasie, członkowie „The Church of All Worlds” (Kościoła Wszystkich Światów) pracowali na rzecz Oberona Zella, który cierpiał na nowotwór jelita, lub coś takiego. We wszystkich przypadkach, zainteresowani mówili, że czuli energię od ludzi, którzy wysyłali ją do nich.
Jestem sobie w stanie wyobrazić, że amerykańscy wiccanie, gdyby się obecnie zaangażowali politycznie, mogliby wykonać dużo pozytywnej magii, by Barack Obama, gdy zostanie prezydentem, mógł osiągnąć rzeczy, które chce osiągnąć, nie będąc blokowanym ani przez Kongres, ani przez biurokrację, ani przez cokolwiek innego.

Potrzebujemy magii bardziej niż kiedykolwiek, ponieważ za pomocą magii jednoczysz się ze wszechświatem i siłami natury, wykraczasz poza swoją świadomość należącą do twojego ego, wkraczasz do zbiorowej świadomości – co jest niezwykle ważne w obecnych czasach, gdy pomyśli się o Globalnym Ociepleniu i tego typu sprawach. Ludzie odprawiają więc „Rytuały Leczenia Ziemi”, jednakże jest to niewłaściwe określenie, ponieważ Ziemia nie potrzebuje leczenia – Ziemia będzie tu zawsze. To MY potrzebujemy uleczenia. Musimy ponownie odzyskać kontakt z Ziemią. Jeśli nie opanujemy Globalnego Ocieplenia, zmiecie ono ludzkość i większość wyższych form życia. Ziemia wciąż będzie wtedy istnieć, a wszystko wtedy zacznie się od początku. Ziemia będzie tu zawsze i moce życia również tu będą. My musimy dostroić się na czas, aby ludzkość mogła dalej istnieć.

Fred Lamond jest wiccaninem od ponad 50 lat, od momentu swojej inicjacji w dniu Lutowego Wieczoru roku 1957. Napisał kilka książek na temat Wicca i duchowości, szczególnie „50 Years of Wicca” („50 lat Wicca”), którą to książkę z całego serca polecam każdemu, kto chce poznać wzrastanie i rozwój Czarostwa i Wicca na przestrzeni lat.

© Luthaneal Adams 2009

Luthaneal Adams „Pagan Dawn”, nr. 170, Imbolc, 2009

Vivien