Prawdopodobnie najbardziej enigmatyczna i kontrowersyjna postać współczesnego okultyzmu, Baphomet, jest najwyższym wyrazem pozornego paradoksu, utożsamiającym całkiem realne zjednoczenie przeciwności. Przez wieki niezrozumiały, zniesławiony, porównywany do szatana, był istotą, którą straszono i której się bano. Ale kim tak naprawdę jest Baphomet? Na to pytanie najlepiej odpowiadają nam nasze doświadczenia. Pomysł tego artykułu zrodził się podczas prywatnej rozmowy, kiedy to jasnym się stało, że wszelkie spotkania z Baphometem – czasami łagodne, czasami wstrząsające – zawsze pozostawiają ślad w naszej duszy i zmieniają nas na zawsze. Poprosiłam zatem kilka osób z różnych pogańskich ścieżek, aby opowiedziały o swoich spotkaniach i doświadczeniach z Baphometem, a tym samym pozwoliły nam poznać Baphometa tak, jak one go poznały. Wynikiem tego jest zbiór pięciu opowieści o spotkaniach, garść faktów historycznych i osobista analiza symboliki postaci Baphometa wynikająca z tych wizji. Wśród zebranych wizji mamy historie dwojga inicjowanych wiccan: moją własną (której doświadczyłam jeszcze przed inicjacją) i mojego drogiego przyjaciela i brata od 20 lat, Rufusa Harringtona oraz wizję Carminy, inicjowanej druidki i Gabriela, poganina niezrzeszonego i sympatyka wicca. W wizji Rufusa znajdziecie też piękny opis jednego z najwspanialszych rytuałów, jaki dane mi było odprawić już w roku 1994 i wiele razy później.
Baphomet
Rufus:
Można powiedzieć, że Baphomet jest bogiem prawdziwego maga. Ze wszystkich form stworzonych przez ludzką wyobraźnię w celu reprezentowania boskości, żadna nie ucieleśnia wielości i tajemnicy tej boskości tak, jak Baphomet. Częściowo człowiek, częściowo bóg, częściowo bestia, częściowo męski, a po części żeński jest fuzją tajemnic światła i ciemności.
Ciągnąc za sobą siarkę i światło gwiazd, Baphomet zatryumfował jako wytrwały strażnik i inicjator naszej magicznej spuścizny; ten który przynosząc światło, rzuca wyzwania i inspiruje jak pochodnia płonąca w ciemnościach. Nasze spotkania z Baphometem to doświadczenia zmieniające życie, gdy Bóg wzywa nas do stanięcia twarzą w twarz z samym sobą, do spojrzenia w lustro stworzenia i zaakceptowania naszej własnej boskości.
Wizja pierwsza: Agni
Rok 1994, zima, samotna chatka w norweskim lesie, niedaleko fiordu. Miesiąc przed inicjacją. Cicho, pusto, ciemno. Dobrowolne odosobnienie. Wyzwanie: jako osoba do bólu towarzyska chcę się przekonać, jak długo wytrzymam sam na sam tylko ze sobą. Mieszkam w domu maga ceremonialnego i jednocześnie czarownicy. Prawie całkowicie zielona w temacie magii, korzystam z przebogatej biblioteki i czytam wszystko od Jonathana Livingstona Seagulla, przez Castanedę, po Crowleya i Klucz Salomona. Czuję się jak w sezamie wypełnionym prawdziwymi skarbami. W salonie na ścianie wielki plakat karty 'Pożądanie’ z Tarota Thotha – patrzę na niego codziennie. W gabinecie portret Baphometa – patrzy na mnie codziennie. W łazience rzeźby Wenus i Artemis z Efezu. Nieznana dotąd samotność okazuje się całkiem znośna, szczególnie odkąd oswoiłam lokalne myszy. Czytam, medytuje, rozmawiam z myszami i dużo śnię. Sny są niesamowite, prawdziwe, bardziej rzeczywiste od jawy. Zaczynam się zastanawiać czym tak naprawdę jest rzeczywistość. W końcu granica między rzeczywistością a snami powoli się zaciera. A potem:
Budzę się w łóżku naga i od razu mam wrażenie, że coś się zmieniło. Coś jest nie tak, jak być powinno. Dotykam swojego ciała i ..szok. Totalny szok. Gorzej niż szok. Patrzę w dół a tu zamiast zwyczajnej, dobrze mi znanej pary piersi, widzę ich bardzo, bardzo dużo. Cholera! Co się stało? Jak to możliwe? Przecież to niemożliwe! Ale ja już nie śpię – to przecież nie jest już sen! Chaos w umyśle. Nie rozumiem. Nie chcę zrozumieć… Chcę żeby sobie poszło. Robi mi się straszliwie niedobrze. Będę wymiotować. Po chwili zaczynam myśleć i pierwszą myśl kieruje ku inicjacji. Do tej pory nie miałam problemu ze 'skyclad’ ale co ja zrobię teraz. Jak ja ludziom wytłumaczę swój wygląd. Poziom paniki rośnie. Idę do lustra i zmuszam się by popatrzeć. Idea tego, co zaraz zobaczę, boli, fizycznie boli. Mimo to patrzę. Ogarnia mnie jeszcze większe przerażenie – między nogami widzę męskie przyrodzenie! Następny cios w żołądek. Zwijam się z bólu. To nie może być prawdą, to tylko sen, niech mnie ktoś obudzi. Nieeeeeeee! Cała się trzęsę, moje ciało ogarnia coraz większy fizyczny ból. To coś więcej niż wstrząs psychiczny czy jakiś tam szok. Czuje jak moje wnętrzności wyrywa jakaś straszliwa, ukryta siła. Niech wyrywa – nie mogę tak żyć.
Budzę się. Leżę w łóżku i oddycham z ulgą. Chyba nigdy w życiu nie czułam wcześniej takiej ulgi. Dziękuję bogom – dotykam ciała i … o nie, to nie był sen. Nadal mam setki piersi. Wraca panika. Przypomina mi się posąg Artemis z Efezu – no tak, ona też ma ich dużo albo przynajmniej czegoś, co jak piersi wygląda, ale ona jest boginią, a ja człowiekiem. Ona sobie może je mieć, jej to nie przeszkadza, a ja nawet nie mam się w co ubrać, nie mówiąc już o rozbieraniu przed kochankiem czy w rytuale. Co ja mam zrobić? Patrzę na to swoje nieszczęsne męskie przyrodzenie i czuję, że jest mi zupełnie obce. Nienawidzę go. Nie-na-wi-dzę. Między moimi nogami nic nie ma prawa się dyndać! Wtedy przypomina mi się Baphomet, który codziennie na mnie patrzy ze swojego portretu na dole – no dobra, jemu też wypada, ale przecież nie mnie. Nie, nie i jeszcze raz nie! Bunt przeciwko nowemu ciału narasta znowu do granic możliwości. Nie umiem sobie z tym poradzić. Sama zaraz zacznę wyrywać swoje wnętrzności. Rozerwę się na kawałki i unicestwię. Tak, tak będzie najlepiej.
Budzę się. Ulga pewnie mniejsza niż poprzednio, ale nadal znaczna. Znowu leżę w łóżku i przez moment wydaje mi się, że wróciłam do swoich normalnych kształtów. Znowu dotykam swojego ciała… Cholera jasna! Czy to kiedyś się skończy?! Przestaję być przerażona, a zaczynam być zwyczajnie zła. Wściekła. Ja wiem, że w każdym mężczyźnie jest trochę kobiety, a w kobiecie mężczyzny i że bogowie są w nas. Znam teorię, ale bez przesady! Nie muszą się objawiać w tak oczywisty sposób i tak nachalnie! Zrobili mi świństwo. Zwyczajne świństwo. Tak mnie urządzić tuż przed inicjacją! Hmm, operacja! To jedyne wyjście. Trzeba będzie to operacyjnie usunąć. Koszty się nie liczą. Postanowione!
Budzę się. Tym razem już nie daje się nabrać tak łatwo, znam wzorzec – zanim odetchnę, lepiej sprawdzę. Tak jak myślałam, nic się nie zmieniło. Choć zaraz… piersi są już tylko dwie. Trochę lepiej. Tym razem zaczynam się zastanawiać, co to wszystko ma znaczyć. Czy bogowie chcą mi coś powiedzieć? Artemis i Baphomet – spotykam ich codziennie odkąd zamieszkałam w tym domu. Kilka razy powiedziałam im 'dzień dobry’, ale nie poświęciłam im więcej uwagi. Może chcą żebym się nimi zainteresowała bliżej? A może tu nie chodzi o nich tylko o mnie? Bogowie wicca są immanentni, może więc chodzi o to, bym ich doświadczyła w sobie? No dobra, doświadczyłam i niech mi wierzą, że nigdy tego doświadczenia, tej traumy, nie zapomnę. Nigdy więcej nie chce przeżywać takiego szoku, strachu i paniki – słowa ich nie opiszą. A teraz proszę o odkręcenie tego wszystkiego. Jeśli bogowie mogli mi dać te nowe kształty, to mogą mi też przywrócić stare. Chcę starych kształtów! Jak mi nie zabiorą tego męskiego przyrodzenia to sama je odetnę. Przysięgam!
Budzę się. Nie mam złudzeń – wszystko jest jak było. Nic się nie zmieniło. Choć nie! Coś się zmieniło. Już nie jestem zła. Raczej zrezygnowana. Mam wrażenie, że zaczynam rozumieć i że sytuacja nie jest tak zła, jak myślałam. Nie, co ja mówię? Jest źle, tyle że chyba zaczynam to akceptować. Zaczynam rozważać czy przypadkiem ta moja nowa forma nie jest lepsza, pełniejsza, bardziej boska. Ta myśl pomaga – trochę. Nie, chyba jednak nie. Jestem człowiekiem, a nie bogiem. Nie mogę o tym zapominać. No właśnie – kim tak naprawdę jestem? Ile różnych 'mnie’ jest we mnie? Nie mam pojęcia. Pustka w głowie. Chaos w głowie. Chyba jestem niczym tak naprawdę. Głupia! Nic nie wiem i do tego teraz jeszcze wyglądam idiotycznie. Co jest moim najgłębszym, najwyższym ja? Gdzie ono jest? Mam wrażenie, że to moje wyższe ja może mi pomóc, jeśli tylko je odnajdę. Tymczasem nie mogę jednak zaakceptować nowej formy. Czemu? Czy chodzi o to, że jest inna od tej, do której się przyzwyczaiłam czy może jestem tak próżna, że mój wygląd jest dla mnie najważniejszy. Pewnie to drugie, bo nadal nie wiem jak ja się ludziom na oczy pokaże – nikt nie zrozumie tego co się stało. Jednak trzeba będzie coś z tym zrobić. Jestem zmęczona. Nie będę więcej myśleć, to za trudne. Pomyślę później.
Budzę się. Nie dziwię się, że nadal mam piersi i penisa. Już się chyba przyzwyczaiłam. Stwierdzam, że jestem gotowa na tą zmianę jaka we mnie zaszła, niech świat mówi co chce. I wtedy nagle czuję niesamowicie ogromny przypływ energii. Staję się wielka, naprawdę wielka. Moje ciało rośnie do olbrzymich rozmiarów, ziemia zostaje malutka gdzieś daleko w dole. Uświadamiam sobie, że jestem kobietą, każdą kobietą i wszystkim co żeńskie – tak się musi czuć bogini. I wtedy wyrastają mi skrzydła. Czuję jak pęka skóra na plecach, jak wykluwają się i rozwijają skrzydła, czuję się wolna, lekka i czysta. Może jestem aniołem, jakimś duchem – nie ważne. Ważne jest doświadczenie, a nie jego analiza. To wszystko to uczucia a nie myśli i nawet nie wiem, kto tak naprawdę to odczuwa. Gdzie się kończę i gdzie się zaczynam? Nie wiem i nie chcę wiedzieć, bo nie chcę myśleć. Jestem skrzydłami. Przypomina mi się to coś, co mam pomiędzy nogami. Dociera do mnie, że jestem mężczyzną, każdym mężczyzną. Tak się musi czuć bóg. I czuję jak na mej głowie wyrastają rogi. Czuję jak przebijają się przez czaszkę i skórę – z wnętrza. Symbol siły, a ja czuję się tak silna, że nie ma rzeczy niemożliwych. Totalna najwyższa ekstaza. Nie miałam pojęcia, że taki stan jest możliwy, choć raz już kiedyś przekroczyłam granicę między odrębnym 'ja’ a resztą duchowego wszechświata. Teraz jest jednak jakoś inaczej. Kiedyś było jakoś spokojniej, kiedyś doświadczyłam stałego trwania. Tym razem czuję siłę tworzenia, niszczenia i tworzenia. Jestem kulturą i naturą, czystością i doświadczeniem, mądrością i wiedzą, kobietą i mężczyzną, boginią i bogiem, dobrem i złem, nocą i dniem, porządkiem i chaosem. Jestem światłem ciemności i ciemnością światła, ciszą dźwięków i dźwiękiem ciszy, pustką wszystkiego i wszystkim pustki. Nie istnieją dychotomie, nie istnieje separacja. Wszystko się uzupełnia i łączy. To jest prawdziwa rzeczywistość a nie jej skrawek, jaki widzimy na co dzień. O ileż jest wspanialsza i większa. Świat jest potężny! Upajam się tą potęgą, którą wyzwala. Wiem wszystko, rozumiem wszystko i czuje, że wszystko jest dobre. Postrzegam i rozumiem piękno i dobro wszechświata. Widzę siebie rozebraną na części pierwsze, a wraz ze mną na części pierwsze rozbiera się cały świat. A jednoczenie ten sam świat pozostaje całością. A ja rozumiem i znam zarówno całość jak i jej komponenty. Kocham ten stan. Rozpiera mnie radość, miłość, zaufanie, światło. Teraz dopiero rozumiem, czym jest życie. Stałam się jednym z życiem. Życie łączy wszystko, pulsuje w moich żyłach i w moim oddechu. Zostałam rozebrana i złożona w nowy sposób. Nie przeszkadza mi moja nowa forma. Wyrażenie 'baba z jajami’ nabiera mistycznego znaczenia. Nie ma już powrotu do mojego starego 'ja’. Niech ten stan trwa zawsze!
Budzę się. Leżę w łóżku i wiem, że tym razem wróciłam do swoich normalnych kształtów. Nie ma setek piersi, nie ma jaj, nie ma skrzydeł i rogów. Jednocześnie mam nadzieję, że są i zawsze już będą. Będę o nich pamiętać. Dopiero teraz dochodzi do mnie to, co właściwie przeżyłam. Uświadamiam sobie, że to wszystko, czego doświadczyłam, musiało trwać sekundy, i że myśli tak naprawdę przychodzą dopiero teraz. Dopiero teraz zaczynam ubierać to wszystko w słowa, które wcześniej jak gdyby nie istniały. Dopiero teraz staje się jasne, że brakuje mi słów, że nic co powiem nie odda tego, co się stało. Przerażające początkowo doświadczenie stało się jednym z najbardziej wspaniałych w moim życiu. Baphomet pokazał mi coś okropnego i wspaniałego zarazem. Pokazał, że droga ku jedności i światłu to nie sielanka, ale proces ciągłego niszczenia tego, co uważamy za prawdę, a co prawdą nie jest, tego co uważamy za oczywistość na swój własny temat. To wdzieranie się pod 'podszewkę’ własnego istnienia, zrywanie masek i szat, które tylko pozornie są nami i odkrywanie tego, co znajduje się poza fasadą naszego 'ego’. Dziękuję Baphomecie, ale zarazem mam odrobinę żalu – znowu bowiem czuję się mała, nic nie znacząca, nic nie wiedząca. Przez moment byłam wszystkim, a teraz znowu jestem niczym.
Schodzę na dół do gabinetu i – uziemiona dobrym śniadaniem – staję przed portretem Baphometa. Żal i smutek pogłębiają się. Dane mi było przeżyć coś wyjątkowego, ale nie pozwolono mi trwać w tym stanie. Choć za ciałem hermafrodyty jednak nie tęsknię, to dochodzę do wniosku, że nigdy nie czułam się tak cudownie 'żywa’ jak podczas tego spotkania. Rzeka życia płynęła we mnie i byłam jej częścią, a teraz nagle brakuje mi jej siły i bliskości. Niby ciągle jestem z nią połączona, ale jednocześnie czuję się jakoś mocno od niej odseparowana. Czy przyjdzie mi spędzić resztę życia na dążeniu do ponownego zjednoczenia? Może warto zacząć od razu? Przyglądam się Baphometowi dokładniej. Ludzka figura z głową kozła, wielkimi kozimi rogami, pentagramem na czole i płonącą pochodnią wyrastającą na czubku głowy siedzi ze skrzyżowanymi, zakończonymi kopytami nogami. Na plecach postaci wyrastają skrzydła jak u anioła, na klatce piersiowej widać dwie nagie kobiece piersi, a w miejscu, gdzie powinny znajdować się genitalia, wyrasta stylizowany na kształt fallusa kaduceusz – laska wokół, której wiją się dwa węże. Brakuje tylko skrzydeł, ale przecież te są na plecach Baphometa, a postać ludzka, jej tors, wydaje mi się być przedłużeniem kaduceusza. Za laską i wężami wznosi się wypełniony rybimi łuskami półkrąg, który przywołuje na myśl łono i wody płodowe. Prawa ręka z napisem 'Solve’ wskazuje na biały sierp księżyca, podczas gdy lewa z napisem 'Coagula’ wskazuje na czarny księżycowy sierp. Co znaczą te słowa? Uświadamiam sobie, że choć moja wizja ukształtowała to, jak patrzę na Baphometa, że choć dzięki niej instynktownie, podświadomie rozumiem, co kryje się w jego wizerunku i czuję, że znam go od zawsze, to jednak bardzo mało o nim wiem. Czas dowiedzieć się więcej.
Historia Baphometa zaczyna się od „głowy”
Kult głów i wykorzystywanie czaszek w praktykach religijnych to cecha bardzo starych religii: od plemiennych kultów występujących w dżunglach, poprzez Kult Kali, po naszych europejskich Celtów i walijskie romanse związane z legendą Świętego Grala. Herodot wspomina, że w Ziemi Świętej, Isedończycy składali ofiary pozłacanej głowie. Klemens ze Sparty zachował głowę Archonidesa, a Arystoteles wspominał o głowach przepowiadających przyszłość. Niektóre z nich są zilustrowane na Etruskich wazach.
Pod wpływem tortur niektórzy Templariusze zeznali, że czcili głowę z oczami święcącymi jak światło niebios, 'głowę wiedzy’, 'głowę mądrości’ zwaną Baphometem.
Niektórzy uważają, że głowa czczona przez Templariuszy była prawdziwą czaszką lub zmumifikowaną głową, być może należącą kiedyś do Jezusa lub założyciela zakonu Hugues de Payen albo Jana Chrzciciela, który miał być dla Templariuszy nauczycielem egipskich misteriów, najwyższym 'wiedzącym’ i figurą dużo ważniejszą od Jezusa. Inni uważają, że była to czaszka kobiety lub relikwia zawierająca tylko dwie kości pochodzące z czaszki niewiadomego pochodzenia. Jeszcze inni wierzą, że była to czaszka kota, osła lub kozła. Niektórzy uważają, że głowa była pokryta srebrem i złotem, inni że była brodata, jeszcze inni, że była wypchana ziarnem. W historycznych dokumentach można znaleźć wiele różnych opisów. W akcie oskarżenia wytoczonego Templariuszom czytamy, że głowa miała właściwości magiczne: mogła zbawić, ochraniać, dawać bogactwo, spowodować, że drzewa zakwitną i ziemia ożyje. Wydaje się, że głowa mogła być symbolem płodności. Być może była to więc głowa tajemniczej Mete, widzianej przez Templariuszy jako matka oddechu. Podobno na kielichu należącym do templariuszy widniał napis 'Niechaj chwała będzie Mete, tej, która powoduje, że wszystko rozkwita, która jest naszym korzeniem, jedną i siedmioma, ośmiokrotnym imieniem’ (imię Baphometa składa się z ośmiu liter i było określane mianem ośmiokrotnego imię). Gerald Massey pisał, że tajemnicza Mete jest BaphoMetem. Jeszcze inna teoria dotycząca enigmatycznej głowy opowiada o Husaynie al-Hallaju, męczenniku sufickim, który za głoszenie panteizmu, czynienie cudów oraz opisanie mistycznego zjednoczenia z Bogiem, został uwięziony, torturowany i w końcu ścięty w roku 922 n.e. Według niektórych podań jego głowa została zachowana jako relikwia przez Królową Matkę ówczesnego kalifa, a w niektórych sektach sufickich do dziś odprawia się rytuały czczące pamięć śmierci Hallaja. Templariusze, którzy mieli szerokie wpływy w Ziemi Świętej, mogli wejść w posiadanie tej relikwii.
Templariusze zniknęli z kart historii i większość historyków powie nam, że nic nie zostało z ich zakonu, a jednak większość współczesnych stowarzyszeń okultystycznych: Thelemici, Masoni, Sataniści, wiccanie, magowie chaosu, Złoty Brzask, Różokrzyżowcy itp. widzi Templariuszy jako ważne ogniwo w łańcuchu łączącym starożytne kulty misteryjne ze współczesnymi tradycjami okultystycznymi i uważa się za spadkobierców ich dorobku. Zakon Templariuszy mógł zostać zniszczony, a skarby rozrabowane, jednak ich spuścizna duchowa i przede wszystkim legenda trwa, a nawet zyskuje coraz większą popularność. Masoni, którzy uważają się za bezpośrednich ich spadkobierców, utożsamiają Hallaja z Mistrzem Masonem z masońskiej ceremonii inicjacyjnej.
Po upadku Zakonu Templariuszy Baphomet odchodzi w zapomnienie i pojawia się dopiero około 1531 roku w 'De Occulta Pilosophia’ Agrippy, gdzie autor dochodzi do wniosku, że Templariusze uprawiali czarną magię, a ich idol Baphomet musiał być samym szatanem. Pierwszym autorem, który zaczął 'dopracowywać’ wizerunek Baphometa, był piszący dwieście pięćdziesiąt lat później Joseph von Hammer-Purgstall. W swoim dziele 'Mysterium Baphometis’ opisał Templariuszy jako heretyków praktykujących gnostyczny Hermetyzm oraz nadał Baphometowi znaczenie i kształt podobny do dzisiejszego. W mniej więcej tym samym czasie mason Johann Starck opisał Baphometa jako boga /boginię w dosyć satanistycznym rycie 'Cavon of the Temple’.
Po nich pałeczkę przejął Eliphas Levi i to on jest odpowiedzialny za najbardziej znany wizerunek Baphometa oraz za porównanie Baphometa do greckiego Pana, tarotowego Diabła, Kozła z Mendes czy Kozła Czarownic. Porównanie Baphometa do Kozła z Mendes jest warte wspomnienia. Herodot z Helicarnassu pisał o Mendes, że jest to grecka nazwa egipskiego miasta Djedet (lub całej prowincji), którego główne bóstwo było przedstawiane jako rogate, z kozimi nogami i kopytami. Świątynia poświęcona temu bogu miała się nazywać Ba–neb–Tettu (podobieństwo do Baphometa) lub alternatywnie – był to tytuł lokalnego boga. Ba–neb–Tettu znaczy „Dusza, Pana Tettu”. Być może, choć jest to tylko przypuszczenie, miało to jakiś związek z Thothem, którego alternatywnym imieniem było Tetu. Nie ma jednak pewności co do tego, czy Herodot nie przekręcił czegoś – bardziej prawdopodobne jest, że lokalne bóstwo związane było z baranem i Bogiem Ra, a nie z kozłem, co wyklucza także Thotha. Herodot opisuje, że rytuał ku czci tego boga wymagał, by kobieta odbyła akt seksualny z kozłem i być może ta opowieść stała się później prototypem podań, według których czarownice uprawiały seks z kozłem i samym szatanem podczas swoich rytuałów.
W roku 1855 Levi napisał swój najsłynniejszy traktat „O dogmatach i rytuale Magii Wysokiej”, który został później przetłumaczony przez Arthura Edwarda Waite’a na język angielski, pod tytułem „Magia Transcendentalna”. W książce tej czytamy, że „Za zasłoną wszelkich kapłańskich i mistycznych alegorii starożytnych doktryn, poza ciemnością i dziwnymi próbami przechodzonymi podczas inicjacji, pod pieczęcią wszystkich świętych zapisków, w ruinach Niniwy i Teb, w ruinach starych świątyń i na poczerniałym wizerunku asyryjskiego i egipskiego sfinksa, na potwornych i cudownych malowidłach interpretujących wiernym w Indiach stronice Wed, w tajemnych znakach naszych starych ksiąg alchemicznych, w ceremoniach praktykowanych przez wszystkie tajne stowarzyszenia, znajdujemy elementy doktryny, która jest wszędzie taka sama i wszędzie jest tak samo starannie ukryta.” Czy tą doktryną może być formuła Baphometa? O samym Baphomecie Levi pisze tak: „Na czole Kozła znajduje się znak pentagramu zwróconego jednym wierzchołkiem w górę, znak światła, a jego ręce składają się w znak Hermetyzmu, jedna skierowana w górę ku białemu księżycu Chesed a druga w dół, ku czarnemu księżycowi Gewury. Ten znak wyraża doskonałą harmonię pomiędzy łaską a sprawiedliwością. Jedno ramię jest kobiece a drugie męskie tak jak u Androgena z Khunrath, którego atrybuty musieliśmy zjednoczyć z tymi należącymi do naszego Kozła, jako że są oni tym samym symbolem. Płomień inteligencji świecący pomiędzy jego rogami jest magicznym światłem uniwersalnej równowagi, obrazem duszy wywyższonej ponad ciało, jako płomień: chociaż ciągle z ciałem związanej – święcącej ponad”.
Levi wychodził z założenia, że bogowie starych religii stają się diabłami nowych religii i w ten sposób patrzył na Baphometa. Dla niego Baphomet był prastarym, pierwotnym bóstwem – bogiem/nią – jedynym/ną prawdziwym/ą. Od tego czasu Baphometa można spotkać dosyć często, jako że cieszył się zainteresowaniem artystyczno–filozoficzno–awangardowych stowarzyszeń, dostarczających rozrywki warstwie arystokratycznej: różnych klubów i oczywiście tajnych okultystycznych stowarzyszeń. Do jeszcze szerszej publicznej świadomości przedarł się Baphomet dzięki A. Crowleyowi, gdy ten, wstępując w szeregi O.T.O., nazywał sam siebie Baphometem (choć pisał Bafometh) i zaczął mówić o sobie jako o Wielkiej Bestii. Dla Crowleya, Baphomet był owocem związku pomiędzy chaosem a Babalon, powstałym, gdy kobieta tańczy z wężem (patrz: Tarot Thotha – karta Świat), Tajemnicą Tajemnic i, tak jak Lewi przedtem, utożsamiał go z Panem i kartą tarota Diabeł. Gnostyczne Credo, recytowane podczas mszy gnostycznej zawiera fragment przedstawiający Baphometa: „Wierzę w jedną Ziemię, Matkę nas wszystkich, w jedno Łono, z którego się rodzimy i w którym odnajdziemy spoczynek, Tajemnicę Tajemnic, której na imię BABALON. Wierzę w Węża i Lwa, Tajemnicę Tajemnic, któremu na imię BAPHOMET”.
Pod koniec XIX wieku i na początku XX wieku starożytne religie, romantyczność tajemnicy, sielankowe spojrzenie na wiejskie życie i, przede wszystkim, nieposkromiona seksualność bogów przeżyły prawdziwy renesans. Zgodnie z tym trendem Charles Leland stworzył „Aradię – Ewangelię Czarownic”, według której Aradia – bogini magii i czarów, jest owocem związku pomiędzy bratem i siostrą: Lucyferem i Dianą, a Margaret Murray stworzyła „Boga czarownic” – dziką, rogatą, seksualną do granic możliwości bestię. Jej teorie nie miały podłoża historycznego i współcześnie są negowane, ale, mimo to jednak, szybko stały się rzeczywistością. Murray nie mogła wiedzieć, że zamiast pisać o przeszłości, opisywała przyszłość. Wraz ze wzrostem zainteresowania klasyczną kulturą i religią, już nie tylko w środowisku akademickim, ale i poza nim, ludzie odkryli, że Bogini Magii, Księżyca i Tajemnicy oraz Rogaty, dziki, potężny Bóg to istoty prawdziwe, istniejące od wieków, że to pradawne siły istniejące w nas i dookoła nas. Od lat 60tych do dzisiaj wiele czarownic spotyka się na sabatach i tańczy nago przy ogniskach, by czcić Boginię Magii i Rogatego Boga w ramach kultu płodności. Baphomet utożsamiony został z Panem i, tak jak Lewi przewidział – stał się jednym z bogów czarownic.
Co kryje się w imieniu?
Pochodzenie imienia Baphometa jest dosyć kontrowersyjne. Podobno po raz pierwszy pojawia się na kartach historii w romantycznej poezji, śpiewanej przez francuskich trubadurów, z której dowiadujemy się, że nie ma powodu walczyć z Turkami, gdy bóg chrześcijański zasnął a Bafometz wspiera Sułtana swoją mocą. Szanujący się historycy uważają za oczywiste, że imię to jest wynikiem zniekształcenia imienia „Mohamed” przez ignoranckich trubadurów. Na poparcie tej teorii wysuwa się argumenty, według których Templariusze pod wpływem swoich doświadczeń w Ziemi Świętej zaczęli łączyć wiarę chrześcijańską z Islamem, czego rezultatem miało być czczenie muzułmańskiego idola. Trudno jednak uwierzyć, by Templariusze mogli przejąć idolatrię z religii, w której idolatria jest zabroniona. Równie niemożliwe wydaje się, że ktoś mógł być tak wielkim ignorantem, by nie znać imienia proroka Islamu w czasie, gdy Południowa Europa, a w tym Francja, były mocno zaludnione przez Maurów.
Dla Leviego imię Baphometa związane było z Kabałą i jako anagram łacińskiego „Tem Ohp Ab” (Templi omnivum hominum pacis abbas) reprezentowało tytuł „Ojciec Świątyni Pokoju Pomiędzy Wszystkimi Ludźmi”. Świątynią pokoju według Leviego była oczywiście Świątynia Salomona. Tytuł ten łączy się wspaniale z symbolizmem kaduceusza, jako znaku pokoju i równowagi. Crowley był natomiast zwolennikiem innej etymologii. Preferował wyprowadzenie imienia Baphometa od gnostycznego „Bathe Metis”, czyli Baptyzm Mądrości, (pamiętajmy, że Templariusze nazywali swojego idola Głową Mądrości). Słowa te występują także w credo w Mszy Gnostycznej, gdzie czytamy: „Wyznaję Chrzest Mądrości, dzięki któremu dostępujemy Cudu Wcielenia”. Chrzest dla starożytnych był inicjacją, poinformowanym i świadomym aktem wolnej woli i, jeśli spojrzymy na to z tej samej perspektywy, to Baphomet staje się symbolem inicjacji w Mądrość. Z mądrością łączy imię Baphometa także inna teoria – zaproponowana przez Hugh J. Schonfielda, znawcę dokumentów znad Morza Martwego, który uważa, że imię Baphometa związane jest z szyfrem Atbash. Szyfr ten polega na zastąpieniu pierwszej litery hebrajskiego alfabetu ostatnią literą, drugiej litery – przedostatnią literą itp. Stosując Atbash, po rozszyfrowaniu uzyskujemy nowe imię, a Baphomet staje się gnostyczną Sophią, boginią mądrości.
Na uwagę zasługuje także teoria Idris Shaha, według której imię Baphomet jest zniekształceniem arabskiego „Abufihamat”, które miało być przez Maurów wymawiane jako „Bufihamet” i które miało oznaczać „Ojca Zrozumienia”. Przy czym po arabsku słowo „ojciec” znaczy także „źródło” i „tron”, więc Baphomet może oznaczać źródło i tron zrozumienia. W terminologii sufickiej ras el–fahmat oznacza przechodzenie oczyszczenia – i nową, zmienioną świadomość. Warto także zauważyć, że słowo fahmat lub fahimat oparte jest na zapisie FHM co oznacza zarówno „wiedzę”, „zrozumienie” jak i „czarny”. Głowa – relikwia templariuszy miała być czarna (poczerniała) a w okultyzmie czarna głowa, głowa Maura lub Afrykańczyka czasami staje się symbolem „wiedzy spełnionego, zjednoczonego człowieka”. Być może wszystkie te teorie pasują, bo mają pasować – bo wyrastają z tej samej idei – Idei Baphometa, w której przecież wszystko jest połączone.
Pora wrócić do wizji, wizerunku Baphometa i doświadczeń, jakie stają się udziałem tych, którzy go spotkają. Pora zapytać, tak jak wiele lat temu:
Kim jesteś, Bafomecie?
Dla mnie i dla wielu innych
Wizja druga: Gabriel
Kim jest Baphomet? Antychrześcijańskim Bóstwem, które czcili templariusze? Obiektem tajnych kultów okultystycznych? Wcieleniem zła? Diabłem? Szatanem? Wizerunki Baphometa przerażają przypadkowych widzów, a odpowiedzi na pytanie, kim jest, nie zachęcają do bliższego poznania.
Jednak w postaci Baphometa jest coś, co przyciąga uwagę, ciekawość, pragnienie poznania. Tuż pod powierzchnią pierwszego wrażenia i strachu, którego nas nauczono, kryje się Tajemnica. Tajemna istota rzeczy, jak wnętrze szkatuły, która sama w sobie stanowi klucz do swego wnętrza.
Kim jest w takim razie Baphomet? Czy istnieją jakieś prawdziwie wiarygodne źródła, odpowiedzi? Jedyne, co niewątpliwie mamy, to wizerunek Baphometa. I moim zdaniem to jest właśnie klucz. Odpowiedź na pytanie: „kim jest Baphomet?” zapisana jest i ukryta pod językiem symboli wizerunku.
Rozważanie znaczenia symboli, oraz kontekst kulturowy rozważań zostawiam Waszej decyzji. Pozwolę sobie przytoczyć tylko pewną historię, w odniesieniu do dominującego symbolu kozła.
Pewien pasterz został kiedyś zapytany o główną różnicę, jaką widzi w hodowli kóz i owiec. „Cóż, owce nie są zbyt mądre”, odpowiedział. „Owce można zaganiać, pędzić wielkie stada.” „Inaczej sprawa ma się w przypadku kóz. Kozy są inteligentne. Kozy należy prowadzić.”
To porównanie wyjaśnia, dlaczego ślepe podążanie za tłumem nazywamy owczym pędem. I pozwala również domyślać się, dlaczego baranek symbolizuje Chrystusa, a kozioł – Szatana.
Moje doświadczenie Bafometa
Moje doświadczenie Baphometa również pozostawało wokół pytania „kim jest Baphomet”. Odczuwając, pierwszy raz zresztą, obecność Baphometa, zadałem to właśnie pytanie. Odpowiedź usłyszaną, a raczej objawioną w moich myślach, zapisałem, a brzmi dosłownie tak:
„Oto jestem, który jestem.
Jezusem Chrystusem ja jestem.
Allahem, wielkim, ja jestem.
Shivą i Ganeshą ja jestem.
Bogiem, ojcem, stwórcą świata, ja jestem.
Boginią, matką, duszą wszechświata, ja jestem.
Jestem Bogiem i Boginią, ciałem i duszą.
Oto jestem, kto jestem,
A nazywają mnie Baphomet,
chociaż imion mam wiele.
Mylą się, którzy myślą, że pod moim
imieniem zjednoczeni przeciw Bogu stają.
Ja jestem Bogiem, który jest.
Ja jestem, kto jestem.
Walcząc przeciwko mnie i zarazem mi służąc,
moją wolę wypełniają.
Bowiem nie ma mocy ponad moją moc,
nie ma woli ponad moją wolę,
nic się nie dzieje bez mojej wiedzy
i nic się nie stanie przeciw mojej woli.
Głupcy, pychą swoją pochłonięci,
co myślą, że plany boskie przejrzeć mogą.
Niezgłębione są wyroki moje,
a ścieżki moje niezbadane.
Ci, którzy najwięcej mnie miłują,
najbardziej też mnie nienawidzą,
Jestem życiem i śmiercią,
dobrem i złem,
ogniem i wodą,
nocą i dniem.
Oto jestem, kim jestem,
A nazywają mnie Baphomet.
Spokojni, którzy mi zawierzają losy,
bowiem wszystkie mi zawierzone,
Ja jestem początkiem i końcem.
Jestem drogą i celem.
Jestem drogą, prawdą i życiem.
Jestem, kto ja jestem: Baphomet.”
Doświadczyłem obecności Baphometa jako jedynego, wszechwładnego Boga. Chociaż bliżej mi do politeizmu, do Bogini i wielu Bogów, niż jakiegokolwiek jedynego. Doświadczyłem obecności Istoty jednoczącej w sobie to, co Bogini, co Boga, to, co nienazwane. Niczym boska Anima, boski Animus i cień (Boga?), trzy boskie osoby w jednym zjednoczone.
Oto jest Baphomet, który jest. A to jest moje świadectwo.
Wizja trzecia: Carmina
Spotkania… nie jestem nawet pewna, czy można je nazywać spotkaniami z Baphometem… a jeśli tak, to są to raczej spotkania osobiste. Nie zaliczałam się do grona wielbicieli tegoż Bóstwa, więc moje opisy są raczej opisami osoby „z poza” kręgu wtajemniczonych.
Pierwsze moje spotkania z Baphometem miały miejsce w późnych latach 80–tych i były związane z decyzją „odchodzenia” od kościoła katolickiego, albo, inaczej mówiąc, z okresem, w którym zaczęłam zadawać sobie pytania dotyczące wiary, religii, Boga, przeznaczenia i śmierci. Ponieważ wychowana byłam w wierze katolickiej, początkowo wydawało mi się, że są one karą za zwątpienie w wiarę katolicką i w Chrystusa, jednakże nie odczuwałam strachu przed „Diabłem”, a wręcz przeciwnie, przyglądałam się mu z ubocza. Pamiętam, że tuż przed snem, kiedy zamykałam oczy i wgłębiałam się w moje przemyślenia, zawsze pojawiał mi się jako opiekun. Widziałam i czułam, jak spokojnie i cierpliwie przyglądał się mnie i moim myślom… zadawałam pytania, na które intuicyjnie dostawałam odpowiedzi. Przez moje ciało oraz umysł przechodziła fala ciepła i poczucia bezpieczeństwa. Uwielbiałam ten stan „nie bycia samej”. Intuicyjnie wyczuwałam Go jako lidera, przywódcę w osiąganiu wiedzy. Pomógł mi w tym okresie pozbyć się „winy” i wyrzutów sumienia spowodowanych odejściem od religii swojej rodziny. Od tamtych wczesnych wizyt nigdy więcej nie utożsamiam się z Kościołem Katolickim. Zamiast tego nazywałam siebie: poszukującą wiedzy. Jestem pewna, że otrzymałam osobistą pomoc i jestem Jemu wdzięczna. Niestety, przez brak odpowiednich dostępów do informacji na temat Baphometa oraz tak mylnie przedstawiających to Bóstwo Chrześcijan, Baphomet pozostawał dla mnie tajemnicą przez bardzo długi czas. Następne, już wyraźniejsze a nawet świadome spotkania odbywały się w okresie moich studiów, na przykład podczas pracy w laboratorium chemicznym. Pamiętam pierwszy późny wieczór, podczas gdy mierzyłam chemiczne substancje: niespodziewanie do mojej świadomości dotarł Baphomet i ponownie, jak za czasów mojego dzieciństwa, moje ciało i umysł ogarnął cudowny stan „bycia z kimś”. Można to porównać do, znanego chyba każdemu, stanu bycia z ukochaną osobą, może niekoniecznie z kochankiem, ale z bardzo, bardzo bliską nam osobą. Zobaczyłam, jak ponownie bacznie się mi przyglądał. Jak zawsze obserwował mnie cierpliwie i myślę, że w tym okresie, po tym spotkaniu, zaczęłam szerzej interesować się Okultyzmem oraz Pogaństwem.
Parę lat później śmielsze doświadczenia z Baphometem zaczęły się pojawiać, kiedy weszłam w kręgi Teozoficzne oraz Antropozoficzne. Pamiętam, że przy moich pierwszych antropozoficznych medytacjach znowu pojawił się Baphomet. Mniej więcej spodziewałam się Jego powrotu, więc raczej zobaczenie Go nie było dla mnie jakąś ogromną niespodzianką. Tym razem przywitałam Baphometa oraz zaprosiłam Go, aby został na dłużej. Medytowałam regularnie, codziennie. Medytacje zaczynały się zaproszeniem Baphometa… medytowałam o Nim a On przychodził. Pojawiał się nagle. Widziałam Go oraz odczuwałam Jego obecność bardzo dokładnie i silnie. Wewnątrz mnie panował spokojny nastrój, nastrój refleksji i ciszy. Zadawałam pytania… następnie kontemplacja, rozmowa… podziękowanie. Medytacje i dialogi powtarzały się regularnie. Po takich spotkaniach na długo pozostawało uczucie bezpieczeństwa. Wydaje mi się, ze nasze relacje dojrzały. Do dziś Baphomet jest ważną postacią w moim życiu, jest moim przewodnikiem po ścieżce wiedzy, poznania i Okultyzmu.
Wizja Czwarta: Rufus Harrington
Zgodnie z bluesową tradycją, spotkałem Baphometa jako jednego z największych strażników inicjacji, kiedy stałem na skrzyżowaniu dróg mojego życia. Pozwólcie, że podzielę się z wami moim pięknym spotkaniem, jakie miało miejsce w Norwegii w roku 1997 podczas niezapomnianego pogańskiego zlotu.
Razem z Melissą, moją Arcykapłanką, zostaliśmy poproszeni o przeprowadzenie rytuału ognia. Rytuał ten wywodzi się z naszej praktyki w ramach tradycji magii ceremonialnej. Pragnęliśmy udostępnić tego typu rytuały czarownicom i poganom. Początkowo stworzyliśmy go na zlot w Niemczech w roku 1994, zapożyczając fragmenty rytuału napisanego przez Zacha Coxa, Arcykapłana z kowenu Bricket Wood i Vivianne O’Regan, przyjaciółkę znanego maga Kennetha Granta. Wybraliśmy te fragmenty, które wydały się nam nie tylko piękne i pełne mocy, ale także świetnie dopasowane do tej ceremonialnej i jednocześnie pogańskiej syntezy. Rytuał ognia nigdy wcześniej nie został spisany – jego wewnętrzna forma jest jednocześnie wieczna i prosta, jest inwokacją boskości, podejściem do adoracji i połączenia z boskością w całej swojej wspaniałej tajemnicy. Zewnętrzne słowa zostały zebrane z różnych źródeł poznanych w różnych tradycjach, a ceremonia jest przeprowadzona na każdym zlocie przy pomocy grupy doświadczonych przyjaciół, z których każdy wnosi swoją dodatkową wyjątkową magię.
Te rytuały ognia stały się bardzo popularne i w rezultacie byliśmy proszeni o powtórzenie ich na wieku zlotach, w wielu europejskich krajach. Za każdym razem dopasowaliśmy ceremonię do specyficznego mytosu, symbolizmu i doświadczenia zebranych osób, ale zawsze był to rytuał intensywnej magicznej siły z kulminacją w punkcie, w którym wszyscy uczestnicy szli po ogniu ku swoim bogom. Norweska wersja tego rytuału zaczęła się otwarciem dopasowanym do wielu pogańskich ścieżek, przy buzującym ognisku i blasku pochodni niesionych przez osoby wypełniające swoje rytualne role. Gdy moc została wzniecona, bogowie przywołani, heksagram łączący ziemię i niebo nakreślony, wtedy uczestnicy zaczęli chodzić po ścieżce ognia zachęcani przez tańczących z pochodniami strażników by połączyć się i zostać pobłogosławionym przez bogów. Melissa i Vigdis, przy użyciu wiccańskich technik inwokacji, ucieleśniły boskość tak, by jeszcze szerzej otworzyć kanały pomiędzy ludzkością a Bogami, podczas gdy ja i kilku podobnie myślących magów (Vidar, Dagmar, Stein i inni) asystowaliśmy im w innych wewnętrznych formach wiccańskiej magii odzwierciedlających się w zewnętrznej formie rytuału.
Chodzenie po ogniu, połączone z magiczną intencją, staje się bardzo silnym narzędziem rytualnym: wyostrza umysł i zmysły i może zostać użyte do projektowania ludzkiej psyche w magiczne światy. Odcięci od codziennego świata, bezpieczni, w pięknej dolinie wysoko ponad fiordami wzięliśmy udział w sakramencie duchowej komunii. Bębny, czantowanie, kadzidło, światło ognia, pomalowane ciała i blask księżyca zwarte w intensywności zmierzchu, jaki nadchodzi o północy norweskiego lata pogłębiły zmysłowość nocy. W tym skoncentrowanym i zjednoczonym momencie stworzyliśmy przestrzeń, w której każdy mógł sięgnąć wewnątrz siebie i odnaleźć swoją własną boskość i gdzie każdy mógł dotknąć zewnętrznego, bezgranicznego światła bogów; wiecznego światła, które leży poza naszą ograniczoną wyobraźnią i które pobłogosławiło nasze dusze, gdy tańczyliśmy tej nocy.
Kiedy ceremonialna część rytuału została oficjalnie zakończona, rozpoczęła się zabawa. Wyzwoleni i w ekstazie, bawiliśmy się do białego rana. To był Sabat czarownic, który oparł się zasadom bezpieczeństwa, zignorował wiek i czasami wydawało się, że także grawitację. Tańczyliśmy, bębniliśmy i chodziliśmy po ogniu raz za razem, zatopieni w ekstazie ducha. Piliśmy, śpiewaliśmy, ucztowaliśmy. Z garstką ostatnich osób pozostałem na miejscu, gdy reszta poszła spać i w końcu całkowicie wykończony i pewny, że magia została dobrze uziemiona przez wszystkich uczestników, zatoczyłem się w kąt przestrzeni rytualnej, gdzie zacząłem intensywnie wymiotować, potem zawlokłem się w okolice żaru z ogniska i zwyczajnie padłem. Bogowie byli ze mną. Ana – wspaniała pani wikingów z Danii, która potem stała się pierwszą duńską Arcykapłanką w linii gardneriańsko- aleksandriańskiej (i za którą tęsknimy, gdyż odeszła już do Krainy Lata) podniosła mnie i zaniosła do naszej górskiej chaty, gdzie przespałem snem błogosławionym następne kilka godzin, a po przebudzeniu zobaczyłem, że nawet zostawiła mi aspirynę i coca-colę przy łóżku, bym mógł zacząć leczyć mojego zasłużonego kaca.
Następny dzień był spokojny, gorący i pełen życia. Ci z was, którzy są obeznani z rytuałem, znają na pewno to wspaniałe uczucie, ten złoty poblask, który wypływa z odprawienia prawdziwej magii. Melissa, ja i wiele innych osób powróciliśmy na miejsce rytuału, by się opalać, odpoczywać i wrócić do życia po ekscesach nocy oraz by cieszyć się lubieżną dekadencją dnia skąpanego w złotej poświacie. I wtedy, gdy leżałem na trawie spojrzałem w miejsce, w którym wymiotowałem poprzedniej nocy, a tam, w tym właśnie momencie, z powietrza i lasu zaczęła wyłaniać się figura Baphometa. Spojrzał na mnie i powiedział: „Ludzie zazwyczaj mnie nie widzą, ale poprzez moc twojej magii pojawiam się przed tobą teraz, a ty widzisz mnie i słyszysz takim, jakim jestem, dziękuję i błogosławię’. Patrzyłem na Baphometa: przytłaczająco starożytny, czarny o wyglądzie jakby 'zrobiony był ze skóry’, ale życzliwy bardziej niż można sobie to wyobrazić.
I wtedy wizja zaczęła blednąć, a Baphomet, uśmiechając się, zaczął rozpływać się w leśnych cieniach. Melissa, która opalała się po drugiej stronie polany podbiegła do mnie pytając: „Widziałeś to? Widziałeś Jego?”. Okazało się, że widziała dokładnie to samo co ja; oboje czuliśmy się błogosławieni i zainspirowani tym cudownym spotkaniem z Bogiem. Pod wieloma względami zdawał się manifestować w formie Pana, Boga przyrody, który łączy ziemską zmysłowość Natury z jej wspaniałymi tajemnicami i Boskością, a pod innymi względami wydawał się być kluczem do starożytnego i zagubionego archetypu, zapomnianego przez ludzi, ale nadal żyjącego w zakamarkach naszych organicznych wspomnień.
Pomimo głębokiego osadzenia w tradycji magii ceremonialnej, te rytuały ognia posiadają także intensywnie szamanistyczny element i być może to właśnie epizod z wymiotowaniem dostarczył materialnej bazy potrzebnej do widocznego zamanifestowania się Boga. Pewnie nigdy nie będziemy mieć co do tego pewności, ale prawdą jest, że rankiem nie widać było nawet śladu wymiotów. Co ciekawe, po tym pierwszym doświadczeniu z Baphometem, Bóg ten zaczął się pojawiać w naszym życiu dużo częściej.
Trochę później tego samego lata zostaliśmy zaproszeni do Szwecji, by przeprowadzić inną wersję tego samego rytuału dla członków O.T.O. Tine, jedna z organizatorek, stworzyła wielki, wysoki na sześć stop posąg Baphometa. Okazało się, że śniła o Baphomecie, a jej sen zainspirował ją do skonstruowania posągu. Sen ten miał miejsce w noc naszego norweskiego rytuału; taka synchroniczność nie jest czymś wyjątkowym w magii, więc zadecydowaliśmy, że posąg stanie się centralnym elementem rytuału. Ustawiliśmy go na ołtarzu przy końcu ścieżki ognia i w kulminacyjnym punkcie rytuału uczestnicy przechodzili po ogniu prosto ku Baphometowi. Młodym Thelemitom bardzo spodobało się to doświadczenie, które w swojej zewnętrznej formie pachniało filmem 'The Devil rides out’ (Narzeczona Diabła), ale którego wewnętrzne przesłanie nie mogło być bardziej różne niż powieść Dennisa Wheatley’a. Nawet sąsiedzi byli zafascynowani. Jeden nieustraszony człowiek, aby móc zobaczyć z bliska co robimy, podszedł do nas i zapytał, czy może kupić od nas piwo. To był kolejny intensywny i magiczny rytuał, a po nim mieliśmy jeszcze więcej magicznych przygód z Ane i Tine, które pozostają w naszych sercach tak głęboko jak mogą pozostawać tylko ci, którzy dzielili ze sobą magię tego typu.
Wizja Baphometa, jaką widzieliśmy Melissa i ja była piękna. Obserwatorzy mogą zauważyć ciemność i cienie, ale w ciszy tego momentu, kiedy byliśmy wykończeni, kiedy drzwi percepcji nadal stały otworem, a zasłona miedzy światami była uniesiona, zobaczyliśmy wydobywające się spoza niej światło. Od Baphometa biła niewypowiedziana siła życzliwości i pradawności, której nie da się wyrazić słowami. Nie inwokowaliśmy Baphometa, nigdy wcześniej nie pracowaliśmy z nim, a jednak stanął przed nami. Ktoś może wskazać na Crowleyowskie wpływy w częściach rytualnej poezji, której użyliśmy; ktoś może pomyśleć o muzyce Damn the Bard i pogańskim hymnie „Green and Grey” (Zielony i Szary); ktoś może natomiast po prostu zaakceptować, że odwiedził nas Baphomet. My, czarownice nie czcimy Baphometa, a jednak towarzyszy nam tak, jak wszyscy nasi Bogowie, a jego wizerunek to wizerunek prawdziwej heretyckiej wolności, szczególnie dla tych grup, które walczyły o gnostyczną prawdę odnajdywaną w wolności oraz o zjednoczenie z Boskością, jakie wypływa z serca i duszy bardziej niż z dogmatów i dekretów. W tym zawieszonym w czasie momencie czuliśmy głęboka więź z Baphometem i innymi pokrewnymi nam duchami: dawnymi, dzisiejszymi i przyszłymi strażnikami starożytnej gnozy i ukrytego światła, które przetrwało do dzisiaj i pozostanie na zawsze. To wizja, której nigdy nie zapomnimy.
Wizja piąta: Agni
Znowu stoję przed twoim portretem, Baphomecie i tak, jak ty wcześniej rozebrałeś na części pierwsze mnie, tak teraz ja rozbieram ciebie. Niech elementy całości i całość elementów przemówią do mnie. Pragnę wszystkich perspektyw: z wewnątrz i z zewnątrz, z góry i z dołu. Twoja tajemnica kusi mnie niczym chrześcijański diabeł na pustyni.
Na pierwszy ogień idzie ziemia, ciężka materia – twoje nogi. Na wizerunku stworzonym przez Leviego są zakryte, a spod materiału widać tylko kopyta. Każesz nam się domyślać włochatych ud i łydek. Chcesz być tajemniczy. Łaskoczesz naszą wyobraźnię. Obraz nóg dzikiego, nieokiełznanego zwierzęcia powstający w mym umyśle porusza coś, co tkwi głęboko we mnie, w odmętach mojej duszy, w głębinach, których na co dzień jestem nieświadoma. Są męskie i silne ponad przeciętność – to nogi zwierzęcia, bestii, boga. Słyszę dziki zew: ryk jelenia, byka, niedźwiedzia, wycie wilka, rżenie konia. Zaczynam czuć twą nieposkromioną moc, a energia seksualna, z jakiej znane są kozły pobudza moją krew. Jesteś prawdziwie bogiem/nią płodności i seksualności. Ciało nie pozostaje obojętne. Uświadamiam sobie swą cielesność tak, jak w wizji. Czuję jak każda komórka mojego ciała wypełnia się pasją. Chcę zerwać z ciebie ten materiał i uwolnić twoją dzikość. Nogi – podstawa, dolna połowa; to ,co łączy nas z ziemią, nasza niższa instynktowna natura, Malkuth naszego istnienia, nośnik i podpora ciała, które wiąże nas ze światem materialnym i z matką Naturą. Jak daleko od niej odeszliśmy! A przecież kiedyś byliśmy jednością. Zwierzę w nas. Nasze najgłębsze instynkty tak długo uważane za ciemną stronę naszej psychiki, łączone z cieniem i podświadomością. Ale czy słusznie? Czy świadomość zwierzęca jest naprawdę oderwana od boskiego światła? Nie wierzę w to. Nadchodzi czas, by uwolnić swe instynkty z klatki cywilizacyjnych przyzwyczajeń i społecznych oczekiwań. Czas żyć w pełni, choćby przez chwilę. Nogi – podróż. To tutaj każesz nam oddać naszej naturze to, co zwierzęce i wyruszyć w podróż samo-odkrycia, w najciemniejsze zakamarki naszego jestestwa, a przez nie – ku światłu. Co znajdziemy na końcu podróży?
W przejawie doskonałości, w genialnym geście wznosi się spomiędzy twych nóg kaduceusz. Kaduceusz jako fallus, fallus jako kaduceusz – moment olśnienia. Organ, przez który uchodzi nagromadzona między twoimi nogami energia; organ manifestacji, świętej przemiany ducha w materię; narzędzie osiągnięcia ekstazy i wzbicia się na wyżyny człowieczeństwa i boskości – to właśnie kaduceusz, symbol równowagi, mądrości, pokoju i wiecznego życia. On właśnie ukierunkowuje zwierzęcą naturę, prymitywną, seksualną, pradawną siłę napędzającą świat i równoważy ją przez cnoty wyższe, nie zapomina, nie więzi jej, lecz raczej kultywuje ją z radością, mądrością i akceptacją w miłości, pokoju i ekstazie. Nasienie ukryte w kaduceuszu zawiera w sobie powyższe cnoty oraz nasz potencjał, świadczy o naszej przyszłości. U podstawy laski – Jesod, fundament. Tutaj cielesność spotyka się z duchowością po raz pierwszy. Tutaj opuszczamy ciało i zaczynamy duchową przemianę. To pierwszy krok ku inicjacji, pierwszy krok w nieznane. To laska łącząca ziemię z niebem, Axis Mundi, Drzewo Życia, pomost pomiędzy ciałem i duchem, pomiędzy światami materii i ducha, mikrokosmosem i makrokosmosem, pomiędzy profanum i sacrum – schody do nieba i drzwi do nas samych, ale odnowionych. To ogień spełnienia aktu miłosnego i aktu Woli. Fallus jako różdżka, symbol Woli, ukierunkowuje moc ciągniętą z ziemi. Niczym wąż obudzony przez muzykę fakira, moc ta zaczyna wzrastać w moim ciele. Kundalini w akcji. Wije się i wzbija coraz wyżej i wyżej, wypełniając mnie śpiewem wyższych sfer. Kaduceusz to atrybut boskich posłańców – skrzydlatego Hermesa i egipskiego Thotha (znów Thoth!), Hermesa Trismegistosa, zakodowana wiadomość dla rodzaju ludzkiego – wiadomość, która ma nas uleczyć i ocalić i która prowadzi nas ku ścieżce Hermetyzmu, ku wiedzy tajemnej.
Węże – symbol starożytnej mądrości, starożytnych bogiń i bogów, wiedzy i poznania, tańczą dookoła laski w nigdy niekończącym się tańcu kosmicznych sił, przekazując nam swój sekret: że równowaga jest dynamiczna, że nic nie stoi w miejscu, że wszystko się zmienia. Droga środka nie jest prosta, ale wije się od jednego ekstremum do drugiego. Musimy doświadczyć wszystkiego. My także się zmieniamy. Kundalini, coraz silniejsza i silniejsza, podnieca mnie perspektywą tajemnicy. Czuję, że lada chwila osiągnę zrozumienie i nie jestem w stanie oprzeć się temu stanowi. Ogień ogrania moje ciało i umysł. Węże to taniec przeciwności, które tworzą jedność: dobro i zło, ciemność i światło, cisza i dźwięk, noc i dzień, separacja i zjednoczenie, trucizna i lek, śmierć i życie, kobieta i mężczyzna, bogini i bóg, te przeciwieństwa zjednoczone we wspólnym celu, w alchemicznym małżeństwie. Trans umysłu, szał ciał przenika każdą moją komórkę i uświadamiam sobie, że te same dwa węże w postaci sznurów DNA istnieją i tworzą nie tylko mnie, ale wszystko co żyje. Święta energia stanie się materią. Olśnienie. Istnieją we mnie, w tobie, we wszystkich, łączą nas swą mądrością i miłością. By uleczyć naszą rozbitą naturę i stać się pełnią całości, musimy zjednoczyć w sobie przeciwności, zawrzeć je w sobie tak, jak ty, Baphomecie zawierasz w sobie kaduceusz. Cel inicjacji został wyznaczony. Z fundamentu w Jesod węże wznoszą swoje giętkie ciała, przeplatają Hod i Necah. W radości i szacunku rodzą się chwała i wytrzymałość, poddanie się celowi i zwycięstwo, pokora i honor. Wąż Hod szepcze do ucha, że w Jesod osiągnęliśmy punkt, w którym trzeba wyjść poza materię. Teraz trzeba zacząć działać w tym kierunku. Wąż Necah szepcze, że nie będzie łatwo, że tak, jak jego ciało tworzy sinusoidę, tak i my będziemy przeżywać wzloty i upadki na drodze do celu, a zmiany będą szybkie jak wężowe ruchy. Ale zwycięstwo jest w zasięgu ręki. Wystarczy uświadomić sobie, że chwała tkwi w pokorze, a rezygnacja z siebie prowadzi do zwycięstwa, które wymaga wytrzymałości i determinacji. Patrzę na tańczące węże i rozumiem, że osiągnięcie celu bez poddania się jemu nie byłoby możliwe, bo bez pokory nie ma honoru. Ich taniec zaprowadzi nas do siły i piękna – do Tiferet.
Nasienie kaduceusza znajduje swoje miejsce w łonie, rozwija się w bezpieczeństwie płodowych wód, w centrum twojego istnienia. To my. Półkrąg wypełniony rybimi łuskami na twoim łonie i obręcz wokół niego to woda otulona powietrzem, życiodajna substancja, głębia przedwiecznego, pierwotnego nieskończonego oceanu. Początek życia, śmierć i początek życia. Ona oczyszcza i regeneruje. Siła, która kształtuje skały, drąży nasze losy, kontroluje nasze emocje niczym księżyc kontroluje przypływy i odpływy. Pamiętam rzekę życia, której tak bardzo czułam się częścią w czasie spotkania z tobą. Byłam kroplą wody unoszoną przez ponadczasowy, potężny prąd. Woda to żeńskość, kobieca, matczyna, uczuciowa. W tym punkcie stajesz się dla mnie, Baphomecie, boginią. Wypełniasz formy swoją substancją, zapewniasz im trwanie, jesteś płodnością i siłą oczyszczenia, a woda w twoim łonie to doskonały odbiornik i przekaźnik – pochłania, przemienia i przesyła dalej, jest żywiołem metamorfozy symbolizowanej potrójnością swej egzystencji. W wodzie łączysz niższe instynkty zwierzęce z wyższymi – boskimi i przemieniasz je w intuicję, a wyższe boskie idee -w zrozumiałe dla nas zjawiska. jeśli mamy otwarty umysł. Tutaj dokonuje się transformacja idei boskiego umysłu, by mógł on zstąpić do świata materialnego. Tutaj zjawiska świata materialnego przechodzą przemianę, by móc powrócić do świata duchowego. Tutaj nasienie wszystkiego ulega przemianie, w twych wodach płodowych zaczyna manifestować swój potencjał. Każde istnienie materialne i niematerialne zaczyna się w tobie. Tutaj rodzi się człowiek. Tutaj rodzę się nowa ja. Twoje łono rozciągające się od księżycowego Jesod – to pierwsze miejsce inicjacji a zarazem miejsce pierwszej inicjacji.
Z punktu księżyca (Jesod) węże, a z nimi nasza ścieżka, prowadzą w stronę słońca (Tiferet). By się do niego dostać, musimy, tak jak one, przebijać się przez „wodę” ludzkich emocji oraz „powietrze” naszego intelektu, musimy przetrwać burze uczuć i myśli, walkę pomiędzy sercem i umysłem. W twoich wodach, Baphomecie, przechodzimy chrzest bojowy. Wychodzimy coraz dalej poza strefę dotychczasowego komfortu. To tylko pierwsza faza. By dotrzeć do Tiferet musimy przejść przez Paroket, zasłonę iluzji, która oddziela obszar naszej indywidualnej duszy od obszaru naszej osobowości, jak muślinowe kotary w starożytnych świątyniach oddzielały najświętsze sanktuarium (Sancta Sanctorum) od reszty świątyni. Tylko odpowiednio przygotowani i namaszczeni kapłani mieli do nich wstęp. Był to przywilej, na który trzeba było sobie zasłużyć. Mówisz mi, że na tym etapie powinniśmy być gotowi porzucić dotychczasową wiedzę, pozbyć się naszej dotychczasowej osobowości i naszego ego. Wymagasz od nas pozbycia się iluzji, że cokolwiek wiemy, że jesteśmy wspaniali. Zaczynasz burzyć nam piękny obraz samych siebie, a także obrazy innych osób i rzeczy, jakie budowaliśmy przez lata. Zaczynasz nam pokazywać rzeczy takimi, jakie są i każesz nam to zaakceptować, pracować nad sobą. Każesz nam zacząć uczyć się kontrolować swoje ego i wyciągasz na światło dnia nasz cień. Choć bywasz łagodny, potrafisz także być brutalny. Bardzo brutalny, jeśli nie uczymy się swoich lekcji wystarczająco szybko i jeśli zamykamy się na zmiany. Wymagasz od nas dania z siebie wszystkiego. By stać się osobą inicjowaną prawdziwie, musimy umieć spojrzeć prawdzie w oczy. Jeśli nie wysilimy się za bardzo, później zastosujesz terapię wstrząsową. Nie będziesz się z nami bawił. Albo przetrwamy, albo polegniemy. Zamieniając naszą dotychczasową rzeczywistość w iluzję, każesz nam jednocześnie zacząć traktować jako rzeczywiste to, co wcześniej iluzją było. Odsłaniasz przed nami nowe wewnętrzne światy, każesz się w nie zagłębiać. Przypominam sobie moje sny z ostatnich tygodni, wizje ostatniej nocy i to, jak mocno zatarła się wtedy granica między rzeczywistością a snem.
Ponad twoimi wodami (i z nich) wyrasta twoje ludzkie ciało – symbol nowo-rodzącego się indywidualnego człowieka i całej ludzkości. Choć twój tors wygląda na męski, to jednak widnieją na nim dwie nagie i definitywnie kobiece piersi, a z ramion wyrastają ręce – jedna kobieca i druga męska. Ręce – akt tworzenia, symbol działania. Czyn. Rodząc się, stajemy się człowiekiem, a przecież jednocześnie całe życie kształtujemy swoje człowieczeństwo. To od nas zależy, kim się stajemy. Tworzymy samych siebie, a ty mówisz nam, byśmy czynili to świadomie. Pokazujesz mi swoje tatuaże, na jednym przedramieniu napis 'Solve’ a na drugim 'Coagula’. Cóż te słowa znaczą? Sprawdzam w księgach, choć intuicyjnie już wiem. „Dziel i łącz” – oczywiście! Mówisz nam, że droga do połączenia prowadzi przez separację, że droga do jedności prowadzi przez wielość; żeby można złożyć coś w całość, trzeba najpierw rozebrać to na części pierwsze. Tego doświadczyłam w swojej wizji. Od dawna wiem, że nowe rzeczy powstają na bazie rozpadu starych. Czytam dalej i dowiaduję się, że są to słowa związane z duchową alchemią, że to stara hermetyczna nauka i przepis na stworzenie kamienia filozoficznego. Przemiana materii w złoto, transformacja osobowości opartej na ego w nasze wyższe „ja”. Nasze „ręce” i umysły, nasza wola mogą tego dokonać, mogą przemienić glinę, gwiezdny pył, myśli i uczucia, idee z jakich jesteśmy zbudowani w alchemiczne złoto, a węże będą nas w tym wspomagać. Możemy stać się świadkami tworzenia nowego, lepszego siebie poprzez rozkład na podstawowe elementy, wielokrotne procesy oczyszczania i wydalania tego, co niepotrzebne i hamujące rozwój, aż do ponownego złożenia siebie z tego, co przetrwa okres prób, tego, co w nas najlepsze, pożądane i potrzebne dla dalszego rozwoju.
A zatem paradoks zestawienia tych dwóch słów jest tylko pozorny. Doskonała Harmonia przeciwstawieństw na środkowej kolumnie w Tiferet zakłada istnienie doskonałej hermafrodyty, czego wyrazem jest twoje ciało. Widzę Piękno tego zamysłu. Przeciwności w Harmonii przestają być przeciwnościami a ich zharmonizowanie sprawia, że nowa jakość, całość, będzie lepsza, pełniejsza i prawdziwsza. W centrum pomiędzy piersiami znajduje się twoje/moje/nasze serce – słoneczne Tiferet: piękno i siła, samo-ofiarowanie, poświęcenie, nasza indywidualna wyższa świadomość, drugie miejsce inicjacji, a zarazem miejsce drugiej inicjacji. Tutaj przychodzi czas na następną wielką próbę – składamy ofiarę z samych siebie. Jak archetypiczny król i bóg, w pełni świadomie godzimy się umrzeć, by żyć prawdziwiej, poświęcić nasze ego, indywidualność, odrębność i zachcianki, by odnaleźć własną moc i prawdziwą wolę. Godzimy się na rozpad, by zasłużyć na ponowne złożenie. Rezygnujemy ze swoich racji by poznać nowe racje. Godzimy się na oczyszczenie z tego, co nas zanieczyszczało, by móc odkryć złoto naszego ducha. To tutaj prowadziły nas węże Necah i Hod oraz kaduceusz, święta laska. Jeśli dbaliśmy o nie, jeśli nie opieraliśmy się zmianom, nie staraliśmy się kontrolować ich za wszelką cenę, ale z pokorą podaliśmy się procesowi, jak kazał nam wąż Hod, to zwyciężyliśmy, a wąż Netzah pokonał wewnętrzny chaos. Jeśli nie dbaliśmy o nasz wewnętrzny proces, nie słuchaliśmy twoich szeptów, nie zwyciężyliśmy swojego ego, chaos mógł się tylko pogłębić. Jak wszystko we wszechświecie, Słońce Tiferet także może mieć swą ciemną stronę. To miejsce całkowitego altruizmu i kulminacja naszej pokory, o ile świeci w nas światło, ale całkowitego egoizmu oraz spotęgowania fałszywej dumy/pychy, jeśli nadal pogrążeni jesteśmy w ciemności. Od tego, jak przeszliśmy dotychczasowa ścieżkę, oraz od naszego stanu umysłu, zależeć będzie czy nasze prawdziwe „ja”, jakie tutaj spotykamy będzie oświecone miłością, wolnością, światłem i życiem czy raczej będzie nadal pozostawać w cieniu .
Tiferet, w całej swojej harmonii i pięknie to także miejsce Wielkiego Dzieła, a ty jesteś jego symbolem. Jeśli pozwoliliśmy świecić słońcu tej sefiry i udało nam się wyjść poza ciemności naszej osobowości, wtedy nasza miłość, nasze światło i altruizm objawią się w pełni, Tiferet będzie święcić poprzez nas, a ci którzy są w stanie widzieć to światło, także zaczną z tego korzystać. Taką rolę sam obrałeś i taką wyznaczasz nam, uprzedzając nas jednocześnie, że istnieją ludzie, którzy obawiają się nadmiaru światła, a wśród tych, którzy nie są w stanie go zobaczyć, możemy być tak samo niezrozumiani jak ty. Nie każdy jest w stanie zrozumieć. Czuję ciebie tutaj, Baphomecie, jako tego, który daje siebie ludziom tak, jak i mnie siebie dałeś. Chcesz przecież, żebym rozłożyła cię na części pierwsze. Chcesz pomóc mi doświadczyć i zrozumieć siebie samego, a przy tym siebie samą. Mówisz mi, że kontynuując rozbieranie swojej istoty i składanie się „od nowa”, znajdujemy się pod wpływem Chesed i Gewury. To właśnie ku białemu księżycowi Chesed skierowana jest twoja ręka z napisem Solve, a ku czarnemu księżycowi Gewury sięga ręka z napisem Coagula. Ten znak wyraża doskonałą harmonię pomiędzy łaską, a sprawiedliwością, pomiędzy najczystszą miłością i najprawdziwszą wolą, pomiędzy byciem i czynieniem. To z nich mamy czerpać inspirację i za ich pomocą kształtować swoje dusze. To następny ważny etap alchemicznej przemiany. Gewura zniszczy to, co powinno być zniszczone, z miłością Chesed a Chesed okaże łaskę temu, co można zachować. To nie jest łatwy proces, ale taka będzie nasza wolna i silna wola – wola tych, którzy świadomie się na ten proces godzą. Złożenie ofiary z tego, do czego byliśmy bardzo przywiązani może być bardzo bolesne. Uprzedzasz nas, Baphomecie, że możemy cierpieć. Wszystko zależy od tego, czy słuchaliśmy cię wcześniej i czy nauczyliśmy się poddawać temu procesowi z pokorą oraz od tego, jak łatwo pozawalamy odejść temu, co niepotrzebne. Już wcześniej mówiłeś, że bywasz brutalny, jeśli ktoś tego potrzebuje – w ten sposób przygotujesz nas do alchemicznej przemiany, jaka zachodzi w tym miejscu.
Dopiero gdy nasza indywidualna dusza oczyści się i zjednoczy na tym etapie, będziemy mogli wznieść się jeszcze wyżej – wzlecieć w sferę ducha, ku boskości, a potem poruszać się bez przeszkód pomiędzy wymiarami. Potrzebne będą nam skrzydła a ty dasz je tym, którzy przeżyją i na nie zasłużą. Brakowało mi tych skrzydeł przy Kaduceuszu ale teraz je znajduję. Twoje męsko-żeńskie ciało jest przedłużeniem Kaduceusza. Opowiada dalej tą samą historię, odkrywa przed nami następny jej rozdział. Skrzydła aniołów – boskich wysłanników, posłańców pomiędzy światem bogów i naszym ludzkim wymiarem. Skrzydła Merkurego, szybkie jak żywe srebro, Hermesa i Thotha, tych bogów, którzy jako boscy kurierzy przynosili nam tajemne nauki. Jeszcze raz potwierdzasz Baphomecie to co już wiem, że jesteś posłańcem i jednocześnie zakodowaną wiadomością. Każesz nam się obudzić i skupić nasz umysł na zdobyciu celu, do którego się zbliżamy. Każesz nam rozwinąć skrzydła i poszybować. Jednocześnie mówisz nam, że nie jesteśmy sami, prowadzisz nas i ochraniasz, bierzesz nas pod swoje skrzydła. Twoja życzliwość jest bez granic. Przypominasz mi uskrzydlonego Sfinksa, strażnika tajemnic i Gryfina pilnującego starożytnych świątyń oraz ludzkich dusz – oddającego część temu, co przeminęło i ochraniającego to, co dopiero nadchodzi. Przypominasz mi także uskrzydlonego węża i smoka: ziemskie a nawet 'przyziemne’ istoty, którym jednak udało się osiągnąć bezkresne niebiosa, które uczą nas, że musimy stąpać twardo po ziemi a głowę trzymać w chmurach. Twoje/moje skrzydła dały mi wolność, poczucie siły, bezmiaru, wzbicia się wyżej, ponad problemy świata codziennego, ponad małostkowość ludzi, ponad siebie samą i wszystko co ludzkie. Teraz dopiero rozumiem, że wolność, którą czułam, miała być ostatecznym wyzwoleniem się z okowów osobowości, odrębności i ego, że to ono trzyma nas w więzieniu własnej osobowości i indywidualności, w odcięciu od zbiorowej świadomości, tego grupowego umysłu całego wszechświata i bogów. Prawdą jest, że nasze więzienia budujemy sami. A przecież nie jesteśmy naszym ego tak, jak nie jesteśmy naszym ciałem. Jedynie przywdziewamy te 'ubrania’ w czasie każdego wcielenia. Dałeś mi świadomość, że ja, moje prawdziwe ja, to coś więcej niż ego, ciało, osobowość, umysł i zawarte w nim myśli, coś więcej niż emocje i uczucia. 'Ja’ to ktoś, kto posiada te rzeczy i ktoś, kto się im przygląda; to indywidualna dusza i uniwersalny duch. Pozwoliłeś mi odkryć tę cząstkę boskości, która tkwi głęboko we mnie i pokazałeś drogę dotarcia do niej.
A droga do źródła wszechrzeczy, do jedności w najczystszym duchu wiedzie przez Otchłań, ciemną czeluść wiedzy rozciągającą się pomiędzy manifestacją i jej potencjałem, indywidualnością i uniwersalną 'jednością wszystkiego’, pomiędzy stworzeniem a stworzycielami. Czy oczyszczone serce i nasza dusza będą wystarczająco lekkie by skrzydła zdołały unieść je nad przepaścią? Przed oczyma staje mi starożytny, egipski rytuał ważenia serca. Czy bogini Maat będzie usatysfakcjonowana kiedy nadejdzie nasz czas? Czy o to chodzi w tym miejscu – czy to kolejna śmierć? Śmierć starego ja i naszej indywidualnej duszy? Już nie wystarcza, że pozbyliśmy się naszej osobowości, naszego ego – teraz czas na pozbycie się 'całego’ siebie. By móc poznać nową, zupełnie nową wiedzę musimy całkowicie pozbyć się starej. Czarna głowa – głowa wiedzy tajemnej, czerń tajemniczej Daath, (nie)sefiry leżącej pośrodku przepaści. Następna próba, ostatnie niebezpieczeństwo przed przedostaniem się w najwyższe kręgi. Trzecie miejsce inicjacji i miejsce trzeciej inicjacji gdzie nie tylko to co żeńskie i męskie jest w nas zjednoczone ale po przekroczeniu, którego mikrokosmos prawdziwie złączy się z makrokosmosem. 'Wiem’, że wiedza bez zrozumienia i mądrości może być niebezpieczna. Staje się wiedzą fałszywą, gdy traktowana jest egoistycznie, jako cel sam w sobie. W tym miejscu łatwo wypaść z trasy, przejść na ciemną stronę mocy, jeśli nie jest się dobrze przygotowanym. Czy to właśnie ma symbolizować twoja głowa? Ma być symbolem tego co ciemne i złe w nas, naszych grzechów i materialności naszej natury. Ma nas przestrzegać? Muszę ci jednak wyznać, że ta interpretacja mi nie pasuje tak do końca. Nie lubię pojęcia grzechu. Za to ciemność – jak najbardziej. W nią zagłębiamy się by poznać siebie, w niej porzucamy ostatecznie to czego nie zdołaliśmy się pozbyć wcześniej i odkrywamy, odnajdujemy siebie. Bez porzucenia całego siebie, wszystkiego czym jesteśmy, nie będziemy w stanie przejść tej próby. Jestem gotowa. Czyń ze mną co chcesz.
Ale czemu głowa zwierzęcia? Czy chodzi o to, że Daath, wiedza bez zrozumienia jest nazywana fałszywą głową? Czy chodzi o to, że nauka bez duchowości a intelekt i myśli bez wyższej, głębszej świadomości to fałszywa droga? A jeśli tak, to czy głowa kozła – zwierzęcia ma być nam przestrogą czy wskazówką? A może jednym i drugim. Jak Uroboros czuję, że zataczamy koło. Wyszliśmy od zwierzęcia u twych nóg, poprzez człowieczeństwo: naszą osobowość i duszę wspinaliśmy się ku uniwersalnemu duchowi wszechświata. Teraz, tak blisko boskości znowu napotykamy zwierzę w nas. Droga w górę nagle prowadzi w dół. Nie mogę nie zauważyć jak często w starożytnych religiach bogowie przywdziewali zwierzęce lub pół-zwierzęce formy, ilu bogów i bogiń objawiało się w postaciach łączących różne zwierzęta. Nie da się zignorować faktu, że duchy opiekuńcze w różnych kulturach ukazują się ludziom w formach zwierzęcych. Czyżby zwierzęta były bliżej bogów? Angielskie 'animal’ wywodzi się od łacińskiego 'anima’, czyli oddech, dusza. Ale ludzie to też zwierzęta. Czy chodzi ci o to, że mamy być tego faktu świadomi? Czy mówisz mi, że aby wspiąć się jeszcze wyżej musimy nie tylko porzuć teraz nasza indywidualność ale także musimy zjednoczyć ludzką i zwierzęca świadomość? Czy możliwe jest by zwierzęcy stan świadomości był bliższy bogom. W mojej wizji byłam czuciem i (nad)świadomością, nie było w niej miejsca na myśli i analizę. Byłam instynktem i intuicją. Czy chodzi ci właśnie o to – czy powinniśmy pozbyć się nadmiernego myślenia i analizowana a zdać się na instynkty i intuicję by dotrzeć do boskości? Czy mamy uczyć się od zwierząt akceptacji i zaufania jakie te mają do wszechświata, by móc przekroczyć bramę do ciebie w Perfekcyjnej Miłości i Perfekcyjnym Zaufaniu?
Tyle pytań – ciemność niepewności. Błądzimy po omacku w otchłani, prawie po omacku. Nie opuszczasz nas bowiem pogrążonych w ciemności odwróconego pentagramu jaki tworzy twoja głowa. Dajesz nam nadzieję i mówisz, że nawet w najgłębszej ciemności świeci pięcioramienna gwiazda. Zwrócona wierzchołkiem ku górze – jej światło równoważy pentagram twojej głowy. Jak świetlisty diament na twoim czole rozświetla ciemności, wyraźna jak strzała pokazuje nam kierunek. W górę – do światła. Drogowskaz dla naszego ducha i umysłu. Znowu, w pentagramie zjednoczenia i w pozycji trzeciego oka, mówisz nam o jedności wszystkiego. Mamy poczuć się jednością ze wszystkim i jak ślepiec nauczyć się postrzegać innymi zmysłami. Jak czarna dziura pochłonąć mamy wszystko – nie tylko wiedzieć, ale być tego w pełni świadomym. Pentagram na twym czole, mówi nam, że światło jest zawsze i wszędzie ale my go nie widzimy i dlatego błądzimy w ciemnościach. W pozycji trzeciego oka, każe nam widzieć niewidzialne, czuć niepostrzegalne. Każe nam jednoczyć w sobie wszystko. Te same żywioły istnieją w tobie i w nas. Twarda, stabilna ziemia twych kopyt i ziemia na której siedzisz, ogień kundalini towarzyszący wspinającym się po twym fallusie wężom i pochodnia pomiędzy twymi rogami, woda w pokrytym rybią łuską łonie i księżyce po każdej twojej stronie, łuk atmosfery ponad wodą i skrzydła powietrza, które unoszą nas na boskim oddechu. Wszystkie złączone w tobie i w pentagramie na twoim czole. Męska i żeńska energia zjednoczone w tobie, wszystkie przeciwności zawarte w jedności. Pentagram jest ostatnim krokiem. Szepczesz mi do ucha: doświadczaj nierzeczywistej a jednocześnie tej prawdziwszej rzeczywistości. Tutaj w otchłani mamy do końca porzucić samego siebie, nawet nasze wyższe 'ja’, by po wyjściu na druga stronę stać się jednością ze wszystkim. To do tego przygotowywały nas poprzednie etapy.
I wreszcie wzbijamy się ponad siebie, ponad własną indywidualność i odrębność, ponad swoje człowieczeństwo – na szczyt, ku twojej koronie. Rogi – symbol siły, mocy, władzy, chwały, godności, dostojeństwa, ochrony, płodności, regeneracji i seksualnej siły ale i agresywności, przyprawiają o boskie dreszcze. To także symbol mądrości i boskości. Były widziane jako znak duchowej i mentalnej siły woli ale także jako afrodyzjak i seksualny stymulant. Jak przed wiekami tak i dzisiaj pobudzają erotyczną wyobraźnię. Na ich widok, szczególnie na ludzkiej głowie, krew zaczyna płynąć szybciej, a ciało odpowiada silną reakcją. Kundalini znowu wyrusza na wspinaczkę wzdłuż rdzenia mego ciała. Rogi zamieszkują najgłębsze zakamarki naszej ludzkiej psyche, każą śpiewać hymny pochwalne na swoją część lub bać się. Te najstarsze, najpierwotniejsze, najsilniejsze i najbardziej tajemnicze bóstwa magii i natury były Rogate. Z zakamarków przestrzeni, z głębin czasu – powracają do nas dzisiaj zwycięskie i potężne. Nasza reakcja łączy nas z naszymi przodkami a rogi stają się dla nas tak samo ważne jak dla nich. Przed mymi oczyma przesuwają się szamani i czarownicy przystrojeni w rogi, najwaleczniejsi wojownicy Mezopotamii, Etrurii i wielu innych kultur, starożytni królowie w rogatych ceremonialnych hełmach i koronach. Aleksander Macedoński po podbiciu Egiptu i wizycie w wyroczni Amuna obwieścił się bogiem, zaczął nosić rogi i przybrał przydomek 'Rogaty’. Starożytni bogowie i herosi nosili rogi: Enki, Ammon Ra, Baal, Ozyrys, Utu, Zeus, Dionizos (Baccus), Merkury, Pan, Jupiter, Odyn. Ale rogi były także atrybutem niektórych starożytnych bogiń. Choć do bólu męskie na jednym poziomie, na innym są symbolem dualności – podwójności wyrastającej z Jedni. Dotarliśmy w obszary gdzie podwójność staje się jednością, trzecią jakością. Rogi symbolizowały tak słońce jak i sierp księżyca a księżycowe boginie nosiły ich znak jako koronę. Ich kształt kojarzył się ludziom z kształtem żeńskich genitali więc widziane były jako symbol żeńskiej płodności a także jako symbol żywienia i bogactwa, róg Amaltei. Święte krowy były związane z mitami stworzenia. Innana, Izyda, Hathor, Hera kojarzone są z rogami rosnącego księżyca. A ja dzisiaj tęsknie za moimi rogami. Jesteś Baphomecie kontynuacją tej starożytnej tradycji a wraz z tobą i my stajemy się jej częścią. Odkrywamy swoje bestialstwo i swoją boskość w tym samym czasie. Ze zdziwieniem dowiaduję się, że w ludzkim mózgu dwa hippokampusy zwane są rogami Amona.
Rogi, wreszcie rogi i pochodnia między nimi. Zwieńczenie wędrówki, najwyższa nagroda. Pomiędzy rogami Biny i Chokmy światło Ain Soph Aur przebija się przez Keter, duch zawieszony ponad naszymi głowami. Rogi łączą nas z niebem, są 'wtyczką’ do niego. Dzięki nim możemy 'przewyższyć’ samych siebie, wzrastać zarówno fizycznie jak i duchowo. Pochodnia, wyjście z jaskini naszej niewiedzy ku światłu boskiej wiedzy, mądrości i zrozumienia. Ogień, boski ogień, łączy nas z duchem. Najpierw rozpala w nas pasje, popycha do działania, fascynuje. Potem oczyszcza, spala to co niepotrzebne. Jeszcze później uzdrawia i cały czas rozświetlając ciemności, oświetla naszą drogę. Niczym Lucyfer niesiesz światło pomiędzy swoimi rogami, wskazując nam wiedzę – straszną a jednocześnie wyzwalającą, wysublimowaną. I nagle przypomina mi się legenda o Aradii. Lucyfer poślubił swoją siostrę, księżycową boginię Dianę a owocem ich związku była bogini Magii i Czarów, Aradia. Patrzę na twoje żeńsko-męskie ciało, na księżyce, które wskazujesz i na światło które niesiesz i wydaje mi się, że jesteś Dianą i Lucyferem w jednej osobie i ich córką jednocześnie. Zaufać tobie, to znaczy zaakceptować ciemność, by dojść do światła – jako osoba indywidualna i jako ludzkość. Bez światła nie ma życia dla nas. Ale uczysz nas, że negowanie ciemności byłoby negowaniem części samych siebie. Szepczesz, byśmy, zamiast negować, przemieniali wewnętrzną ciemność w wewnętrzne światło, już w Tiferet, a teraz znowu kiedy zbliżamy się do Keter. I tak prowadzisz nas w wymiar czystego ducha a my podążamy za twoją pochodnią. Dwa stało się jednym. Tutaj wszystko, mimo swej wielości jest jednością. Wspinając się po drzewie twojego życia dotarliśmy do Biny, Chokmy i Keter – do trójkątu najwyższej potęgi, do najwyższej matki i najwyższego ojca, do źródła wszechrzeczy. Tutaj prawdziwie spajasz nas z duszą wszechświata i pozostawiasz nas w zachwycie. Jak śpiewał Behemot:
„Ain Soph Aur
Protect my ways
Enlighten my paths
Consume me with thy rays”
„Ochraniaj mą drogę Oświecaj me ścieżki
Niech trawią mnie twoje promienie”
I więcej słów nie trzeba.
Po jakimś czasie:
Wpatruję się w twoje oczy – opróżniam umysł. Im dłużej to robię, bez mrugania i odwracania wzroku, tym bardziej czuje nieskończoność przestrzeni poza tobą. Wypełniasz cały wszechświat a ja pamiętam uczucie 'bycia’ tak samo wielką. Staram się złożyć w całość to wszystko, co wyodrębniłam i chciałabym znowu móc widzieć Big Picture oczami boga/ni. Potrzebuję rozszerzyć swoje perspektywy. Teraz rozumiem, że jesteś mapą, kluczem do zagadki naszego pochodzenia, istnienia i celu. Wskazujesz nam drogę do źródła i dajesz wskazówki jak pokonać przeszkody. Widzę, że istniejesz i przenikasz wszystko to co składa się na 'rzeczywistość’. Jesteś uosobieniem sił nią rządzących i jednocześnie materiałem z którego jest zbudowana. Jesteś formą i akcją, siłą spajającą a jednocześnie napędzającą rozwój. Jako życiowa siła – jesteś zmianą – ciągłą zmianą. Jesteś samą Naturą, życiem, płodnością i śmiercią. Bogiem/nią otwartych przestrzeni i przestrzeni wewnętrznych, dzikości i porządku, ciemności i światła. Jako klucz inicjacji mówisz nam Baphomecie byśmy wyzwolili się z więzienia własnych przekonań, porzucili dotychczasową wiedzę, czasami nawet styl życia, własne ego, wszystko co wiemy, i wyszli z cienia. Szepczesz byśmy przestali izolować się od prawdziwego życia i prawdziwej rzeczywistości, tej duchowej, od naszego wewnętrznego światła i światła boskości. Pokazałeś mi proces i cel. W jednej wizji zawarłeś lata transformacji a teraz mówisz – zaczynaj, zobaczymy gdzie dojdziesz.
Nie na darmo zwą cię Kozłem Czarownic – jesteś pięknym symbolem dla wicca jako religii ekstazy, jednoczenia przeciwności, równoważenia sił, poznawania siebie poprzez cierpienie ale przede wszystkim poprzez głęboką gnostyczną radość, poprzez rozebranie się na części pierwsze i złożenie na nowo – jako pełniejsza osoba zjednoczona z boskością w alchemicznym ślubie: łącząc zwierzę i człowieka: dzikość i instynkty z umysłem i inteligencją; animę i animusa, mikrokosmos z makrokosmosem. Wszystko jest połączone w tobie: my i reszta świata. Uczysz tego, czego uczy wicca i każesz nam wrócić do Matki Natury, żyć w jedności z nią, czuć się częścią całego stworzenia – jednego wielkiego organizmu, uniwersalnego ducha. Jesteś symbolem Wielkiego Dzieła – stwarzania samego siebie, budowania połączeń z innymi i poprzez zmienianie siebie wpływania na innych. Jesteś patronem umysłu zbiorowego i zbiorowej świadomości. Uczysz nas widzieć siebie jako zintegrowaną całość i jednocześnie jako część czegoś większego. Każesz znaleźć sposób by pozostać sobą a jednocześnie stać się świadomą częścią duchowej, boskiej komuny. W ten sposób czerpiemy z i współtworzymy uniwersalny umysł. Jak pszczoły, dla których, jako bóg Pan, jesteś opiekunem. Mam wrażenie Baphomecie, że usłyszeć ciebie mogą tylko ci, którzy gotowi są zrezygnować czasami ze swojego jednostkowego ego, by móc myśleć i postępować dla dobra innych i całego wszechświata, ci, którzy prawdziwie umieją spojrzeć na siebie jak na ogniwo w większym łańcuchu, oczko w którym odbija się całość. Jesteś Baphomecie zjednoczonym duchem wszystkiego co istnieje i żyje. Kiedy docenimy moc umysłu zbiorowego, wyzbędziemy się egoizmu, wtedy zaczniesz do nas i poprzez nas przemawiać.
Niektórzy mówią, że zostałeś wymyślony – że jesteś rezultatem ludzkiego błędu, nieporozumienia, uprzedzeń a nawet ignorancji. Nie wierzę w to. Dużo wspanialszy, niż kiedykolwiek myślałam, przerastasz ramy portretu, w jakim zawarto twoją esencję. Jesteś stary, pra-stary jak świat i wszechobecny, istniałeś, gdy gwiazdy się formowały, byłeś świadkiem ewolucji, przyglądałeś się, jak dorastał człowiek. Prawdziwie uniwersalny, jesteś metaforą, modelem i symbolem Absolutu a jednocześnie konkretną istotą, zbudowaną ze światła i cienia, z boskiej idei i życiowej siły, żywiołów i całej natury, tak jak my zbudowani jesteśmy z krwi i kości. Co najwyżej wymyślone jest twoje imię, gdyż wcześniej nie miałeś imienia. Ale nawet gdyby to była prawda, że kiedyś cię nie było – twoje pojawienie się było konieczne, wypełniłeś bowiem bardzo ważną rolę. Być może czekałeś na odpowiedni moment by się objawić, aż świat i my będziemy na ciebie gotowi. Być może jesteś najstarszym i jednocześnie najmłodszym bogiem/nią.
Niechaj w nas, jak na kabalistycznym Drzewie Życia,
Kolumny żeńska i męska wiją się dookoła centralnego pnia,
Niech wiedza prowadzi do zrozumienia,
Zrozumienie tańczy z mądrością
I razem prowadzą do źródła.
To właśnie klucz mądrości i zrozumienia ofiarowany nam przez Baphometa.
To pobudka dla nas.