Energia – jak dozować, by nie przesadzić w szkołach magicznych

W ostatnich latach magia, czarownictwo i religie pogańskie stają się stopniowo coraz bardziej popularne. Coraz łatwiej spotkać w naszym otoczeniu osoby o, może jeszcze nie tej samej ścieżce, ale poglądach czy odczuciach podobnych do naszych. Tym samym pojawiają się raz po raz eklektyczne grupy, nie podążające właściwie żadną konkretną ścieżką, mające raczej dać pewne pierwsze wrażenia dotyczące jakiejś formy pracy z energią. Każdy przecież musi gdzieś zacząć, od czegoś wyjść i gdzieś liznąć tego rytuału. Takie zaklęcia i obrzędy zaspokajają podstawowe potrzeby wielu osób na poczucie bliskości Bogów i tego, że „coś się dzieje”, że zaczynamy podążać w wybranym przez siebie kierunku – i to jest w porządku. Są jednak doświadczeni magowie i czarownice, którzy w długim funkcjonowaniu w takiej grupie dostrzegają pewne zagrożenia.

Wiccan_altar_for_Beltane_in_Wales
Eklektyczny ołtarz

Od tego typu rytuałów, spotkań z energią, dawkowanych w małych ilościach łatwo się uzależnić i przyzwyczaić do tego, że takie rytuały czy zaklęcia nie będą pochodziły z żadnej konkretnej ścieżki. Im dłużej bierze się udział w takich rytuałach, na przykład otwartych dla wszystkich chętnych celebracjach świąt agrarnych, tym bardziej człowiek się do nich przyzwyczaja. Łatwo jest zapomnieć w takiej sytuacji do czego się dążyło, jakie były plany, jakiej drogi się szukało. Jeśli praca z energią, nawet niedużą, jest ciągła, a nie ma wyznaczonego kierunku rozwoju, nie istnieje żaden mistrz, który mógłby się takim adeptem odpowiednio zająć – to trochę wprowadza w fałszywe poczucie komfortu. Choć tak naprawdę człowiek nawet nie zdecydował się jeszcze na żadną konkretną drogę, na żadną magiczną ścieżkę, na rozwój w danej magicznej szkole, zaczyna przyzwyczajać się i osiada w takiej rzeczywistości. Powoduje to, że taka osoba przestaje szukać swojego prawdziwego celu, przestaje zgłębiać wiedzę, nie dąży do prawdziwego poznania swojej Woli, wejścia na swoją drogę i przejścia swojej Inicjacji – jakąkolwiek inicjacją w jakąkolwiek tradycję by nie była.

W wielu tradycjach magicznych, czy to w ceremonialnych zakonach, czy wśród babek i szamanów, występuje jakaś forma inicjacji, przejścia, które pozwala zagłębić się w ścieżkę bądź w ogóle na nią wejść. O inicjacji nie rozmawia się zwykle zbyt wiele z kandydatem. Owszem, udziela się podstawowych informacji, które dają jakieś wyobrażenie o samym sensie takiego rytuału bądź ceremonii przejścia. Pomagają również zbudować nić zaufania z obu stron – zarówno inicjatora, jak i osoby przygotowującej się do inicjacji, w końcu osoby, które ze sobą rozmawiają na tematy tak istotne, zbliżają się do siebie. W Wicca dość powszechnie spotykam się natomiast z podejściem, że o ile można rozmawiać czym jest inicjacja, jak rytuał przejścia może wpłynąć na dalsze życie i co oznacza dla kowenu przyjęcie nowego członka, to nie należy się już wgłębiać w szczegóły. Wiele osób uważa, że zbyt wiele informacji, nawet jeśli są to tylko materiały nie związane z misterium, z najważniejszymi częściami rytuału, może zepsuć pierwsze wrażenia na pierwszym i przeżywanym tak szczególnie rytuale.

Zasada ta nie dotyczy jedynie samych informacji, ale przede wszystkim energii i możliwości „posmakowania” natury i rytuału danej tradycji. W Wicca, jak powszechnie wiadomo, nie ma możliwości uczestniczenia w pełnym wiccańskim rytuale w ogóle, jeśli nie jest się inicjowanym (na pierwszy stopień lub neofitę – zależnie od danej gałęzi) – czyli nie ma się za sobą odpowiedniego przyjęcia do kowenu i wiccańskiej tradycji. Niewiele się też o takim rytuale dowiemy, nie będąc inicjowanymi. W wielu ścieżkach magicznych i zakonach obowiązują zasady milczenia i zachowania tajemnicy o tym, co dzieje się podczas rytuałów. Można jednak w pewnych okolicznościach pokazać rąbek takiej energii, powąchać i posmakować rytuału, który jest tuż za zasłoną. Nie jest to prawdziwy, pełen rytuał danej ścieżki, ale może dać pewne wyobrażenie o emocjach i wrażeniach rytualnych. Takie rytuały, dość podobne do wiccańskich, przygotowywaliśmy na przykład na Wiccaniskach, każdy chętny mógł wziąć udział i mieć pewne wrażenia, poczuć energię. Smak ów jest ważny – bo daje chociaż mgliste wyobrażenie i pozwala nastawić uszu i posłuchać, czy słyszymy głos Bogów. Takie rytuały nie mogą być jednak zbyt intensywne i tego też pilnowaliśmy między innymi na organizowanych przez redakcję naszej strony Wiccaniskach. Często pojawiają się na takich imprezach osoby, które z takim rytuałem i energią mają do czynienia po raz pierwszy. Zbyt szybki i intensywny kontakt z energią magiczną i bytami może się mocno odbić na osobach nieprzygotowanych do tego.

MigraineZnany jest szereg objawów zdrowotnych, które mogą się pojawić po używaniu magii przez osoby nieprzygotowane lub nieostrożne. Często zdarzają się na przykład zawroty i bóle głowy, bóle brzucha lub mięśni i stawów czy mdłości. Niektóre problemy pojawiają się z czasem i niekiedy trudno je powiązać z gwałtownym otworzeniem się na magiczne energie z niewidzialnego świata. Najczęściej wynikają one z brakiem równowagi energetycznej i harmonii w ciele takiej osoby – energia aż ją rozpiera, albo wręcz przeciwnie, będzie się czuła ciągle zmęczona i „wypompowana”. Doenergetyzowanie może wydawać się przyjemne, ale wcale tak nie jest – może pojawić się rozkojarzenie i trudności ze skupieniem się. Osoby, które naruszą taką równowagę mogą mieć też zaburzenia snu, a nawet wykazywać objawy zaburzeń psychicznych, takich jak depresja, psychoza a nawet schizofrenia. Problemy ze zdrowiem to jednak nie jedyne, na co można się narazić kontaktem z bardzo silną energią w krótkim czasie.

Człowieka można bardzo łatwo nauczyć jak się otworzyć na nowe energie. Jesteśmy z natury ciekawskimi stworzeniami, a osoby o większych potrzebach duchowych chętnie i łatwo otwierają się w ten sposób na świat, który je otacza. Dużo trudniej już jest nauczyć się jak takie energetyczne połączenie kontrolować i jak się na wpływ energii zamknąć, kiedy się go nie chce. Zwłaszcza, że, jak wspomniałam wyżej, człowiek który jest 'otwarty’ na różne energie czuje się dobrze, zwłaszcza w początkowej fazie. Taka osoba jest bardziej doenergetyzowana i czuje, że może góry przenosić. Może się to jednak bardzo źle skończyć, nawet jeśli taka osoba fizycznie nie zachoruje – to kuszenie losu. Można to w pewnym sensie porównać do chodzenia z zapaloną latarnią – owszem oświetlamy sobie drogę, ale dzięki temu sami jesteśmy widoczni. Nie tylko możemy się w ten sposób nabawić ataku jakiegoś duchowego drapieżnika – bytu, który będzie chciał żerować na naszej energii. Kiedy nasza „latarnia” jest zapalona, przyciąga również ćmy i inne stworzenia, które będą nam przeszkadzać. Tak samo gdy my jesteśmy otwarci na wszelkie wpływy tak równielanternż energia będzie widoczna w nas z zewnątrz, my zaś możemy przez to ściągnąć przez to na siebie niebezpieczeństwo lub „zbierać” po drodze różne śmieci. To wszystko zaś sprawia, ze możemy stać się łakomym kąskiem dla różnych innych bytów.

Szkół magicznych jest wiele i nie tylko Wicca odżegnuje się od praktyk pokazywania nieprzygotowanym osobom mocnych rytuałów. Podobnie rzecz się ma w przypadku praktycznie wszystkich magicznych. Cała wędrówka zaczyna się od swego rodzaju przygotowania – próżno w nich jednak szukać rytuałów, a już na pewno nie mocno energetycznych i dających wielkiego kopa. Punktem wtajemniczenia w rytuały praktycznie w przypadku wszystkich zakonów – IOT, Ordo Templi Orientis, A.A., a tradycyjnie również w Zakonie Złotego Brzasku była i jest inicjacja, po której następuje mozolne i stopniowe wchłanianie wiedzy podawanej przez  nauczycieli i bardziej doświadczonych towarzyszy. W Wicca jest dokładnie tak samo. Wicca to religia misteryjna i nigdy nie będziemy w stanie przekazać ludziom, którzy nie przeszli inicjacji, jak wygląda rytuał i praca z energią w wiccańskim kowenie. Wszelkiego rodzaju kursy „Wicca w weekend” są z góry skazane na porażkę, bo nie przekażą tej wiedzy, która powinna być przekazywana stopniowo, w normalnym toku uczenia się.

Bardzo niebezpiecznym zjawiskiem w przypadku takiego jednorazowego kopa energetycznego jest gwałtowny rozrost ego i „syndrom superczarownicy”. „Superczarownica” nie potrzebuje już nauczyciela ani przewodnika. Wydaje się jej, że jest tak wspaniała, że samowystarczalna. Niekiedy takie osoby bywają wręcz bezczelne, wydaje się im, że skoro doświadczyli tak mocnego rytuału, mogą stać się też mocni w gębie i pouczać wszystkich dookoła, przekazując czasami błędną wiedzę, mogącą prowadzić do nieszczęścia. O ile zdarza się czasem, że ktoś takiego „kopa” i „syndromu superczarownicy” może dostać również po inicjacji, jest to zjawisko o wiele rzadsze i można łatwiej je opanować. Jeśli jednak wystąpi na skutek jakiegoś przypadkowego rytuału czy kursu, zwykle drogę do inicjacji i znalezienia swojej ścieżki, swojej grupy czy kowenu, jeszcze bardziej wydłuża.

superwiedzma
Przeszarżowane superczarownice szybko przestają być super – stają się śmieszne.

Domyślam się, że pewnie ktoś z Was pomyśli teraz o Wiccanisku, jako o takim weekendowym kursie, zważcie jednak, że nie są to warsztaty, które po ukończeniu (za kilka tysięcy złotych) dadzą Wam dyplom i miejsce w kowenie – jest to jedynie spotkanie informacyjne. Wiccaniska mają dawać swoim uczestnikom jedynie podstawy wiedzy i może jeszcze dać pewien posmak rytuału we wspólnocie. Na pewno zaś nie jest ono kompletnym doświadczeniem Wicca, które nastąpić może jedynie po inicjacji. Może ono jedynie zweryfikować wiedzę i pokazać dalszy kierunek rozwoju – jeśli dany uczestnik zechce. Nawet taka podpowiedź może być jednak dla wrażliwych osób zbyt mocna. We wczesnych latach Wicca gardnerianie w ogóle nie przygotowywali kandydatów do inicjacji – należało po otrzymaniu zgody na takową po prostu stawić się rok później o wyznaczonej porze w wyznaczonym miejscu. Uważano – i większość znanych mi wiccan uważa tak do dziś – że nic dobrego nie wynika z pracy magicznej prowadzonej przed inicjacją, bo na to należy przygotować się w kowenie.

Pat-Morita
Dobry nauczyciel dopasuje trening do ucznia… nawet jeśli będzie to trening niekonwencjonalny.

Każda szkoła magiczna ma swoje sposoby nauczania i czasem są one niekonwencjonalne. W Wicca często nie widzimy nawet swoich postępów, póki nie obejrzymy się i nie porównamy naszej praktyki z tą sprzed roku, dwóch czy ośmiu. Nie daje od razu całej wiedzy, ale przekazuje się ją stopniowo, choć wydawać się może prozaiczna. Można rzec, że szkoła Wicca jest podobna do szkół walki. Znamy wszyscy tę filmową historię, w której, by nauczyć się karate, młody adept przez kilka miesięcy najpierw jedyne co robił, to czyścił podłogi i mył okna. Sama pamiętam, że na Uniwersytecie pod wpływem impulsu zapisałam się na judo, które okazało się nudniejsze, niż przypuszczałam – cały semestr ćwiczyliśmy pady, czyli jak poprawnie się przewrócić nie robiąc sobie krzywdy. Warto się zastanowić dlaczego tak jest, dlaczego nauka musi być na początku tak nudna. W rzeczywistości rozwiązanie jest bardzo proste. Dobry nauczyciel, czy to sztuk walki, czy szkoły magicznej, będzie miał na celu przede wszystkim dobro, przyszłość i sukcesy jego uczniów – to dla niego miara sukcesu. Dobry mistrz dostosuje tempo nauki do ucznia, będzie mu przekazywał wiedzę i moc stopniowo, pochyli się nad danym zagadnieniem, kiedy będzie taka potrzeba. Zły nauczyciel nie będzie myślał o swoich uczniach – będzie raczej skupiony na sobie, swojej szkole i na tym, by ludzie o nim mówili. Może nawet go nie obchodzić, że może komuś się stać krzywda – ważne, by ludzie podziwiali go i mówili: „To jest prawdziwa, poważna magia! Cóż za potężne rytuały! Cóż za charyzmatyczna osobowość i siła!” Zły nauczyciel pewnie na początku przyciągnie więcej osób, ale efekty po czasie dadzą o sobie znać, pokazując, że dobry mistrz ma dobrze wykształconych uczniów, którzy sami staną się dobrymi mistrzami, a zły mistrz, który przecież sam chce błyszczeć, jest sam.

Nie ma jednego słusznego sposobu nauczania i operowania mocą i energią. Moc może wybuchnąć jak wulkan, zalać jak tsunami i pozostawić po sobie w duszy człowieka na zawsze zmieniony krajobraz. Ale nie zawsze musi taka być.

Energia może się też sączyć, jak woda po kropli ze skały, drążąc ją i zmieniając. Z dnia na dzień różnica nie jest zauważalna, a jednak zmienia i formuje. Robi dla nas więcej, niż ta energia, która „wybucha”, bo działa na nas wytrwale, kształtując nas na co dzień, w zwykłych czynnościach. Nie można jej praktycznie odczuć, tak jest subtelna, ale to dobrze – wpływa ona bowiem na naszą podświadomość, omijając świadomy umysł. Dlatego mało się o niej mówi, niezbyt można ją pokazać na warsztatach czy kursie. Możemy sobie uświadomić jej istnienie właśnie wtedy, gdy spojrzymy wstecz i dostrzeżemy odległość, jaką te kropelki mocy w nas wydrążyły w czasie. To właśnie ta droga, którą cały czas pokonujemy i cały czas doskonalimy się na niej, jest naszym magicznym celem. Jak mówi Bogini, nie chodzi tylko o utrzymywanie swoich ideałów ale przede wszystkim – o wytrwałe do nich dążenie. Kiedy zaś za bardzo skupimy się na celu i tym, by już przy nim być, najlepiej jak najszybciej i jak najmocniej, przy użyciu wielkiej energii zostać wielkim magiem – to właśnie wtedy cel ten zaczyna się oddalać.

Nie wolno nam więc stwierdzić, że jesteśmy fantastyczni i mamy moc równą Bogom, lub że nie potrzebujemy przewodników ni nauczycieli, nie wolno nam też zbaczać z drogi i urządzać sobie wygodne miejsce z boku prowadzącej nas, pchającej do dalszych postępów ścieżki. Dążmy wytrwale do swoich najwyższych ideałów i odnajdujmy swoją prawdziwą Wolę prowadzeni zawsze tylko przez dobrych nauczycieli

– tego nam wszystkim serdecznie życzę.

Sheila